Podstrony
- Strona startowa
- Quinnell A J Misja specjalna
- Quinnell A J Szlak lez
- Quinnell A.J. Czarny rog
- Quinnell A.J. Najemnik
- Dolęga Mostowicz Tadeusz Znachor. Profesor Wilczur
- Savage Felicity Pokora Garden (3)
- Henryk Sienkiewicz ogniemimieczem
- Grisham John Lawa przysieglych (4)
- Piekło Gabriela
- Oriana Fallaci Kapelusz cały w czereÂśniach
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kuchniabreni.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Klatka piersiowa i ramiona, ale może chodzić.Też nas uziemiają te dwa kaemy.– Dobra.Bądź na nasłuchu.Mam teraz cholerny problem.Może trzeba było zgodzić się na lotnicze wsparcie? Przecież w rezydencji nie ma nikogo z naszych.Niech rozwalają budynek.Ale nie! Niech mnie gęś kopnie, i to porządnie, jeśli sam nie potrafię tego załatwić.Spooner jest na rogu rezydencji odległej ode mnie o jakiś dwieście metrów.Tak, sam tych drani załatwię.Z leżących na podłodze odzywa się jakiś głos:– Pułkowniku, pułkowniku!Barczysty chłopak.Melduje się: – Starszy sierżant Cowder, Piechota Morska.Mamy tu piętnastu ludzi.Możemy panu pomóc?W czym oni mi mogą pomóc? Ale twarz faceta wyraża pełną gotowość.I miał tyle rozsądku, żeby się nie podnosić.Przez cały czas leży.Rozsądny chłop.– Dobrze, sierżancie – odpowiadam.– Nie mamy zapasowej broni, ale może pan pozbierać co się da od strażników.Kapitan Moncada obejmie nad wami dowództwo.Polecam Moncadzie, aby tymi ludźmi wzmocnił posterunki dokoła budynku i ustawił parę czujek.Teraz muszę się dostać na ten cholerny dach rezydencji.Piechota Morska podnosi się z podłogi, a ja pytam: – Niech się zgłosi szef administracyjny ambasady!– Jestem tutaj, pułkowniku.George Walsh.Facet w średnim wieku, okrągła buźka.Pytam go: – Czy jest jakiś inny sposób dostania się na dach rezydencji oprócz stropowego włazu?Walsh przecząco porusza głową.Odzywa się Moncada: – To byłoby samobójstwo, pułkowniku.Strzegą pilnie wszystkich wejść, a może nawet założyli tam ładunki wybuchowe.Twarz Walsha nagle się rozjaśnia.– Zaraz, zaraz.Na tylnej ścianie jest gruba rynna od dachu do ziemi.– W planach tego nie ma – stwierdzam.– Bo nie było.Następnego dnia po przyjeździe nowego ambasadora mieliśmy tu sztormową ulewę.Normalne odprowadzenie wody nie wystarczyło.Zalało nawet część rezydencji.Ambasador kazał natychmiast założyć dodatkową rynnę.Jeszcze jej nie ma na planach.– To świetnie.Biorę od Moncady zapasowy magazynek do mojego Ingrama i trzy dodatkowe granaty.Razem mam ich siedem.Włączam mikrofon i mówię: – Wszystkie jednostki, ogień na dach rezydencji za sześćdziesiąt sekund.Trzymać go przez trzydzieści sekund i przerwać.Wyłączam mikrofon i powiadam do Moncady: – Jeśli mnie załatwią, to wezwij wsparcie z powietrza.– Tak jest, sir.Powodzenia, sir! – odpowiada mi.Zbliżam się do wyjścia i czekam obok Shawa.Nagle rozpoczyna się ogień zaporowy.Zbiegam ze schodków i pędzę przed siebie.Nie patrzę na lewo ani na prawo.Wzrok mam utkwiony w róg wyrastającego przede mną budynku rezydencji.Przed trzydziestu laty w szkole przebiegłem sto metrów w nieco mniej niż dwanaście sekund.Teraz chyba biegnę jeszcze szybciej.Na prawo od siebie słyszę świsty.Zmuszam nogi do szybszego biegu, robię wielki skok, padam i przetaczam się parę razy.Trafiam w coś miękkiego, co podnosi krzyk.