Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Richard Dawkins Bog urojony
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- protectorklub.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jak tylko można być pewnym.- Urwała na chwilę.- Czy sądzisz, że mamy wybór?Par wolno pokręcił głową.Damson uśmiechnęła się ironicznie.- Więc chyba nie ma sensu łamać sobie nad tym głowy, prawda? Oczywiście miała rację.Nie można było nic poradzić na jego podejrzenia, chyba że zgodziłby się zawrócić, a Par Ohmsford postanowił już, że tego me zrobi.Pomyślał, że dobrze by było, gdyby mógł poddać próbie magię pieśni, żałował, że nie wpadł na ten pomysł wcześniej - po prostu, żeby sprawdzić, czy jest ona w stanie dokonać tego, czego od niej oczekiwał.To by go trochę uspokoiło.Wiedział jednak, że nie ma sposobu na sprawdzenie magii, przynajmniej nie tak, jak mu na tym zależało, że nie objawi się ona.Mógł stwarzać obrazy, to prawda.Nie mógł jednak przywołać prawdziwej mocy pieśni, w każdym razie do czasu, aż pojawi się coś, przeciwko czemu będzie można jej użyć.A może nawet i wówczas nie.Lecz moc ta istnieje, stwierdził w myślach raz jeszcze, usiłując zagłuszyć szepty swoich duchów.Musi istnieć.- Nie będziemy już tego potrzebować - rzekła Damson, wskazując pochodnię.Podała ją Parowi, po czym pogrzebała w kieszeniach i wyciągnęła dwa dziwne białe kamienie, pocięte srebrnymi żyłkami.Zatrzymała jeden, a drugi podała Parowi.- Zgaś pochodnię - poleciła mu.- Potem zaciśnij kamień w dłoniach, żeby go rozgrzać.Kiedy poczujesz jego ciepło, rozchyl dłonie.Par zanurzył pochodnię w kurzu, dławiąc jej płomień.W komnacie zrobiło się zupełnie ciemno.Wziął dziwny kamień w dłonie i przytrzymał go w nich.Po paru sekundach poczuł, że staje się ciepły.Kiedy uniósł jedną dłoń, kamień wydawał słabe srebrzyste światło.W miarę jak jego wzrok przyzwyczajał się do mroku, stwierdzał, że blask jest wystarczająco silny, by oświetlić twarze jego towarzyszy i otoczenie w promieniu kilku metrów.- Jeśli światło zacznie słabnąć, znowu rozgrzej kamień rękami.Zacisnęła dłoń na jego ręce, mocno ściskając nią kamień, i trzymała ją tak przez chwilę, po czym ją cofnęła.Srebrzyste światło promieniowało jeszcze mocniej.Par uśmiechnął się mimo woli, nie potrafiąc ukryć zdumienia.- To zręczna sztuczka, Damson - szepnął.- To próbka mojej magii, Ohmsfordzie - rzekła cicho, wbijając w niego oczy.- Magia dziewczyny z ulicy.Nie tak wspaniała jak ta prawdziwa, ale niezawodna.Żadnego dymu, żadnego zapachu, łatwe do ukrycia.To lepsze od pochodni, jeśli chcemy pozostać nie zauważeni.- Lepsze - zgodził się Par.Kret wyprowadził ich następnie z komnaty i powiódł w mrok, nie używając żadnego światła, którego widocznie nie potrzebował.Damson szła za nim, niosąc jeden kamień, Par z drugim podążał za nią, a Coll jak zwykle zamykał pochód.Wyszli przez drugie drzwi na korytarz biegnący obok kolejnych drzwi i komnat.Posuwali się niemal bezgłośnie.Ich buty dotykały cicho kamieni i tylko ich oddech rozlegał się cichym poświstem.Par przyłapał się na tym, że znowu rozmyśla o Krecie.Czy można mu ufać? Czy mały jegomość był tym, za kogo się