Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Niedokonczona gaweda Kurecka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- degrassi.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie, to zupełnie beznadziejne.Nie sądzę, by podjęli taką decyzję - rozważał Max, obchodząc raz jeszcze polanę.- Szczególnie bez radia.Bo gdyby mieli choć jeden działający aparat, w pierwszym rzędzie próbowaliby wywołać Hara.On był przez cały czas przytomny i odbiornik miał w porządku!- Zaraz, a skąd wiesz, że był przytomny? Halo, Har? - Adam przełączył się na falę Adlera.- Czy jesteś pewien, że przez cały czas nie straciłeś przytomności? Pamiętasz wszystko?Har pamiętał wszystko dokładnie.W pierwszej chwili nie mógł, co prawda, podnieść się z ziemi, gdyż padając potłukł się dotkliwie.Później jednak, choć bez ręcznego reflektora, który pozostał w kabinie wirolotu, dotarł do pojazdu i sprawdziwszy, że nikt w nim nie pozostał, zszedł w dół stoku na poszukiwania.Nie zdołał jednak dojść daleko, bo odnaleziony we wnętrzu pojazdu reflektor ledwie się palił, uszkodzony widać podczas katastrofy, a na koniec zgasł zupełnie.Wtedy Har wspiął się raz jeszcze w górę stoku i odszukał rakietnicę z ładunkami świetlnymi.Wtedy to na tle nieba nad grzbietem dostrzegł odblask rakiet wystrzelonych przez Adama.Usłyszawszy te wyjaśnienia, spojrzeli raz jeszcze po sobie, jakby jeden od drugiego oczekiwał rady, i nic nie mówiąc skierowali się powoli w górę.- Mieli tylko dwie drogi - powiedział Max.- W dół nad strumieniem albo w górę.- Może poszli w górę i minęli Hara w ciemności? Ted zgubił torbę z rakietnicą.Max rozłożył bezradnie ręce.Z wysokości kilkunastu metrów objęli raz jeszcze snopem światła kotlinkę, jakby spodziewając się wbrew wszystkiemu, że jednak przeoczyli jakieś zagłębienie czy wykrot.Nagle Adam ścisnął silnie ramię Maxa.- Cicho.Nie ruszaj się i nie gaś reflektora! Patrz tam, u wylotu żlebu.Na granicy jasnego pola oświetlonego lampą, w miejscu, gdzie potok spływał w gardziel jaru, majaczył jakiś ruchomy cień.Max odruchowo skierował smugę światła w ten punkt.Cień cofnął się gwałtownie za skałę, potrącając kilka kamień}.Adam syknął niecierpliwie i szarpnął dłoń Maxa, przenosząc światło na środek kotliny.- Niepotrzebnie go spłoszyłeś! - powiedział z wyrzutem, - Myślałem, że to oni.- usprawiedliwiał się Max.- To Floryta.Co on tu robi o tej porze? Dałbym głowę, że nikogo tam nie było.Musiał nadejść z dołu korytem potoku.- Ich bezczelność jest zdumiewająca! Przecież słyszał, że tu jesteśmy i widział światło.Po co tu właził?Ostrożnie zeszli na powrót w kotlinę.Max trzymał przed sobą miotacz, Adam penetrował światłem okoliczne skałki.- Adam! - powiedział nagle Max.- Nie okłamujmy się! Oni tu byli przedtem.Porwali Teda i Ewę! A ten.ten wrócił po Hara!Rzucił się biegiem w stronę, gdzie zniknął Floryta.Za skałką jednak ani też niżej, nad strumieniem, nie było nikogo.- Wróć, Max! - powiedział Adam.- W ten sposób niczego nie osiągniemy.Jeśli Floryci porwali ich rzeczywiście, to i tak nie odnajdziemy w nocy żadnych śladów.Nie mamy nawet wirolotu i paliwa do aparatów lotnych.Trzeba natychmiast wracać do rakiety i wezwać “Cyklopa".Będą musieli i tak po nas przylecieć, bo do południa nie zdołamy wystartować.Przylecą z pojazdami i wspólnymi siłami spróbujemy odszukać zaginionych.