Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- betaki.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starał się zachowywać jak prawdziwy mężczyzna, być może mężczyzna, który w swoim czasie sam zostałby rewolwerowcem.Tylko my obaj.Gdzieś w mrocznym, nieokreślonym zakamarku swojego ciała rewolwerowiec poczuł ogromne i bezbożne pragnienie, pragnienie, którego nie mogło zaspokoić żadne wino.Światy drżały nieomal w zasięgu jego palców, a on w jakiś instynktowny sposób starał się nie ulec deprawacji, zdając sobie jednocześnie chłodno sprawę, że takie starania są daremne i zawsze takimi pozostaną.Było południe.Podniósł wzrok, pozwalając, by niespokojne światło pochmurnego dnia oświetliło po raz ostatni zbyt wrażliwe słońce jego własnej prostolinijności.Tak naprawdę nikt nie płaci za to srebrem, pomyślał.Za jakiekolwiek wyrządzone zło - konieczne bądź też inne - płaci się własną skórą.- Chodź ze mną albo zostań - powiedział.Chłopiec zmierzył go niemym spojrzeniem, i dla rewolwerowca - w tym ostatecznym i istotnym rozstaniu się z zasadami moralnymi - przestał być Jake'em i stał się tylko chłopcem, bezosobowym bytem, który można było przesuwać i używać.Coś krzyknęło w wietrznym bezruchu; usłyszeli to obaj, on i chłopiec.Rewolwerowiec ruszył przed siebie i po chwili Jake podążył w ślad za nim.Razem wdrapali się po skale obok chłodnego jak stal wodospadu i stanęli tam, gdzie jeszcze przed chwilą stał człowiek w czerni, i razem weszli tam, gdzie zniknął.Pochłonęła ich ciemność.POWOLNE MUTANTYRewolwerowiec mówił powoli do Jake'a w unoszących się i opadających inkantacjach snu.- Było nas trzech: Cuthbert, Jamie i ja.Nie powinniśmy tam się zakradać, ponieważ żaden z nas nie przeszedł jeszcze próby, która pozwoliłaby nam pożegnać się z dzieciństwem.Gdyby nas złapano, Cort zdarłby z nas pasy.Ale nikt nas nie złapał.Nie wydaje mi się, żeby złapano kogokolwiek z tych, którzy zakradli się tam przed nami.Chłopcy muszą przywdziewać na osobności spodnie swoich ojców, muszą przechadzać się w nich dumnie przed lustrem, a potem wieszać potajemnie z powrotem w szafie; to było coś takiego.Ojciec udaje, że nie widzi inaczej zawieszonych spodni ani wąsów, które wymalowali sobie pastą do butów pod nosem.Rozumiesz?Chłopiec nie odpowiedział.Nie odezwał się ani słowem, odkąd przestało im przyświecać światło dnia.Rewolwerowiec przemawiał hektycznie, gorączkowo, żeby zagłuszyć jego milczenie.Nie oglądał się za siebie, kiedy szli mrocznym podziemnym korytarzem, lecz chłopiec robił to.Rewolwerowiec śledził mijający dzień w miękkim zwierciadle jego policzka: najpierw był to odcień gasnącego różu; potem mlecznego szkła; potem bladego srebra, potem ostatniej wieczornej poświaty, w końcu nie zobaczył nic.Skrzesał ogień i ruszyli dalej.Teraz obozowali.Nie słyszeli echa kroków człowieka w czerni.Może też się zatrzymał, żeby odpocząć, a może przelatywał bez żadnych świateł pozycyjnych przez spowite w mroku pieczary.- Bal urządzano raz do roku w Wielkiej Sali - mówił dalej rewolwerowiec.- Nazywaliśmy ją Salą Przodków.Ale to była po prostu Wielka Sala.Do ich uszu dotarł odgłos kapiącej wody.- Rytuały godowe.- Rewolwerowiec parsknął pogardliwie i bezduszne skały zmieniły jego śmiech w rzężenie wariata.- w dawnych czasach, twierdziły książki, witano w ten sposób wiosnę, a jednak cywilizacja, sam rozumiesz.Urwał, nie potrafiąc opisać zmiany, jaką sygnalizowało to zmechanizowane słowo; nie potrafiąc opisać śmierci romantyzmu i jego przyziemnego sterylnego pogrobowca, podtrzymywanego przy życiu sztucznym oddechem splendoru i ceremonii; geometrycznych umizgów wielkanocnego balu, pojawiających się w miejscu szalonych gryzmołów miłości, których treści mógł się jedynie mgliście domyślać; pustego przepychu zamiast grzesznych niszczących pasji, które mogły niegdyś doprowadzić dusze do zguby.- Uczynili z tego coś dekadenckiego - dodał.- Zabawę.Grę.W jego głosie zabrzmiała cała podświadoma odraza ascetyka.Gdyby jego twarz była lepiej widoczna, można by na niej dostrzec nowe uczucia - szorstkość i smutek.Ale to, co przede wszystkim tworzyło jego siłę, nie zanikło w nim ani nie osłabło.Na twarzy rewolwerowca wyraźnie malował się brak wyobraźni.- Lecz wielkanocny bal.- podjął po chwili.- Sam bal.Chłopiec nie odzywał się.- Wisiało tam pięć kryształowych żyrandoli z ciężkiego szkła.Oświetlenie było elektryczne.Wszystko skąpane było w świetle, cała Wielka Sala była jedną wielką wyspą światła.Zakradliśmy się na jeden ze starych balkonów, które podobno nie były zbyt bezpieczne.Ale my byliśmy w końcu małymi chłopcami.Staliśmy tam wysoko i wszystko widzieliśmy.Nie pamiętam, żeby któryś z nas się odzywał.Po prostu się gapiliśmy, całymi godzinami się gapiliśmy.Przy wielkim kamiennym stole siedzieli, przyglądając się tancerzom, rewolwerowcy i ich kobiety.Kilku rewolwerowców tańczyło, jedynie kilku, i to tych młodszych.Inni przez cały czas siedzieli i miałem wrażenie, że to światło, cywilizowane światło, wprawia ich w lekkie zażenowanie.Należeli do tych, których darzono respektem i których się bano, byli strażnikami, lecz w tym tłumie kawalerów i ich miękkich kobiet wyglądali niczym stajenni.Cztery okrągłe stoły uginały się pod jedzeniem i przez cały czas się obracały.Od siódmej wieczorem aż do rana z kuchni bez przerwy donoszono półmiski.Stoły kręciły się niczym zegary, a my czuliśmy zapach pieczonej wieprzowiny, wołowiny, homarów, kurczaków i pieczonych jabłek.Były lody i słodycze.Na wielkich płonących rożnach piekło się mięso.Marten siedział przy mojej matce i ojcu.widziałem ich nawet z tak dużej wysokości.i matka zatańczyła raz z Martenem, wirując niespiesznie po sali.Inni rozstąpili się i bili brawo, kiedy taniec się skończył.Rewolwerowcy nie klaskali, lecz mój ojciec powoli wstał i wyciągnął do niej ręce, a ona podeszła do niego z uśmiechem.To był kluczowy moment, chłopcze.Taki moment, który musi zdarzać się przy samej Wieży, gdy rzeczy schodzą się razem, łączą i tworzą moc w czasie.Mój ojciec opanował sytuację, został uznany i wyróżniony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]