Podstrony
- Strona startowa
- Andrzej Mencwel Wiedza o kulturze Cz. I Antropologia kultury
- Wierciński Andrzej Magia i religia. Szkice z antropologii religii
- Brzeziecki Andrzej Lekcje historii PRL w rozmowach
- Andrzejewski Jerzy Lad serca (SCAN dal 764)
- Drzewinski Andrzej Stalo sie ju Zbior 29
- Andrzej Ziemiański Pomnik Cesarzowej Achai t2
- Dickson Gordon R Taktyka bledu
- Pullman Philip Mroczne materie 01 ZÅ‚oty kompas
- Cornwell Bernard Trylogia Arturiańska Tom 1 Zimowy Monarcha (3)
- Praktyczny komentarz do Nowego Testamentu Ewangelia Mateusza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zajeziorem, za śmietnikami, kopcami popiołu i hałdami żużla, niebo czerwieniało od dalekich łun, czerwieńznaczyły smugi dymów.Jednorożec parsknął.Ciri chciała otrzeć mankietem łzawiące oczy, ale zorientowała się nagle, że cały rękawpokryty jest pyłem.Aupieżem pyłu pokryte były też jej uda, łęk siodła, grzywa i szyja Kelpie.Smród dusił.- Ohyda - zamamrotała.- Obrzydliwość.Zdaje mi się, że cała się lepię.Zabierajmy się stąd.Zabierajmysię stąd co żywo, Koniku.Jednorożec zastrzygł uszami, chrapnął.Tylko ty możesz to sprawić.Działaj.- Ja? Sama? Bez twojej pomocy?Jednorożec skinął rogiem.Ciri podrapała się w głowę, westchnęła, zamknęła oczy.Skoncentrowała się.Z początku były tylko niedowierzanie, rezygnacja i strach.Ale szybko spłynęła na nią chłodna jasność,jasność wiedzy i mocy.Nie miała pojęcia, skąd bierze się ta wiedza i ta moc, gdzie ma korzenie i zródło.Alewiedziała, że może.%7łe zdoła, gdy zechce.Jeszcze raz obrzuciła wzrokiem stężałe i martwe jezioro, dymiącą hałdę odpadków, szkielety drzew.Niebopodświetlone daleką łuną.- Dobrze - pochyliła się i splunęła - że to nie jest mój świat.Bardzo dobrze!Jednorożec zarżał wymownie.Zrozumiała, co chciał powiedzieć.- Jeśli nawet i mój - otarła chusteczką oczy, usta i nos - to i zarazem nie mój, bo odległy w czasie.Toprzeszłość albo.Urwała.- Przeszłość - powtórzyła głucho.- Głęboko wierzę, że to przeszłość.* * *Ulewny deszcz, prawdziwe oberwanie chmury, pod które wpadli w następnym miejscu, powitali jakprawdziwe błogosławieństwo.Deszcz był ciepły i aromatyczny, pachniał latem, zielskiem, błotem ikompostem, deszcz zmywał z nich plugastwo, oczyszczał, sprawiał im istne katharsis.Jak każde katharsis, na dłuższą metę i to stało się monotonne, przesadne i nie do zniesienia.Woda, któraobmywała, po jakimś czasie zaczęła dokuczliwie moczyć, lać się za kołnierz i wrednie ziębić.Wynieśli sięwięc z tego deszczowego miejsca.Bo to również nie było to miejsce.Ani nie ten czas.* * *Następne miejsce było bardzo ciepłe, panował tam upał, więc Ciri, Kelpie i jednorożec schli i parowali nibytrzy czajniki.Znajdowali się na wyprażonych słońcem wrzosowiskach na skraju lasu.Od razu dało sięmiarkować, że był to wielki las, puszcza po prostu, gęsty, dziki i nieprzystępny matecznik.W sercu Cirizakołatała się nadzieja - to mógł być Las Brokilon, a więc nareszcie miejsce znane i właściwe.Pojechali wolno skrajem puszczy.Ciri wypatrywała czegoś, co mogło służyć za wskazówkę.Jednorożec111pochrapywał, wysoko unosił głowę i róg, rozglądał się.Był niespokojny.- Myślisz, Koniku - zapytała - że mogą nas ścigać?Chrapnięcie, zrozumiałe i jednoznaczne nawet bez telepatii.- Nie zdołaliśmy jeszcze uciec dostatecznie daleko?Tego, co w odpowiedzi przekazał jej myślą, nie zrozumiała.Nie istniało daleko i blisko? Spirala? Jakaspirala?Nie rozumiała, o co mu chodziło.Ale niepokój udzielił się i jej.Upalne wrzosowiska nie były właściwym miejscem i właściwym czasem.Połapali się w tym pod wieczór, kiedy upał zelżał, a na niebie nad lasem zamiast jednego księżyca wzeszłydwa.Jeden duży, a drugi mały.* * *Następnym miejscem był brzeg morza, strome urwisko, z którego widzieli grzywacze rozbijające się naskałach o dziwacznych kształtach.Pachniał morski wiatr, wrzeszczały rybitwy, mewy śmieszki i petrele,białą i ruchliwą warstwą pokrywające występy urwiska.Morze sięgało aż po horyzont wezbrany ciemnymi chmurami.W dole, na kamienistej plaży, Ciri dostrzegła nagle częściowo zagrzebany w żwirze szkielet gigantycznejryby o potwornie wielkim łbie.Zębiska, którymi najeżone były pobielałe szczęki, miały co najmniej po trzypiędzi długości, a do paszczy, wydawało się, można by wjechać na koniu i spokojnie, nie zawadzając głowąo kręgosłup, przedefilować pod portalami żeber.Ciri nie była pewna, czy w jej świecie i w jej czasie istniały takie ryby.Pojechali skrajem urwiska, a mewy i albatrosy nie płoszyły się wcale, niechętnie ustępowały z drogi, ba,usiłowały dziobać i szczypać pęciny Kelpie i Ihuarraquaxa.Ciri z punku zrozumiała, że te ptaki nigdy niewidziały ani człowieka, ani konia.Ani jednorożca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]