- Jeśli nie zechcą ich oddać dobrowolnie, niewiele zdziałamy - zauważył Max ponuro, oglądając się ze złością, lecz poszedł za Adamem w stronę wirolotu.Hara zastali przy wraku.Bez powodzenia usiłował uruchomić radio.Opowiedzieli mu o wyniku poszukiwań.- Z radia nici - oświadczył Max, rzuciwszy okiem na aparaturę.- O uruchomieniu wirolotu nie ma co marzyć.Całe szczęście, że zbiornik paliwa ocalał.Przetankujemy paliwo do aparatów lotnych.Tylko jak my trzej wrócimy przy pomocy dwóch aparatów?- Polecisz z Harem.Trzeba szybko coś zrobić z jego ręką, bo puchnie w oczach.Potern wrócisz z dwoma aparatami i zabierzesz mnie.- Nie, ja tu zostanę.Lećcie wy dwaj i natychmiast wyślijcie meldunek do bazy - zadecydował Max.- Będę czekał koło wirolotu.Mam flary ł reflektor.Za dwadzieścia pięć minut zacznę sygnalizować, znajdziesz mnie bez trudu.Nie czekaj na połączenie z Orfą, niech się tym zajmie Wera.Napełnij zbiorniki aparatów i wracaj.A nie zapomnij, że drugi aparat trzeba zawiesić na piersi jak zapasowy spadochron.Inaczej będziesz koziołkował w powietrzu.Mówił to szybko, by nie dopuszczać do siebie przykrego uczucia, które czaiło się jakby za kręgiem światła lampy.Świadomość, że pozostanie tu sam przez kilkadziesiąt minut, nie nastrajała zbyt wesoło.Gdy odlecieli, zgasił reflektor.Wolał siedzieć w ciemności.Wydawało mu się, że światło wokół niego daje przewagę temu nieokreślonemu “czemuś", co czaiło się w mroku.Po omacku wcisnął się do na wpół zmiażdżonej kabiny wirolotu i położywszy miotacz na kolanach, a reflektor w zasięgu dłoni, przycupnął na brzegu pochyło leżącego fotela.Rzucił okiem na świecącą tarczę zegarka.Dopiero pięć minut upłynęło od startu tamtych, a Maxa już bolały oczy od uporczywego i mimowolnego wypatrywania w ciemności.Przymknął powieki, poczuł ulgę, choć ciemność była ta sama.Spojrzał na zegarek i przestraszył się: musiał chyba zasnąć! Dokoła panowała jednak nadal ta sama cisza i ciemność.Sięgnął po lampę.Lampy nie było! Gorączkowo szukał przez chwilę wokół siebie.Jest! Zsunęła się nieco dalej.Chciał ją zapalić, lecz znieruchomiał nagle.Tuż obok niego rozległ się słaby, lecz wyraźny dźwięk - jakby lekkie uderzenie w metalowy korpus pojazdu.Całą siłą woli powstrzymywał się od zapalenia lampy.Wytężony słuch nie ułowił nic więcej.Cienka błona maski tłumiła nieco zewnętrzne odgłosy, lecz nie na tyle, by jakiś bliski dźwięk mógł w tej ciszy umknąć jego uwagi.“To na pewno kamyk, zsuwając się z góry, otarł się o pancerz - pomyślał.- Za cztery minuty trzeba zacząć strzelać".Wydobył zza pasa rakietnicę, szczęknął głośno bezpiecznikiem, załadował.Zdawał sobie sprawę, iż robi zbyt wiele hałasu, ale w tej ciszy spragniony był jakiegokolwiek mocniejszego dźwięku.Z przyjemnością myślał o huku pękającej flary, o furkocie nadlatującego aparatu Adama.Wygramolił się z wirolotu i zrobił dwa kroki w górę stoku.Nagle zamarł przeszyty zimnym dreszczem.Tuż za jego plecami rozległ się ten sam dźwięk, tym razem jednak głośniejszy, brzmiący jak skrobnięcie po metalu.Nagłym ruchem odwrócił się, kierując miotacz w stronę, skąd dobiegał dźwięk.- Kto tam? - krzyknął nie swoim, schrypniętym głosem.Czekał, zupełnie w tej chwili nie zdając sobie sprawy, że jego okrzyk nie ma najmniejszego sensu.Odpowiedzią była cisza.“Znowu kamień" - pomyślał.Podświadomie jednak nie wierzył w to wyjaśnienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]