Podstrony
- Strona startowa
- Auel Jean M Rzeka powrotu (SCAN dal 948)
- Auel Jean M Rzeka powrotu 4
- Auel Jean M Rzeka powrotu
- Chmielewska Joanna Wszystko czerwone (2)
- Gr
- Roz27 (2)
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Niebiosa Pern
- Arturo Perez Reverte Las Aventuras Del Capitan Alatriste 5 Libros
- Eddings Dav
- Loevenbruck Henri Mojra Tom 1 Wilczyca i Córka Ziemi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kress-ka.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nachyliły się ku sobie i zaczęły szeptać jakby wobec słuchającego nieprzyjaciela oszczegółach tej choroby, o najdrobniejszych jej objawach, symptomatach, o przypuszczeniachi środkach ratunku.Zapomniały o świecie, nagle związane w jedno, złączone splotem uczuć,który się we dwu osobach wzajem a natychmiast objawił, zadzierzgnął i spoił.PaniOdrowążowa siedziała w rogu sofy, Salomea przy niej na taborecie.Matka objęła tę nieznanądziewczynę rękoma niepostrzeżenie wpół sunęła dłońmi do jej szyi, przygarnęła do siebie,przytuliła jej ramiona, głowę, plecy i razem z nią jęła się w uniesieniu wdzięczności kołysać.Gładziła jej lśniące włosy delikatnymi palcami, muskała po stokroć dłońmi policzki.Niewiedząc o tym, w szale swej radości, ujęła ręce panny Mii, przycisnęła je do ust tak nagle, żetamta ledwie je zdążyła wydrzeć z okrzykiem.Naprzeciwko nich siedziała w swoim fotelu pani Rudecka.Była dwornie uśmiechnięta,wykwintnie spokojna, jak należy wobec gościa.Z głową pochyloną ciekawie słuchałarozmowy, dzieliła radość matki, która syna odnalazła na krętych, mylnych, dalekich drogachpolskiego powstania.Lecz po prawdzie oczy jej nie widziały osób i uszy niezupełniesłuchały szczegółów, które tak nieskończenie zajmowały tamte dwie osoby.Oczy jej patrzyłypoprzez nie obiedwie kędyś w szyby okna czy w chropawe ściany domu, w pola, w dalekieleśne doły, a może zuchwale w niedosięgłe oczy straszliwego Boga.Księżna zapomniawszy o świecie, o zwyczajach towarzyskich i wszystkim, co najpierwtrzeba było wykonać, prosiła się panny Salomei, żeby jej pozwolono zobaczyć syna.Leczmłoda opiekunka nie zgadzała się.Zbyt dobrze znając stan chorego wiedziała, że na widokmatki popadnie w gorączkę stokroć silniejszą, a ta gorączka może go zabić.Targowały siędługo.Jedna wciąż błagała, druga nie chciała ustąpić.Stanęło wreszcie na tym, że matkaprzez szparę we drzwiach zobaczy jedynaka.Zapominając o pani Rudeckiej poszły na palcachprzez wejściową sień, przez salon.Panna Salomea przemknęła się przez ten pokój, weszła dosypialni i zostawiła za sobą drzwi niedomknięte.Przez szczelinę można było widzieć twarzchorego.Pani Odrowążowa przypadła oczyma do tej szpary tak cicho, że Salomea niewiedziała, czy ona tam już jest, gdzie być miała, czy jeszcze z dala stoi.Tymczasem matkapowstańca, przysunąwszy się na palcach jak najciszej do otworu między futryną a drzwiami,osunęła się na kolana i patrzyła.Z modlitwą na drżących wargach, przez struginieprzebranych łez patrzyła na twarz ulubioną.Minęła tak godzina i druga.Panna Salomeanie mogła jej z tego miejsca podnieść ani oderwać.Dopiero gdy zbliżył się wieczór izasłaniać począł chorego, księżna przemocą odciągnięta została do jednego z dalszychalkierzów, gdzie dla niej przygotowano posłanie.7015Inne życie zapanowało we dworze.Księżna dla ratowania syna sprowadzała lekarzy płacącim szczodrze za rady i trwogę.Pod rozmaitymi pozorami najęła służbę do jego obsługi.Płaciła za wszystko sypiąc pieniędzmi na prawo i lewo, byleby tylko ukochany jedynak mógłprzyjść do zdrowia.Między innymi zarobił i na ludzi wyszedł dzięki