Podstrony
- Strona startowa
- Feist Raymond E & Wurts Janny Imperium 01 Córka Imperium
- Feist Raymond E & Wurst Janny Imperium 03 Władczyni Imperium
- KRYZYS SUMIENIA RAYMOND FRANZ (PIERWSZE POLSKIE WYDANIE, 1996 ROK)
- Feist Raymond E Mistrz magii (SCAN dal 735)
- Feist Raymond E Adept magii (SCAN dal 734)
- Feist Raymond E Srebrzysty ciern
- Feist Raymond E. Adept Magii
- Andrzej Pilipiuk Czarownik Iwanow (2)
- Seth Vikram Pretendent do ręki
- Crichton Michael Linia Czasu (4)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włosy miał ciemne od krwi, piękne blond fale były zlepione krwią i jakąś gęstą szarą mazią, jak śluzem.Dziewczyna za mną oddychała ciężko, ale nic nie mówiła.Trzymałem światło na jego twarzy.Rozkwasili ją na miazgę.Jedna ręka zastygła odrzucona w bok, palce były skurczone.Płaszcz, do połowy skręcony, leżał pod nim, jakby się potoczył, kiedy padał.Nogi miał skrzyżowane.Z kącika ust wypływała strużka czarna jak brudny olej.- Niech pani trzyma na nim światło - powiedziałem, oddając jej latarkę.- Jeżeli nie robi się pani od tego niedobrze.Wzięła latarkę i przytrzymała ją bez słowa i bez drgnienia jak stary morderca weteran.Wyjąłem jeszcze raz swoją latarkę-pióro i zacząłem mu przetrząsać kieszenie, starając się go nie poruszyć.- Nie powinien pan tego robić - zauważyła nerwowo.- Nie powinien go pan dotykać, dopóki nie przyjedzie policja.- To prawda.I chłopcy z patrolu nie powinni go dotykać, dopóki nie przyjedzie wydział kryminalny, a ci znowu nie mogą go dotykać, dopóki nie obejrzy go lekarz, dopóki fotografowie go nie sfotografują i specjalista nie zdejmie odcisków palców.A wie pani, jak długo może to potrwać? Parę godzin.- Racja - powiedziała.- Chyba zawsze ma pan rację.Chyba już taki pan jest.Ktoś go musiał nienawidzić, żeby mu tak zmiażdżyć głowę.- Nie sądzę, żeby tu wchodziły w grę osobiste porachunki - warknąłem.- Są ludzie, co po prostu lubią miażdżyć czyjeś głowy.- Zważywszy, że nie wiem, o co chodzi, jakże mogłabym się tego domyślić - odcięła się.Przeszukałem mu ubranie.W jednej kieszeni w spodniach miał luzem trochę monet i banknotów, a w drugiej wytłaczany skórzany portfelik na klucze i scyzoryk.W tylnej lewej kieszeni znalazłem jeszcze zwitek banknotów, polisę ubezpieczeniową, prawo jazdy i parę recept.W kieszeni marynarki luzem zapałki, zatknięty za kieszeń złoty ołówek, dwie batystowe chusteczki, cienkie i białe jak płatki delikatnego szronu.Dalej emaliowaną papierośnicę, z której, jak widziałem, wyjmował swoje brunatne papierosy ze złoconymi ustnikami.Były południowoamerykańskie, z Montevideo.A w drugiej wewnętrznej kieszeni znalazłem drugą papierośnicę, której przedtem nie widziałem.Była z haftowanego jedwabiu, po obu stronach ozdobiona smokami, z szylkretowym zameczkiem takim cienkim, że w ogóle trudno go było zauważyć.Muśnięciem palca otworzyłem zameczek i popatrzyłem na trzy za długie rosyjskie papierosy zatknięte za gumkę.Pomacałem jednego.Robił wrażenie starego, wyschłego i wiotkiego.Wszystkie trzy miały puste ustniki.- Palił tamte inne - powiedziałem przez ramię.- Te musiał przechowywać dla jakiejś znajomej.Wygląda na chłopczyka, co ma kupę przyjaciółek.Dziewczyna nachyliła się i oddychała mi teraz prosto w szyję.- To pan go nie znał?- Poznałem go dopiero dziś wieczorem.Wynajął mnie jako ochronę.- Ładna ochrona.Nic na to nie odpowiedziałem.- Przepraszam - powiedziała prawie szeptem.- Nie znam oczywiście okoliczności.Myśli pan, że mogą być narkotyzowane? Mogę zobaczyć?Podałem jej haftowaną papierośnicę.- Znałam kiedyś kogoś, kto palił narkotyzowane - powiedziała.- Trzy głębsze i trzy marihuany, i trzeba go było kluczem kanalizacyjnym odrywać od żyrandola.- Proszę nie ruszać światłem.Chwila ciszy i coś zaszeleściło.Zaraz odezwała się znowu:- Przepraszam.Oddała mi papierośnicę.Wsunąłem ją z powrotem do kieszeni.Wyglądało na to, że to wszystko.Wynikało z tego tylko tyle, że go nie okradziono.Podniosłem się i wyjąłem portfel.Pięć dwudziestodolarówek tkwiło w nim nadal.- Lepsze towarzystwo - powiedziałem.- Biorą tylko grubszą forsę.Światło latarki padało nisko na ziemię.Schowałem z powrotem portfel, wsunąłem latareczkę do kieszeni i nagle sięgnąłem po pistolecik, który dziewczyna wciąż trzymała w tej samej ręce, co latarkę.Upuściła latarkę, ale pistolet jej zabrałem.Odsunęła się ode mnie szybko.Nachyliłem się i podniosłem latarkę.Na chwilę oświetliłem jej twarz, potem zgasiłem latarkę.- Nie musi się pan zachowywać brutalnie - powiedziała, wkładając ręce do kieszeni długiego żakietu z szorstkiego materiału, z poszerzanymi ramionami.- Ja nie sądzę, żeby to pan go zabił.Podobał mi się jej chłodny, spokojny głos.Podobało mi się jej opanowanie.Przez moment staliśmy w ciemnościach naprzeciwko siebie nic nie mówiąc.Widziałem krzaki i odblaski światła na niebie.Skierowałem światło na jej twarz.Zmrużyła oczy.Była to mała, wrażliwa twarz o wielkich oczach.Twarz, pod którą widać było subtelny rysunek kości, twarz jak skrzypce Stradivariusa.Bardzo miła twarz.- Pani jest ruda - powiedziałem.- Wygląda pani na Irlandkę.- I nazywam się Riordan.Co z tego? Niech pan zgasi to światło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]