Podstrony
- Strona startowa
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Saylor Steven Roma sub rosa t Rzymska krew
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- [2]Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- Grisham John Obronca ulicy (3)
- Clavell James Krol szczurow
- Sheckley Robert Zbior opowiadan
- Adobe.Illustrator.PL.Podrecznik.uzytkownika
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- boszanna.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spróbowałem przyj-rzeć się i ocenić sztylet, jakby był zwyczajną bronią.Ostrze miało trzynaście cali,było obosieczne i miało dobry czubek.Całość była dobrze wyważona, a ostrze pa-sowało nawet do mojej dłoni.Rękojeść wykonano z ciemnego drewna, a pochwępokryto czarną, nie odbijającą światła skórą i."Morganti."Nie puściłem go, choć miałem wielką ochotę.Poczekałem, aż ręka przestaniemi drżeć, co w końcu nastąpiło.Nigdy dotąd nie miałem w dłoni broni Morgan-tich i niewiele brakowało, abym sobie solennie obiecał, że nigdy więcej podobnejnie wezmę.Ponieważ obietnice składane pod wpływem impulsu przeważnie sągłupie, powstrzymałem się w ostatniej chwili.Niemniej było to niemiłe, by nie rzec przerażające uczucie, do którego zresztąnigdy się nie przyzwyczaiłem.Znałem kilka osób, które regularnie nosiły podob-ną broń, i do tej pory nie wiem, czy byli chorzy, czy po prostu mieli znaczniesilniejszą psychikę niż moja.Zmusiłem się do zadania serii pchnięć i cięć.Pchnięcie postanowiłem też prze-trenować na sosnowej desce.Trzymałem ją lewą dłonią przy ścianie nad szafką,a prawą miałem pod stałą kontrolą i ciosy zadawałem jak najdalej od miejsca trzy-mania.Musiało to wyglądać absurdalnie, ale wcale nie było mi do śmiechu.Codziwniejsze Loiosh także nie wygłosił żadnych komentarzy na ten temat.Wykazał zresztą wielką odwagę, zapanowując nad odruchem wylecenia z po-koju.Ja zresztą też, jeśli o to chodzi.Wbiłem sztylet z dziesięć razy, dopóki nieco się nie odprężyłem i nie zacząłemgo traktować choć trochę podobnie jak zwykły sztylet.Do końca nigdy mi się162to nie udało, ale poczyniłem spore postępy.Kiedy wreszcie schowałem go dopochwy, byłem mokry od potu, a ramię prawie całkiem mi zdrętwiało.Włożyłem sztylet do pudełka i zamknąłem wieko. Dzięki szefie.Ulżyło mi. Mnie też.W takim razie wszystko gotowe do jutrzejszego finału.A my za-służyliśmy na uczciwy odpoczynek. O to, to, szefie!* * *Kiedy tak staliśmy, spytałem Alierę: To co w tobie jest takiego specjalnego, że możesz bez problemów stądodejść, a Morrolan nie? To kwestia krwi. Dosłownie czy w przenośni?Spojrzała na mnie niechętnie. Wybierz sobie, co chcesz burknęła. A nie zechciałabyś może podać mi nieco więcej szczegółów? Nie.Wzruszyłem ramionami.Miłe to nie było, ale przynajmniej nie usłyszałem, że to nie moja sprawa i żenie musi mi niczego wyjaśniać.Jakoś nie lubię, jak mi to mówią.Rozejrzałem się:przed nami znajdowała się ściana, a w prawo i w lewo prowadziły drogi.Spojrzałem w prawo i spytałem: Morrolan, wiesz coś o tej wodzie, którą Verra piła i napoiła Alierę? Niewiele. A jak myślisz, gdybyśmy ją wy. Nie! oświadczyli oboje zgodnym chórem.Chyba wiedzieli o niej więcej niż ja.Co wcale nie było takie trudne.%7ładne niepróbowało niczego wyjaśnić, a ja nie nalegałem.I tak staliśmy sobie w milczeniu,a czas uciekał.W końcu Morrolan powiedział: Myślę, że nie mamy wyboru.Musicie iść.Zostawcie mnie tutaj. Nie! uparła się Aliera.Przygryzłem wargę, ale i tak nic mi nie przyszło do głowy.Niespodziewanie Morrolan zaproponował: W takim razie chodzmy.Obojętne co zdecydujemy; chcę obejrzeć WielkieKoło Cyklu.Aliera przytaknęła ruchem głowy.163Ja nie miałem nic przeciwko.Więc poszliśmy w lewo.Rozdział szesnastyHoryzont podskoczył i zwinął się.Zwieca eksplodowała, nóż rozprysnął się nakawałki, a buczenie zmieniło się w ogłuszający ryk.Runa pałała blaskiem, jakby chciała mnie oślepić, i zdałem sobie sprawę, żeodczuwam wielką senność.Wiedziałem, co to znaczy nie zostało mi nawet tyleenergii, by dłużej pozostać przytomnym.A jeśli zasnę, mogę, ale nie muszę od-zyskać kiedykolwiek przytomności.I to w dodatku albo jako ktoś normalny, albojako szaleniec.Obraz zafalował mi przed oczyma, a ryk stał się jednym dzwiękiem, równiemonotonnym jak cisza.Dziwne.W ostatniej chwili zobaczyłem na samym środkuruny przedmiot, który chciałem tu ściągnąć.Leżał sobie spokojnie, jakby cały czassię tu znajdował.Przez moment zdziwiłem się, dlaczego nie czuję radości z sukcesu.Potemstwierdziłem, że pewnie dlatego, że nie wiem, czy przeżyję, by móc go użyć.Czu-łem jedynie jakąś odległą satysfakcję, że dokonałem czegoś, co nie udało się dotądżadnej czarownicy.Uznałem, że jeśli to osiągnięcie mnie nie zabije, to będzie cał-kiem niezle.Umieranie, jak się już przekonałem, zawsze psuje przyjemność cieszenia sięwłasnym osiągnięciem.Naprawdę chciałbym zobaczyć mapę Zcieżek Umarłych.Albo plan.Jak kto woli.Zciana, a wraz z nią droga, którą szliśmy, skręcała i biegła półkolem, aż dotar-liśmy w miejsce, które powinno znajdować się w sali tronowej bogów, a tymcza-sem nadal byliśmy w pozbawionym sufitu korytarzu.Gwiazdy zniknęły, ustępującmiejsca szarej płaszczyznie, ale światła było tyle samo, ile wcześniej dawały gogwiazdy.Dziwne.Zciana skończyła się i znalezliśmy się na urwisku nadmorskim.To, że morzanie było w promieniu tysiąca mil, jak się okazuje, nie miało najmniejszego zna-czenia.Mój błąd powinienem już w drodze do Przedsionka Sądu nauczyć się,że geografia i logika nie mają tu zastosowania.165Wpatrywaliśmy się jakiś czas w ciemne, ponure morze, słuchając jego ryku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]