Podstrony
- Strona startowa
- Carter Stephen L. Elm Harbor 01 WÅ‚adca Ocean Park
- Clarke Arthur C. Baxter Stephen Swiatlo minionych dni (3)
- (ebook Pdf) Stephen Hawking A Brief History Of Time
- § Carter Stephen L. Wladca Ocean Park
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu
- Hawking Stephen W Krotka Historia Czasu (3)
- Stephen W. Hawking Krotka Historia Czasu
- Clarke Arthur C. 03 OgrAld ramy
- Christie Agatha Godzina zero
- Czechow Antoni Pojedynek (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Hej-ho, Silver, massa, o dag! Jechać pan szybki.Pan pewny, massa! Pan spieszyć.Hej-ho, Silver, Naprzóóód!Mijali teraz szerokie pola, które pod szarym niebem wydawały się płaskie i bezkresne.W oddali Richie dostrzegał starą ceglaną stację.Po prawej stronie rozciągał się rząd magazynów.Silver podskoczył najpierw na jednej, a potem na drugiej szynie toru.Z prawej strony kończyła się Neibolt Street.Torowisko Derry - brzmiał niebieski napis pod znakiem ulicznym.Był przerdzewiały i zwisał krzywo.Poniżej znajdował się dużo większy znak - czarne litery na żółtym polu układały się w napis: Ślepa uliczka, i było to swego rodzaju epitafium dla torowiska.Bill skręcił w Neibolt Street, dojechał do chodnika i zdjął nogę z pedału.- P-p-pójdziemy dalej p-p-pieszo.Richie zsunął się z bagażnika z mieszanymi uczuciami ulgi i żalu.- Dobra.Przeszli wzdłuż popękanego i zarośniętego chwastami chodnika.Od strony torowiska dał się słyszeć ryk silnika dieslowskiego, który to cichł, to rozbrzmiewał na nowo ze zdwojoną siłą.Raz czy dwa usłyszeli metaliczny brzęk uderzających o siebie buforów.- Boisz się? - spytał Billa Richie.Bill, prowadząc silvera za kierownicę, obejrzał się przez ramię, a potem kiwnął głową.- T-t-tak.A t-ty?- Pewno.Bill powiedział Richiemu, że poprzedniego wieczoru spytał ojca o Neibolt Street.Ojciec powiedział, że do końca drugiej wojny światowej mieszkało tam wielu kolejarzy - maszynistów, mechaników, konduktorów, sygnalistów, robotników i bagażowych.Ulica podupadała, podobnie jak całe torowisko, i w miarę jak Bill i Richie posuwali się dalej, odległość między domami stawała się większa, same budynki coraz bardziej brudne, a obejścia zachwaszczone.Ostatnie trzy czy cztery po obu stronach były opuszczone i zabite deskami, a trawniki porosły zielskiem.Na werandzie jednego z nich wisiał zapomniany od dawna napis: Na sprzedaż.Richiemu wydawało się, że tabliczka ta musi mieć dobre tysiąc lat.Chodnik się skończył i szli teraz wzdłuż bitej drogi, która nie była tak bardzo zarośnięta jak pobliskie trawniki.Bill zatrzymał się i pokazał ręką.- T-t-to t-t-tam - powiedział cichym tonem.Dom na Neibolt Street 29 był niegdyś czerwony.Być może - pomyślał Richie - mieszkał tam kiedyś jakiś inżynier, kawaler noszący dżinsy i grube, usztywniane rękawice z poduszkami - facet, który raz czy dwa razy w miesiącu przez trzy lub cztery dni z rzędu przesiadywał w domu, pracując w ogródku i słuchając radia, facet, który jadał głównie smażone potrawy (i żadnych warzyw, choć uprawiał je dla przyjaciół), a w wietrzne noce powracał myślami do dziewczyny, którą porzucił.Teraz czerwona farba wyblakła i stała się bladoróżowa; odłaziła brzydkimi płatami od ścian jak wrzody.Okna zabite dechami były oślepionymi oczyma.Brakowało większości gontów.Chwasty obrosły dom z obu stron, a trawnik był pokryty pierwszymi tego roku mniszkami lekarskimi.Po lewej, przy wysokim drewnianym płocie, który kiedyś musiał być biały, a teraz wyblakł do odcienia ołowianej szarości, tak że niemal korelował z barwą nieba, rozrosła się gęstwa kołysanych wiatrem krzewów.Mniej więcej w połowie tego ogrodzenia Richie dostrzegł las monstrualnych słoneczników - najwyższy miał dobre pięć stóp wysokości.Były napęczniałe i niezbyt przyjemne z wyglądu.Wiatr poruszał nimi, a słoneczniki zdawały się kiwać potakująco głowami: Chłopcy są tutaj - czy to nie miłe? Więcej chłopców.Naszych chłopców.Richie zadrżał.Podczas gdy Bill ostrożnie opierał Silvera o pień wiązu, Richie zlustrował wzrokiem dom.Zobaczył koło wystające z gęstej, wysokiej trawy opodal werandy i pokazał je Billowi.Bill skinął głową; to była przewrócona trójkołówka, o której wspominał Eddie.Rozejrzeli się po Neibolt Street.Dudniący odgłos silnika Diesla to cichł, to z kolei narastał, milkł i rozbrzmiewał od nowa.Ten dźwięk zdawał się wisieć w powietrzu jak rzucone przez kogoś zaklęcie.Ulica była całkiem pusta.Richie słyszał, jak wzdłuż Route nr 2 przejeżdżają raz po raz samochody, ale nie zobaczył żadnego.Silnik dieslowski buczał i cichł, buczał i cichł.Olbrzymie słoneczniki potakiwały milcząco: Świeża dostawa.Dobrzy chłopcy.Nasi chłopcy.- J-j-jesteś g-g-gotowy? - spytał Bill i Richie drgnął gwałtownie.- Wiesz co, właśnie sobie przypomniałem, że powinienem oddać dziś parę książek do biblioteki - rzekł Richie.- Może powinienem.- D-d-daj spokój z t-t-tymi bzdurami, R-r-richie.J-j-jesteś g-g-gotów czy n-n-nie?- Chyba tak - odparł Richie, choć wiedział, że było dokładnie na odwrót i że nigdy nie będzie gotowy na to, co mieli zrobić.Przeszli przez zarośnięty trawnik w stronę werandy.- P-p-popatrz t-t-tam - powiedział Bill.Nieco dalej po lewej spomiędzy gęstwiny krzewów wystawała drewniana kratownica
[ Pobierz całość w formacie PDF ]