Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- Spider i Jeanne Robinson Gwiezdny taniec
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars
- Robinson Kim Stanley Czerwony Mars (2)
- Higgins Jack Nieublagany wrog
- § Irving John Zanim cię znajdę
- Krzysztof Borun, Andrzej Trepka Proxima
- Swietlisty Kamien 03 Paneb Og Jacq Christian(1)
- Quinnell A J Cisza
- Joanna Chmielewska Harpie (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wywoz-sciekow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcąc zaprosić się na obiad wytworny i uczcić należycie dzień skosztowania rosołu, na-kryłem kamień liściem kokosowym, postawiłem na nim coś podobnego do miseczki, którąprzedwczoraj zrobiłem, położyłem obok tego widelec, wystrugany z drzewa, mój nóż i łyżkę,zrobioną z muszli na patyczku osadzonej.Z jednej strony otwarty kokos, z drugiej ananas,miały reprezentować wety.Tak przygotowawszy wszystko, zasiadłem do stołu i odmówiwszymodlitwę, wziąłem się do jedzenia.Ale rosół mój wcale nie odpowiadał wyobrażeniu, jakie sobie o nim robiłem.Miał smakwodnisty i był bardzo cienki.Ziarnka kukurydzy odznaczały się za to daleko przyjemniej-szym smakiem, aniżeli surowe, a mięso było przewyborne.Pózniejsze doświadczenie na-uczyło mnie, że chcąc mieć dobry rosół, trzeba mięso nastawić w zimnej wodzie, o czym wiedobrze każda kucharka, a czego niestety nie wiedziałem i co dopiero w parę miesięcy pózniejprzypadkowo odkryłem.Nieraz przypadek naprowadził mnie na jakiś nowy wynalazek.I tak razu jednego zbierającw lesie chrust na ogień, zabrałem gałąz z patatami sądząc, że korzenie grube i bulwiaste będąsię paliły wybornie.Po wygaśnięciu ogniska ujrzałem je nie spalone, ale tylko zwęglone zwierzchu.Obdarłszy skórkę, znalazłem wewnątrz miazgę żółtą, mączystą, wydającą przyjem-ny zapach.Kosztuję, smak bardzo miły, podobny do ziemniaków, których jeszcze wówczasnie znałem, bo dopiero podczas mego wygnania zaczęły rozpowszechniać się w Anglii.Od czasu rozniecenia ognia i zrobienia garnków życie moje wielkiej uległo zmianie.Nieżywiłem się teraz, jak dziki człowiek, surowiznami, lecz co dzień na śniadanie miałem garn-czek grzanego mleka, a do tego zamiast bułki, ziarnka gotowanej kukurydzy.Na obiad rosół,albo dla odmiany kawał pieczeni to koziej, to zajęczej, niekiedy znowu pieczyste z papugi lubinnego jakiego ptaka.Deser stanowiły kokosy, ananasy lub banany.Wieczerzę miewałem zmięsnych resztek obiadu, z dodaniem dwóch lub trzech patatów, upieczonych w popiele.Przystawkami do tych dań bywały ostrygi, żółwie lub ptasie jaja na twardo albo na miękkougotowane oraz morskie raki, które nieraz po odpływie morza chwytałem.Jadło to pożywne, bardzo zbawiennie wpływało na moje zdrowie, wycieńczone przebytąchorobą.Wyglądałem czerstwo i odzyskałem dawne siły.XXIIZbiór i siew.Nieudane żniwo.Kosz i buty.Wycieczka w głąbwyspy.Czarowna dolina.Pałac letni.Melony.Zabłąkanie się.Ba-wełna.Niespodziewany przyrost inwentarza.Podczas tych zatrudnień zaglądałem do kłosów jęczmienia, wzrastającego na brzegu mor-skim, nie mogąc doczekać się ich dojrzenia.Zapewne sądzisz, czytelniku, że miałem ochotęzrobić z ziarna jaką potrawę? Bynajmniej.Chodziło mi o rozmnożenie tego użytecznego zbo-54ża na mojej wyspie.I dlatego też, gdy dojrzały, ściąłem je nożem i zaniosłem do domu.Powykruszeniu było przeszło półtorej