Podstrony
- Strona startowa
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 1 Pierwszy Nazwany
- Jonathan Kellerman Bomba zegarowa (Alex Delaware 05)
- Wylie Jonathan Słudzy Arki Tom 3 Magiczne Dziecko
- Jonathan Nasaw Dziewczyny, których pożšdał
- Jonathan Swift Podróże Gulliwera
- Carroll Jonathan Kosci ksiezyca
- Carroll Jonathan Calujac ul
- Norton Andre Odrzucona korona
- Allen C. Guelzo Abraham Lincoln as a Man of Ideas (2009)
- Agata Christie Spotkanie w Bagdadzie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przemy-kała między kominami, rozbłyskując wyraźniej, kiedy wchodziła w cień, achwilami gubiąc się w czerwonym blasku oświetlonych słońcem da-chówek.Na planach od drugiego do szóstego poświata wyglądała iden-tycznie; nie miała określonego kształtu.Była to czyjaś aura - ślad czyjejśesencji - ale jej materialnej formy nie sposób było dostrzec.Spróbowałemna pierwszym planie i tam wreszcie zobaczyłem wyssaną ze wszelkichbarw przez zachodzące słońce człekokształtną postać.Skoczyła z kalenicy na wiatrowskaz z precyzją górskiego kozła.Ba-lansując na najkrótszym ramieniu, zawirowała jak bąk, po czym dałakolejnego susa.W miarę, jak się zbliŜała, do mych uszu zaczęły dobiegaćokrzyki, piskliwe niczym śmiech rozbawionego dziecka, dobywające się zjej gardła.Moich towarzyszy ogarnął nagle niepokój.Przestali dłubać pod pa-znokciami i polerować ogony, i zaczęli biegać w tę i z powrotem podachu, usiłując chować się jeden za drugiego i wciągać brzuchy, by byłymniej widoczne.- O, o! - krzyczały.- O, o!Zobaczyłem, Ŝe jeden czy dwa dŜiny śledzą skaczącą postać z bez-piecznej odległości.Ciekawiło mnie, dlaczego jeszcze nie zaatakowały.Być moŜe miałem się tego wkrótce dowiedzieć.Postać zmierzała w moimkierunku.Wstałem, przewiesiłem ogon przez ramię, by schludnie wyglądać, i cze-kałem.Impy miotały się wokół mnie, piszcząc bez ustanku.W końcu pod-stawiłem jednemu nogę.Drugi wpadł na niego i wylądował na wierzchu.- Cisza - warknąłem.- Spróbujcie okazać odrobinę godności.- Spojrzałyna mnie w milczeniu.- No, tak lepiej.- Wiesz co.- Pierwszy imp szturchnął łokciem drugiego, wskazując namnie.- On moŜe być następny.- No.MoŜe tym razem poŜre jego.MoŜe ocalejemy!- Schowajmy się za niego.Szybko.- Ja pierwszy! Ty za mną!Po czym nastąpił pozbawiony godności popis przepychanek i dreptania,kiedy walczyli ze sobą, by schować się za moimi plecami.Przez następnąchwilę byłem całkowicie pochłonięty rozdzielaniem zasłuŜonych334klapsów, których echo rozlegało się po mieście.W trakcie tego przed-stawienia uniosłem oczy.Okrakiem na gzymsie dachu wieŜowca, niecałedwa metry ode mnie, siedział zbiegły afryt.Muszę przyznać, Ŝe jego wygląd mnie zaskoczył.Nie chodziło o złotą maskę, przedstawiającą pośmiertne rysy wielkiegomaga ani o wyłaŜące spod niej rozwichrzone włosy, powiewające nawietrze.Nie dziwiły mnie kościane ręce, spoczywające swobodnie nabiodrach, kręgi wyglądające znad krawata ani zakurzony trumienny gar-nitur, zwisający luźno na kościeju.śadna z tych rzeczy nie była szcze-gólnie ekscytująca; ja sam przybierałem postać szkieletu dziesiątki razy -któŜ tego nie robił? Nie, zaskoczył mnie fakt, Ŝe to nie była iluzja, aleprawdziwe kości, prawdziwe ubranie i prawdziwa maska na okrasę.Esen-cja afryta była zupełnie niewidoczna, ukryta gdzieś w szczątkach maga.Nie miał własnej formy - ani na tym, ani na Ŝadnym innym planie.Jeszczenigdy nie widziałem czegoś takiego*.Cokolwiek ten szkielet wyprawiał w ciągu dnia, najwyraźniej nieźlerozrabiał, jako Ŝe garnitur był w opłakanym stanie.Spodnie miały bardzomodne rozdarcie na kolanie**, marynarka na ramieniu była przypalona, ajej mankiet wyglądał jak rozorany szponami.Mój pan pewnie zapłaciłbyspore pieniądze za tę kreację, gdyby zobaczył ją w jakimś mediolańskimbutiku, ale jak dla szanującego się afryta było to dość tandetne wdzianko.JednakŜe kości pod materiałem wydawały się kompletne, a stawy chodziłygładko, jak naoliwione.