Podstrony
- Strona startowa
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- Wharton William Dom na Sekwanie (SCAN dal 976)
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. II
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Dick Philip K Czlowiek o jednakowych zebach (
- Professional Feature Writing Bruce Garrison (2)
- KONECZNY Dzieje Slazka
- Henryk Sienkiewicz potop
- YG.Siostry.Ksiezyca.Tom.3
- Alex Joe Powiem wam jak zginal
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sp8skarzysko.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usłyszał stopy majstra przy swoich.Poczuł na twarzy gorący przesycony winem oddech.- Wyjdź stąd!- Nie możesz zrozumieć? Dlatego właśnie muszę się dowiedzieć.Ja ją zabiłem!- Wyjdź stąd! Wyjdź! - krzyknął majster.Odepchnął rękami Jocelina.Drzwi się otworzyły z trzaskiem i te same ręce wyrzuciły go z pokoju.Ujrzał schody zbliżające się zbyt prędko; uczepił się poręczy, upadł na kolana.- Ty cuchnący truposzu!Dzbanek przeleciał mu koło głowy i rozbił się o ścianę.Jocelin zszedł na czworakach na śliski bruk.Usłyszał jeszcze, jak Roger krzyknął za nim:- Mam nadzieję, że obedrą cię ze skóry!Ale głos ten zginął w burzy innych głosów, które krzyczały, wyły, wyśmiewały, szczuły.Stanął przy ścianie; głosy wirowały wokół niego, ręce, nogi i niewyraźne twarze zbliżały się do jego twarzy.Dojrzał ciemny kąt i wcisnął się weń, rozdzierając sobie sutannę na plecach.Nie mógł się położyć, bo niosły go jakieś ręce.Słyszał ryk i skowyt; widział wyszczerzone, oślinione gęby.Krzyknął:- Dzieci moje! Dzieci!Ryk i natłok wzmagał się, a z nim morze klątw i nienawiści.Ręce zmieniły się w pięści.Zdawało mu się, że ponad tym wszystkim, gdzieś w górze, słyszy lwa i jego towarzyszy, po nasyłających psy gończe:- Hu! Hu! Hu!Upadł na twarz; przed sobą widział nogi i światła padające na brudny rynsztok.Stopniowo zalegała cisza.Nogi pomału oddalały się od niego.Wśród ciszy usłyszał kobiecy głos: - Matko Boska! Spójrzcie na jego plecy! Stopy zatupały szybciej.Znikły mu z oczu, słyszał, jak szły, biegły, pędziły, potykały się na bruku.Oświetlone drzwi zamknęły się z hałasem.Leżał przez chwilę drżąc.Potem zaczął się czołgać ku ścianie.“Jestem nagi - myślał - tego można się było spodziewać." Zebrał siły i począł iść chyłkiem ku nikłym światłom ulicy Głównej.Co jakiś czas zataczał się w rynsztok i znów wspierał o mur; raz wpadł w wodę.“Okazuje się, czym jestem" - pomyślał i wygramolił się z rynsztoka.W miejscu, gdzie uliczka zbiegała się z ulicą Główną, upadł i już się nie poruszył.Zaledwie zdawał sobie sprawę, że okrywają mu plecy, że ma przed sobą rąbek spódnicy Racheli i obute w sandały nogi ojca Adama.Zajęły się nim delikatne ręce.Głos jakiś szemrał jak rynna w zimie.A potem Jocelin pogrążył się w mrok.ROZDZIAŁ DWUNASTYWpatrywał się znów w kamienne żebro sklepienia.Nie zmieniło się wcale, ale on wstąpił w jakieś nowe życie.Było to uczucie zawieszenia ponad ciałem, które co jakiś czas ogarniała fala nagłego omdlenia, a towarzyszył jej bezpodstawny strach.A gdy przychodził do siebie, zapadał w próżnię.Potem spostrzegał, że znów jest świadom swego istnienia, i dziwił się mgliście, co się z nim działo.Mówił bezdźwięcznie do siebie ponad własnym ciałem:“Gdzie ja byłem?" I zawsze przychodziła bezdźwięczna odpowiedź: “Nigdzie".Pił coś gorzkiego, może wywar z maku, który, jak mu się czasami zdawało, sprawiał, że unosił się tak nad swym leżącym na wznak ciałem.Ukazywały się też twarze: jedna podawała mu napój, drugą, ojca Adama, widział tuż przed sobą.Nie umiałby powiedzieć, jak długo trwały chwile, gdy zapadał w próżnię, i okresy zawieszenia i unoszenia się w powietrzu.Spostrzegał tylko bez zdziwienia pomiędzy jednym rzutem oka a drugim, jak światło i cień odmierzały godziny na żebrowanym sklepieniu.Niekiedy uświadamiał sobie lepiej obecność tej rzeczy, tego mechanizmu leżącego pod nim.Zajęty był on głównie rozciąganiem i kurczeniem żeber i robił to z wysiłkiem, lecz nieustannie, a zamknięte w nim serce trzepotało 'jak ptak schwytany w oknie.Jocelin wstępował w swoje ciało tylko wtedy, gdy pielęgniarze dotykali go wykonując przy nim jakąś konieczną usługę.Raz usłyszał wyraźnie rozmowę i zrozumiał z niej tylko ostatnie słowa:- To wyniszczenie.Gruźlica kręgosłupa.- I po chwili: - Nie.Żadnej.Serce, rozumiesz.Ale przez większość tego dziwnie zmieniającego się czasu zawieszony był ponad własnym ciałem albo w próżni.Myśli jego trwały wiek lub sekundę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]