podawał, czy kimś innym? Cieniowce potrafiły przybierać każdą postać.A jeśli Kret był cieniowcem? Znowu tyle pytań bez odpowiedzi.Nie ma nikogo, komu mógłby zaufać, pomyślał ponuro, nikogo poza Collem.I Damson.Ufał Damson.Czyż nie?Odpędził od siebie nagłą chmurę wątpliwości, która już miała go spowić.Nie mógł sobie teraz pozwolić na stawianie takich pytań.Było za późno, żeby mogło to mieć jakieś znaczenie, jeśli odpowiedzi były błędne.Ryzykował wszystko, zawierzając swemu osądowi Damson, i musiał wierzyć, że się nie myli.Myśląc znowu o zagadce cieniowców, tajemnicy tego, kim i czym są oraz w jaki sposób mogą przybierać tyle postaci, zaczął się nagle zastanawiać, czy w obozie banitów znajdują się cieniowce, czy wróg, przed którym tak rozpaczliwie usiłują się ukryć, nie wmieszał się już między nich.Zdrajca poszukiwany przez Padishara Creela mógł być cieniowcem, takim, który ma ludzką postać i jedynie wydaje się jednym z nich.Skąd mieli to wiedzieć? Czy magia była jedynym sprawdzianem mogącym je zdemaskować? Czy takie było przeznaczenie Miecza Shannary: odkrycie prawdziwej tożsamości wroga, którego szukali? Zastanawiał się nad tym od czasu, kiedy Allanon wysłał go na poszukiwanie Miecza.Jakże mało prawdopodobne wydawało się jednak, by talizman ów mógł być przeznaczony do tak długotrwałej i wyczerpującej pracy.Całą wieczność zajęłoby sprawdzanie nim każdego, kto mógł być cieniowcem.Usłyszał w myślach szept głosu AHanona.„Tylko dzięki Mieczowi prawda może zostać odkryta i tylko dzięki prawdzie cieniowce zostaną pokonane”.Prawda.Miecz Shannary był talizmanem odsłaniającym prawdę, niszczącym kłamstwo i ujawniającym to, co rzeczywiste, przez zdarcie zasłony pozorów.W ten sposób posługiwał się nim Shea Ohmsford, kiedy pokonał lorda Warlocka.Takie musiało być przeznaczenie talizmanu również i teraz.Wspięli się pod długich, krętych schodach na podest.Drzwi w ścianie naprzeciw były zamknięte i zaryglowane.Ściana z tyłu i sufit tonęły w mroku.Czeluść w dole wydawała się nieskończona.Stłoczyli się na podeście, podczas gdy Kret grzebał przy zamkach.Jeden po drugim, ustępowały z cichym zgrzytem metalu.Kret powoli nacisnął klamkę.Par słyszał własny oddech i uderzenia serca, rejestrujące narastający w nim strach.Czuł, jak przypatrują im się ukryte w mroku cieniowce.Wyczuwał ich obecność.Było to irracjonalne, zrodzone z wyobraźni - lecz nie mniej przez to realne.Następnie Kret otworzył drzwi i szybko się przez nie prześliznęli.Znaleźli się w maleńkim, pozbawionym okien pokoju.Dokładnie na jego środku ujrzeli kręcone schody zbiegające w całkowitą ciemność, a po lewej stronie - drzwi prowadzące na pusty korytarz.Przez szczeliny w ścianach korytarza sączyło się słabe światło.Na jego drugim końcu, w odległości około trzydziestu metrów, znajdowały się następne zamknięte drzwi.Kret dał im znak, by weszli do korytarza i zamknęli za sobą pierwsze drzwi.Par podszedł do jednej ze szczelin w ścianie i wyjrzał na zewnątrz.Znajdowali się gdzieś w pałacu, znowu ponad poziomem ziemi.Wznosiły się przed nim skaliste zbocza, gęsto porośnięte sosnami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]