kwarty jęczmienia.Mając od dawna obrane miejsce wpobliżu jaskini, skopałem je moją motyczką i zasiałem połowę zboża, zachowując drugą naprzypadek nieurodzaju.Przezorność ta wyszła mi na dobre, gdyż jako niedoświadczony rolnik nie wiedziałem, żesiew należy przedsiębrać po przeminięciu pory deszczowej, a to już większa połowa lataupłynęła.Zasiany jęczmień wypaliło słońce, a choćby był wzrósł jak należy, kłosy nie miały-by czasu dojrzeć.Tym sposobem cały zbiór przepadł.Wtedy dopiero przypomniałem sobie, że w Brazylii ani tytoniu nie sieją, ani nie sadzątrzciny cukrowej w lecie.Nauczka ta posłużyła mi na przyszłość, czekałem więc z resztą za-siewu do przeminięcia pory deszczowej, mającej już wkrótce nastąpić.Parę odkryć w ostatnich czasach dokonanych, mianowicie też soli i patatów, nakłoniłomnie do przedsięwzięcia podróży na większą skalę, w celu dokładnego poznania całej wyspy.Postanowiłem więc skorzystać ze schyłku lata i zapuścić się jak będzie można najdalej.Przed rozpoczęciem podróży użyłem kilku dni na uplecenie kosza, mającego mi służyćzamiast tłumoczka do zbierania różnych znajdowanych przedmiotów.Robota ta nadspodzie-wanie poszła szybko i udatnie, tak iż miałem spory kosz na plecy, do którego przyprawiłemszerokie pasy z włókien bananowych.Następnie zająłem się obuwiem.Moje łapcie łykowe dawno się już podarły i znosiłem zedwie pary innych.Trzeba było użyć trwalszego materiału.Skóry kozie, jako tako wyprawio-ne, posłużyły mi na ten cel wybornie.Wykroiłem z nich wierzchy z wysokimi cholewami, apodeszwę dałem z grzbietu podwójnie złożonego.Pomiędzy te dwie skóry włożyłem pode-szwę z grubego łyka, ażeby kamienie i ciernie nóg mi nie kaleczyły.Zamiast zaś dratwy, po-służyły struny z kiszek zwierzęcych ukręcone.W ten sposób udało mi się sporządzić butynadzwyczaj niezgrabne, ale cieszyłem się nimi jak mały chłopiec, gdy go rodzice pierwszymibutami obdarzą.Wyekwipowany i uzbrojony już zabierałem się do wyjścia, gdy wtem przyszło mi na myśl,że przez czas mojej nieobecności kozy zamknięte pozdychają z głodu, albo też pouciekają dolasu, jeżeli je na wolności zostawię.Nowy kłopot i zwłoka w wycieczce.Przez dwa tygodnie blisko zbierałem po całych dniachsiano i suszyłem dla moich żywicielek.Nareszcie zgromadziłem dwa duże stogi wewnątrzzagrody kamiennej i tam też z wielkim trudem umieściwszy kozy, mogłem puścić się w dro-gę.Napoju miały pod dostatkiem w pobliskim zródełku.Podróż rozpocząłem, idąc w górę strumienia przerzynającego moją dolinę.Ciągnął on siędosyć daleko w głąb wyspy, przechodząc to przez lasy, to znowu przez ładne łąki i równiny.W niektórych miejscach pędził z szumem, w innych płynął bardzo wolno i rozlewał się wróżnej wielkości jeziorka.Obydwa brzegi okrywała bujna roślinność.Napotkałem dziki tytoń,ale krzew ten na nic mi się przydać nie mógł.Znużony drogą, uszedłszy przeszło dwie mile,przenocowałem na drzewie.Na drugi dzień wszedłem w obszerne lasy, których olbrzymie drzewa zasłaniały mi niebo.Cisza tu panowała niezmierna.Zdawało się, że wszystkie zwierzęta pierzchły z tej posępnej igłuchej puszczy.Lękałem się napotkać jadowite węże, zwykle w takich miejscach przebywa-jące, na szczęście jednak nie widziałem ich wcale.Spiesznie, o ile można, przebywałem las, ażeby jak najprędzej wydostać się na pole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]