Podstrony
- Strona startowa
- Brust Steven Vald Taltos 04 Taltos
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- Brust Steven Vald Taltos 05 Feniks
- Brust Steven Vald Taltos 03 Teckla
- [2]Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- Brust Steven Jhereg (SCAN dal 866)
- Tan Amy Corka Nastawiacza Kosci (3)
- Marzenia i Koszmary 2
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cycero miał rację; moja rola w dochodzeniu w sprawie morderstwa Sekstusa Roscjusza była zakończona.Ale dopóki proces się nie odbędzie, nie ma mowy, bym wrócił do normalnego, codziennego życia i do własnego domu.Sam nienawykły mieć wrogów (jakże szybko to się zmieni, przy jego ambicji!), Cycero chciał, abym przeczekał gdzieś w ukryciu, póki wszystko się nie uspokoi, jak gdyby to było takie proste.Jednak w Rzymie droga człowieka nigdy nie jest wolna od nieprzyjaciół.Kiedy nawet ktoś zupełnie obcy może się okazać Nemezis* któż może się naprawdę zabezpieczyć? Co komu po trwożnym zaszywaniu się w cudzym domu, pod ochroną cudzej straży? Jedynie Fortuna może ustrzec cię przed śmiercią.Kto wie, może Sulla rzeczywiście jest wszędzie otoczony opieką bogini, bo inaczej jak wytłumaczyć jego długowieczność, skoro tak wielu z jego otoczenia, o wiele mniej obciążonych winą i z pewnością szlachetniejszych, od dawna nie żyje?Byłoby zabawne zaskoczyć Rufusa na Forum.Wyobraziłem sobie, jak skradam się doń od tyłu w zakurzonym kącie czyjejś dusznej biblioteki i znienacka nucę fragment Metrobiuszowego poematu z ubiegłej nocy: „.Dama z tym się zgodziła, dama przytaknęła.” Forum było jednak najniebezpieczniejszym dla mnie miejscem w mieście – może poza Suburą.Wędrując bez planu na północ, dotarłem pod Kwirynał, dzielnicę byle jakich domów i zaśmieconych ulic.Doszedłem do jego podnóża, ponad murem Serwiańskim.Ulica opadała tu stromo, a domy, odsunięte od niej, tworzyły szeroki plac z łatą nie pielęgnowanej trawy i rachitycznym drzewkiem.Nawet w rodzinnym mieście można natrafić na nie znane uliczki, otwierające się na nieoczekiwane widoki, i bogini opiekująca się zbłąkanymi wędrowcami doprowadziła mnie do takiego właśnie miejsca.Zatrzymałem się na długą chwilę, spoglądając na wycinek leżącej poza murami miejskimi części Rzymu, od połyskującego po lewej w słońcu łuku Tybru do szerokiej, prostej jak strzelił via Flaminia po prawej; od stłoczonej wokół Circus Flaminius gmatwaniny domów do Pola Marsowego, rozmytego przez odległość i wirujący w powietrzu kurz.Odgłosy i zapachy miasta unosiły się niczym wydech leżącej poniżej doliny.Mimo wszystkich jego niebezpieczeństw i korupcji, nędzy i brudu, Rzym wciąż cieszy moje oko jak żadne inne miasto na świecie.Zawróciłem na południe, wąską dróżką na tyłach kamienic krzyżującą się z alejami i wijącą się poprzez kępy zieleni.Kobiety nawoływały się z obu stron, gdzieś zapłakało dziecko i matka zaczęła śpiewać kołysankę, gdzie indziej jakiś mężczyzna ryczał zaspanym, pijackim głosem, by wszyscy się zamknęli.Miasto, łagodnie rozleniwione od wiosennego ciepła, zdawało się mnie połykać.Przeszedłem przez bramę Źródlaną i wałęsałem się bez celu, aż za którymś rogiem natrafiłem na wypaloną bryłę kamienicy, patrzącą, zdawać się mogło, pustymi oczodołami poczerniałych okien w niebo.Spory kawał ściany spadał akurat w dół, ściągany przez grupę niewolników linami.Ziemia wokoło pokryta była sadzą, popiołem i kupkami zniszczonej odzieży i sprzętów