– Kto? Co? – pytam.– Spooner, sir.moja noga.– O, psiakrew, przepraszam! Słuchaj.Tutaj jest podobno gruba rynna gdzieś z tyłu.Chcę się po niej wdrapać.Możesz mnie osłaniać?– Oczywiście, sir.Niech mnie pan tylko podciągnie do rogu.Ciągnę go z dziesięć metrów, jak tylko mogę najostrożniej, ale mimo to on jęczy przez zaciśnięte zęby.Ten facet zasługuje na medal.Strzelanina się kończy, bo upłynęło trzydzieści sekund.Idę wzdłuż ściany i trafiam na rynnę.Doskonale umocowana mocnymi zaczepami co metr.Zaczepy stanowią dobre oparcie dla nóg i rąk.Helikoptery Apache zrzucają teraz za murami flary.Na mój gust zanadto oświetlają cały teren.Włączam mikrofon.– Al, odezwij się.– Tak, Jerry?– Drapię się na dach.Za jasno tu.Powiedz tym facetom w A-6 i śmigłowcach, żeby przestali oświetlać teren.Przez pewien czas.– Zrozumiano.Po parunastu sekundach robi się ciemniej, ale ja nadal wszystko doskonale widzę przez moje gogle.Wdrapuję się.Kiedy już jestem pod dachem, zastanawiam się, czy znowu nie poprosić o ogień zaporowy, który odwróciłby uwagę załóg gniazd karabinów maszynowych.Ale rezygnuję.Jakiś zabłąkany pocisk mógłby mnie strącić.Łapię się biegnącej pod okapem rynny.Rynna skrzypi.Na szczęście na terenie ambasady jest jeszcze sporo hałasu.Wysuwam głowę nad rynnę i obrzucam wzrokiem dach.Są na obu jego skrajach, w rogach! Z lewego gniazda wystaje łeb faceta tuż nad workami z piaskiem.Patrzy w dół na teren przed budynkiem.Zaczyna odwracać głowę.Umykam pod rynnę.Rozważam sytuację.Gniazda dzieli blisko trzydzieści; metrów.Jeśli zaatakuję jedno, to będę pod ostrzałem drugiego.Rozwiązanie się narzuca: oba gniazda należy obezwładnić prawie jednocześnie.Jedno po drugim.Slocum, głupolu, dlaczego kogoś ze sobą nie zabrałeś? No to jazda!Właśnie kończy się seria głośnych eksplozji, więc się podciągam, rynna skrzypi, wyskakuję prawie na dach, padam plackiem, przetaczam się, podrywam, obrzucam wzrokiem oba stanowiska kaemów i sięgam po granat.Mam go już w prawej ręce, zawleczka wyjęta.Przekładam granat do lewej ręki i sięgam po drugi granat.Kiedy wyciągam zawleczkę, słyszę krzyk po lewej.Rzucam granat wysokim łukiem, ten pierwszy przerzucam z powrotem do prawej ręki i padam plackiem.Głośna eksplozja pierwszego prawie mnie ogłusza.Nawet nie patrzę, czy trafiłem.Natomiast widzę długą lufę w drugim gnieździe.Lufa obraca się w moim kierunku.Rzucam drugi granat z pozycji leżącej.Cholera! Trafia w worki z piaskiem od mojej strony, odskakuje i wybucha.Zrywam się na równe nogi i chwytam mojego Ingrama.Lufa karabinu maszynowego jest już prawie wycelowana w pułkownika Slocuma.Biegnę w kierunku gniazda, trzymając wysoko Ingrama, naciskając spust i spryskując gniazdo, tak jak bym polewał drzewko wężem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]