temu zbiegowi wydarzeństary kucharz, Szczepan Podkurek.Kiedy panna Salomea wyjaśniła, w jaki to sposób starzectylekroć ratował życie młodzieńca jak go obdarzył krypciami i karmił kaszą ile dlańpózniej uczynił, pand Odrowążowa nie wiedziała po prostu, jak dziadowinę wynagrodzić.Cóż innego mogła dlań uczynić, jak go nie obdarzyć pieniędzmi? Wręczyła mu tedy sakiewkęze złotymi monetami obsypawszy poprzednio tysiącem dziękczynień.Dziadowina schowałsakiewkę w zanadrze i pilnował jej jak oka w głowie.Posiadanie tak wielkiej ilości złotaprzewróciło na nic wszystkie jego myśli.Chodził po dawnemu w zgrzebnej koszuli ispodniach wypchniętych na kolanach, dziurawych i brudnych w starych trepach zdrewnianą podeszwą.Jak przedtem, głowy nie nakrywał niczym, gdyż od dawien dawna nieposiadał ani kapelusza, ani czapki.Gotował w dalszym ciągu dla państwa i czeladzi samwszystko musiał warzyć na żądanie przybyłej pani, a coraz wymyślniejsze potrawy dlachorego panicza.Posiadanie pieniędzy było tedy czymś zewnętrznym i nierealnym.Raz wrazwsuwał rękę w zanadrze i ściskał swój skarb badając, czy go zmysły nie łudzą i czy tonaprawdę on sam, Szczepan kucharz, jest tym bogaczem, o którym mu się wciąż marzy.Gdyw kuchni nie było nikogo według dawnego swego przyzwyczajenia gadał z ogniem.Gadka była wciąż o kradzieży: Ukradł? ciskał się ku ogniowi z pięściami a komuż ukradł? To gadaj, skoro wiesz komu? Ukradł! Widzicie wy, moi ludzie.Tylą sakwę ukradł a komu? Miał je tu kto, nosiłalbo zostawił, czy co? Zwinie, nie ludzie! Pani mi dała, jaśnie pani, żem jej syna zratował.Toza to mi dała! Jeszcze mię po gębie rączką przejechała i w łeb mię cupnęła swoją gębusią.No,żebyśta wiedziały, świnie, nie ludzie! Zwiadka pada nie było na te ta sztuki.No, niebyło! To ja krzyw? Wiedziałem to, co będzie ze mną robiła, jak tu do kuchni wlazła? %7łebymwiedział, tobym was, sobacze, zwołał: chodżże i ślepiaj! Mogłybyście stać kaj w kącie ipatrzeć.Same byście, zatracone, obaczyły, jako było.Tu se stanęła, wedle komina.I japatrzę, i ona patrzy.Dopiero wzięła tę sakwę, z kieszonki wyjęła i w garść mi.Naści pada bracie tak sama jaśnie pani księżniczka pedziała Bóg że ci zapłać! Kupże se ta, co samchcesz.No to cóż teraz? Prawda, czy nie? Gadaj, ścierwa, jeden z drugim! Każą przysięgać,będę przysięgał! A ona sama przyświadczy, jako że prawda.Tu stanęła wedle komina.I japatrzę, i ona patrzy.Dopiero wzięła tę sakwę, z kieszonki wyjęła i w garść mi.Ukradł! Nieukradł, sobacze, ino moje.Ogień widocznie wiary nie dawał buzowało się w nim zwątpienie i podejrzliwy śmiech,bo Szczepan pokrzykiwał i grubiańskimi sypał obelgami, których powtórzyć nie sposób.Co pewien czas, gdy chwilę miał wolną, chodził cichaczem na górę za ogrodami i tamzaszyty w najgłębszą gęstwinę wydobywał z zanadrza sakiewkę.Ostrożnie, sztuka po sztucewyłuskiwał z niej złote monety, kładł je na rozpostartych liściach jedną obok drugiej i71usiłował zrachować.Ale dokładne zliczenie tej sumy przekraczało jego znajomość rachunku.Nie mógł ocenić i określić swego skarbu.Coś sobie wciąż przypominał z dawniejszych lat,jakie to są wysokie liczby i rozległe rachunki obejmujące dużo dziesiątków.Nurzał sięmyślami w niewiadomy mrok ludzkiego kalkulowania, medytował i wydobywał z nicościjakowąś swoją własną systematykę przyłączania jednych pieniądzów do drugich w celuwydobycia ich sumy dodawał z mozołem, jak to czynią parobcy ciskając na widłach snopkiw zapole.Wszystko się to w pewnych miejscach plątało i myliło, zahaczone o niewiadomąwartość złotych pieniędzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]