domowych: tanie garnki stopione przez ogień, zwęglony szkielet krosna, długa, złamana kość, ludzka czy psia.Pośród tych żałosnych szczątków niemrawo gmerali żebracy.Ponieważ nadszedłem z innego kierunku, nie od razu się zorientowałem, że to ta sama kamienica, której pożar widziałem z Tironem zaledwie parę dni temu.Zwalił się kolejny fragment ściany; przez puste miejsce po nim zobaczyłem Krassusa, stojącego z założonymi rękami i wydającego rozkazy nadzorcom.Najbogatszy człowiek Rzymu wyglądał na całkiem zadowolonego.Uśmiechał się i gawędził z tymi spośród jego licznej świty, którzy mieli szczęście znaleźć się w jego zasięgu.Obszedłem ostrożnie ruinę i stanąłem na skraju grupy.Lizus o szczurzej twarzy, nie widząc szansy na prześliźnięcie się bliżej ku Ważnej Osobie, okazał się chętnym rozmówcą.– Sprytny? – odpowiedział na moje zagadnięcie, spoglądając na mnie z wyższością.– To nie jest właściwe słowo dla Marka Krassusa.To geniusz.Nie ma w Rzymie drugiego równie bystrego w sprawach ekonomicznych.Możesz sobie mówić, że Pompejusz jest genialnym dowódcą, czy nawet sam Sulla.Są na tym świecie inne rodzaje wodzów.Legionami Marka Krassusa są srebrne denary.– A polami bitewnymi?– Popatrz przed siebie.Czy potrzeba lepszego pobojowiska?– Kto wygrał tę bitwę?– Dość popatrzeć na twarz Marka Krassusa, by się o tym przekonać.– A kto przegrał?– Ci biedni żebracy na ulicy.próbują odnaleźć coś ze swego dobytku i marzą o dachu nad głową.– Mój rozmówca się zaśmiał.– No i poprzedni właściciel.Był na wakacjach, gdy to się zdarzyło.Kiepski był z niego strateg.Tak zadłużony, że podobno się zabił, gdy usłyszał o pożarze.Krassus musiał dobijać targu z pogrążonym w żalu synem i nie ma dwóch zdań, że dobrze na tym wyszedł.Podobno kupił od niego tę ruinę za równowartość podróży do Bajów.A ty nazywasz go zaledwie sprytnym? – Mężczyzna zmrużył swe szczurze oczka i ściągnął usta w podziwie dla swego idola.– Ale przecież będzie musiał wyłożyć pieniądze na odbudowę kamienicy – zauważyłem.Nieznajomy uniósł brwi.– Niekoniecznie – stwierdził.– Biorąc pod uwagę zagęszczenie zabudowy w okolicy, Krassus może pozostawić tę działkę pustą, przynajmniej przez jakiś czas.W ten sposób będzie mógł podnieść czynsze w sąsiednim domu.Kupił go w tym samym czasie od ogarniętego paniką właściciela, który oddał mu go za bezcen.– Masz na myśli ten dom obok, który ledwo uniknął pożogi? Ten, z którego ciągle wychodzą ludzie w asyście tych dużych facetów, co to wyglądają na zabijaków z ulicznej bandy?– To pracownicy Marka Krassusa.Eksmitują mieszkańców, którzy nie chcą lub nie mogą płacić nowych stawek.Patrzyliśmy obaj, jak stary, chudy mężczyzna wychodzi z kamienicy, dźwigając na plecach pokaźny worek.Jeden z najemników celowo podstawił mu nogę i starzec się przewrócił.Worek upadł na ziemię i pękł, wysypując zawartość.Od załadowanego już wozu nadbiegła kobieta, wrzeszcząc na obu stojących przy drzwiach najemników.Ten niewinny zaczerwienił się i odwrócił głowę zmieszany, ale sprawca tylko w głos roześmiał się, zwracając na siebie uwagę wszystkich wokoło, włącznie z Krassusem.Znalazłszy się nagle na linii wzroku bogacza, mój nowy znajomy natychmiast wykorzystał okazję.– To nic takiego, Marku Krassusie! To tylko jeden z niesfornych mieszkańców pierdzi na twoich ludzi! – krzyknął i zaśmiał się piskliwie.Wieczny uśmiech Krassusa przygasł odrobinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]