* To powszechnie znany fakt, Ŝe - oprócz materializacji w ludzkim świecie - musimyprzybierać jakąś formę, nawet jeśli jest to tylko smuga dymu czy kropla cieczy.Choćniektórzy z nas mają zdolność stawania się niewidzialnymi na niŜszych planach, nawyŜszych musimy posiadać widzialny kształt, to część okrutnych więzów, stworzonych dlanas przez magów.Jako Ŝe w Zaświatach nie mamy tak określonej formy, przybieranie jejjest znacznym wysiłkiem i sprawia nam ból.Im dłuŜej tutaj pozostajemy, tym większy stajesię ból, choć zmiana formy moŜe na jakiś czas złagodzić te symptomy.Ale z całąpewnością nie „posiadamy” materialnych przedmiotów.Im mniej mamy do czynienia zziemskimi rzeczami, tym lepiej, a zresztą taka sytuacja jest surowo zakazana w przepisachdotyczących przywoływania.** Wystająca z niego koścista rzepka była juŜ mniej trendy.335Szkielet przyjrzał się kupce impów, z głową przekrzywioną na bok.Amy staliśmy jak skamieniali, z otwartymi gębami, znieruchomiali w sa-mym środku przepychanki.W końcu przemówił.- RozmnaŜacie się?- Nie - odparłem.- To tylko taka szorstka, męska zabawa.- Chodzi mi o ilość.Ostatnio było was dwóch.- Posiłki - wyjaśniłem.- Wezwali mnie, Ŝebym wysłuchał twojej mowy.I został poŜarty, oczywiście.Szkielet zrobił piruet na krawędzi gzymsu.- Jak uroczo! - wykrzyknął wesoło.- JakiŜ komplement dla mojejelokwencji! Wy, impy, jesteście bardziej inteligentne, niŜ się wydaje.Spojrzałem na Tibbeta i jego koleŜkę - obaj stali jak słupy solne, zotwartymi, zaślinionymi gębami.Nawet królik w snopie światełsamochodu czułby dla nich pogardę.- Ja bym na to nie liczył - powiedziałem.W odpowiedzi na mój ostry jak brzytwa dowcip szkielet roześmiał sięśpiewnie i wykonał zaimprowizowane flamenco z uniesionymi ramiona-mi.Jakieś pięćdziesiąt metrów dalej ujrzałem dwa inne dŜiny; zaczajoneza kominem jak młodociane rzezimieszki, czekały i obserwowały*.Uzna-łem więc, Ŝe gnaty Gladstone'a zostały wzięte w okrąŜenie.Mniej więcej.- Jesteś w bardzo radosnym nastroju - zauwaŜyłem.- A dlaczego miałbym nie być? - Szkielet zatrzymał się, klekocząckośćmi palców jak kastanietami do wtóru kulminacyjnemu przytupowibutów.- Jestem wolny jak ptak! - powiedział.- I dobrze mi tak! To sięrymuje, uwaŜasz.- Taak.brawo.- Imp podrapał się po głowie czubkiem ogona.- AlewciąŜ tu jesteś - powiedziałem powoli.- A przynajmniej tak mi się wy-daje.Więc nie jesteś tak naprawdę wolny, co? Wolność przychodzi do-piero wtedy, kiedy zrywasz więzy i wracasz do domu.- Ja teŜ tak sądziłem - odparł szkielet - kiedy siedziałem w tym śmier-dzącym grobowcu.Ale teraz juŜ tak nie myślę.Spójrz na mnie! Mogę* Jednym z nich był mój kolega z Masowego Przyzwania - ptak ze szczudlastyminogami.Drugi przybrał kształt brzuchatego orangutana.Innymi słowy, przyzwoite,tradycyjne formy; Ŝadnych wygłupów ze spleśniałymi kośćmi.336chodzić, gdzie chcę, robić, co mi się podoba! Jeśli mam ochotę patrzeć nagwiazdy, mogę patrzeć do wnętrza mego serca.Jeśli mam ochotę prze-chadzać się wśród kwiatów, mogę robić i to.Jeśli zachce mi się złapaćstarego człowieka i wrzucić głową naprzód do rzeki, Ŝaden problem!Świat wola do mnie: Chodź, Honoriusie, i rób, co ci się podoba.No więc,impie, ja bym to nazwał wolnością.Ty nie?Mówiąc to, skoczył ku mnie groźnie.Jego palce wykonywały drobne,kurczowe gesty, a w oczodołach wyzierających zza złotej maski zapłonęłynagle mordercze, czerwone światełka.Pospiesznie odskoczyłem, byznaleźć się z dala od jego rąk.W następnej chwili czerwone światłoprzygasło odrobinę, a atak szkieletu zamienił się w radosny spacerek.- Spójrz na ten zachód słońca! - westchnął, jakby do siebie.- Jak krew iroztopiony ser.- Przeuroczy widok - zgodziłem się.Impy mówiły prawdę.Ten afrytmiał nierówno pod sufitem.Ale, równo czy nierówno, kilka spraw wciąŜmnie zastanawiało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]