Podstrony
- Strona startowa
- Janusz.Wisniewski. .Samotnosc.W.Sieci(Osloskop.net)
- Zajdel Janusz A Lalande 21185 (SCAN dal 1054)
- Zajdel Janusz A. Lalande 21185
- Zajdel A. Janusz Zabawa w berka
- Zajdel Janusz A Wyjscie z cienia
- Zajdel A. Janusz Dyżur
- Eddings Dav
- Laura E. Nym Mayhall The Militant Suffrage Movement;
- Harpie
- Chmielewska Joanna Wszystko czerwone (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- orla.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak wśródślepców królem jest jednooki, tak wśród idiotów mędrcem może być debil.Roześmiał się z tego konceptu, a po trosze również ze swych hipotez, leczbył już teraz pewien, że nie może zignorować oferty Rady.To był jedyny sposóbpopatrzenia z zewnątrz na tę klatkę , na Argoland i jego mieszkańców.To byłaby111okazja spojrzenia na całość spraw aglomeracji, ogarnięcia wzrokiem dziejącychsię w niej procesów tak, jak widzi się jej rozległość i strukturę urbanistycznąze sto dwudziestego szóstego piętra Baszty.Sneer obszedł galerię widokową, ogarniając wzrokiem mrowie świateł na po-łudnie, zachód i północ od centrum.Wschodnią część galerii pozostawił, jak zwy-kle, na koniec, bo było to zupełnie szczególne, osobne przeżycie po obejrzeniunocnej panoramy aglomeracji.Spojrzawszy na wschód, doznawało się niezwykłe-go, oszałamiającego wrażenia: porażony jeszcze orgią światła, ściągany ku zieminiepokojącym, fascynującym mrowieniem się świetlistego molocha rozpłaszczo-nego na trzech czwartych obszaru dostępnego oczom, wzrok natrafiał nagle nanieskończoną, czarną, milczącą pustkę, odciętą od realnego świata jak ostrą,srebrzystą klingą oświetloną jasno linią bulwaru.Oczy same biegły ku górzew poszukiwaniu jakiegoś oparcia w tej czarnej, milczącej otchłani.Czuło się pra-wie, jak stopy tracą kontakt z twardym betonem posadzki, a ciało lewituje w prze-strzeń, nie ściągane ku ziemi żadnym śladem jej istnienia.Dopiero po chwili wzrok przywykał do ciemności, a gwiazdy występowa-ły z czarnego tła jak małe, srebrne ostrza, skierowane w patrzącego.Dołem też czarna, lecz bez tych srebrzystych punkcików, szerokim pasem rozciągała sięspokojna toń jeziora Tibigan.Tylko tam, na ciemnym niebie nad jeziorem, moż-na było tak wyraznie zobaczyć gwiazdy.Nad miastem głuszyła je łuna świateł,nad jeziorem królowały niepodzielnie, przedłużając w nieskończoność ten świat,z trzech pozostałych stron płaski i kończący się kręgiem horyzontu.Zwiat liczy sobie czterdzieści kilometrów w każdą stronę, z wyjątkiem tejjednej pomyślał Sneer, patrząc w niebo nad Tibigan.Przypomniała mu się rozmowa z Alicją i piosenka, o której wspominała właśnie o gwiazdach nad Tibigan.Bezwiednie końcami palców lewej dłoni do-tknął miedzianej bransolety.Gdzie jesteś, Alicjo? westchnęło w nim coś, poza jego wolą.Do Baszty zaniosły go same nogi, znalazł się tu siłą długoletniego nawy-ku.Teraz, około północy, w restauracji na sto dwudziestym piątym można byłospotkać całą elitę argolandzkiego podziemia zawodowego najznakomitszychlifterów, kluczników, paserów i innych żółtych ptaków , którzy mogli pozwolićsobie na codzienne przesiadywanie do póznych godzin nocnych w tym drogimlokalu, dostępnym dla posiadaczy żółtych punktów.Gdyby policja zechciała na-prawdę oczyścić miasto z grubego kalibru kanciarzy, wystarczyłoby zarzucić siećw tym i paru podobnych nocnych lokalach.Połów byłby pewny i obfity.Być mo-że, w sieć zaplątałby się jakiś uczciwie pracujący obywatel, lecz można by gobyło bez trudu odróżnić po klasie.Pozostali, należący do klas rezerwowych, niewstawali przed siódmą rano, by udać się do zajęć, w większości polegających namarkowaniu pożytecznej pracy.Nielegalni fachowcy nie udawali, że pracują.Oni pracowali naprawdę od112południa do północy, przez cały czas myśląc i działając, ryzykując i czujnie omi-jając pułapki.Tylko bowiem oni przez zawistnych współobywateli zwani paso-żytami byli w istocie jedynym bezspornie niezbędnym składnikiem społeczeń-stwa Argolandu, jego florą bakteryjną, ułatwiającą przebieg procesów społeczno-ekonomicznych, smarem umożliwiającym funkcjonowanie tego wymyślonego,sztucznego systemu, który bez nich zgrzytałby o wiele głośniej i zacinałby siękatastrofalnie.Właśnie ta ich zbawienna rola nie przewidywana przy projektowaniu mo-delu społecznego, lecz stanowiąca jego wtórny wytwór sprawiała, że władzeprzymykały oko na działalność podziemia zawodowego.Po prostu uzupełnialibraki i tuszowali błędy modelu, który miał być w założeniach bezbłędny.Oczysz-czenie Argolandu z fachowców w rodzaju Sneera obnażyłoby wszystkie te błędy,a tego na pewno nikt nie pragnął.Każdy obywatel Argolandu intuicyjnie odróżniał fachowców od pospolitychprzestępców.Wampir, wyciskacz, hiena czy zdzierca zyskiwali jednoznaczne po-tępienie.Natomiast takiego na przykład kameleona akceptował bez moralnegosprzeciwu każdy, najbardziej nawet praworządny obywatel, zwłaszcza wówczas,gdy był zmuszony zdobyć trochę żółtych punktów w zamian za swoje uczciwieuzyskane zielone.Podobnie akceptowano liftera, choć nikt z klientów raczej nieprzyznawał się do korzystania z jego usług.Do podobnych konkluzji Sneer dochodził już wielokrotnie, lecz dopiero terazwszystko to zaczynało mu się układać w spójną całość.Stojąc w wejściu do sali restauracyjnej, dokąd zszedł z galerii widokowej,patrzył z pewną wyższością na całą tę menażerię, wśród której odnajdywał twarzekolegów z branży, stałych bywalców, w towarzystwie zawsze kręcących się tutajmłodych dziewczyn nieokreślonej klasy i dość jednoznacznej profesji.Jak mogłem przez tyle lat zadowalać się tak nędzną egzystencją! mówiłdo siebie z pozycji człowieka, który osiągnął wyższy stopień świadomości niż tacała zgraja, sprzedająca swoje umysły podobnie, jak kręcące się tu dziewczynysprzedają swe wdzięki.Propozycja otrzymana od Rady Aglomeracji nobilitowała go w jego własnychoczach.Uwierzył jeszcze bardziej w swoje możliwości, w wartość swego umysłui poczuł coś w rodzaju szacunku dla samego siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]