Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Pullman Philip Mroczne materi Magiczny noz (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kilkakrotnie podjeżdżał blisko do zawietrznych stron wielkich wydm, gdzie chroniony od wiatru i drobnego piasku, mógł szybko odczytać kompas i upewnić się, że sylwetki przewodników wciąż były z przodu.Gdy kilka minut później przekroczył wydmę lotny piasek znów zmusił go do zamknięcia oka.Podążali zagłębieniami na północ chyba przez wieczność.Burza piaskowa przybierała na sile.Lander wypił już resztkę wody i by nie myśleć o pragnieniu musiał zacząć ze sobą toczyć walkę.Pył i piach zatykały mu gardło i nos.Nie mógł oderwać się myślami od oazy.Burza przybierała na sile.Mimo, że Landera chroniła zawietrzna strona wydmy, piasek bił go po twarzy tak mocno, że mógł otwierać oko tylko na kilkusekundowe momenty.Obawiał się, że w końcu przestanie widzieć swoich towarzyszy, a jednocześnie był ciekaw, czy jego wielbłąd, nawet z ochraniaczami na oczach, widzi wystarczająco dobrze, by podążać za prowadzącymi.Popędził wierzchowca, ale bez względu jak mocno by go szturchał, ten mógł co najwyżej powoli kroczyć tam, gdzie go kierowano.Czując, że jego zwierzę jest zbyt niespokojne, by puścić się kłusem, Lander spróbował zawołać kompanów.- Bhadla! Musalim!Nie było odpowiedzi.Spróbował raz jeszcze, ale wiatr stłumił jego krzyki.W końcu ochrypł, więc dał sobie spokój, mając jedynie nadzieję, że D'tarigowie poczekają na niego.Pomyślał jeszcze, że Bhadla prawdopodobnie widząc, jak bardzo pogarsza się widoczność próbował dogonić Musalima.Nadzieja, że jego towarzysze są niedaleko była płonna, Lander wjechał w osłonę wydmy, ale w ciemnościach przed nim nie było śladu Bhadli czy Musalima.Odwróciwszy się tyłem do wirującego piasku szybko sprawdził kompas i stwierdził, że był wciąż na kursie.Klnąc swoich przewodników za opuszczenie szlaku pogonił wielbłąda.Opuszczając niewielkie schronienie, jakie dawała ogromna wydma, spróbował przysłonić twarz dłońmi i zmusić się do otwarcia oka - ujrzał jedynie wirujący w ciemności piach.Zamknął oko i przystanął, żeby zastanowić się.Z tego co wiedział jego towarzysze mogli być najwyżej o sto jardów od niego, ale w ciemności i burzy odległość mogła równie dobrze wynosić sto mil.Próba tropienia ich była tak samo bezsensowna, jak przekrzykiwanie wyjącego wiatru.Z pomocą kompasu mógł jechać dalej w stronę oazy, ale nie mógł znaleźć kompanów, bo oni, straciwszy orientację, mogli jechać w przeciwnych kierunkach.W tej sytuacji każda próba jazdy po prostu zwiększałaby dystans pomiędzy nimi.Lander doszedł więc do wniosku, że najlepszą rzeczą, jaką może w tej chwili zrobić, jest oczekiwanie jak najbliżej miejsca, w którym się rozdzielili.Bhadla prawdopodobnie będzie w stanie wrócić po swoich śladach, kiedy zda sobie sprawę, że zniknąłem - pomyślał.Skierował wielbłąda w stronę wielkiej wydmy znajdującej się za nim, gdy nagle z prawej strony usłyszał wielbłądzi ryk.Lander skulił się choć dźwięk był wyraźnie osłabiony i przytłumiony przez wiatr - była w nim nuta zaskoczenia i przerażenia, której wiatr nie mógł zagłuszyć.Ruszył w kierunku, który z grubsza uważał za południe.Wśród zawodzeń podmuchów, jeden ryk mógł nie wystarczyć, by doprowadzić go do towarzyszy, lecz był jedyną wskazówką.Poza tym Lander uważał za oczywiste, że przewodnicy mogli męczyć zwierzę, aby jego ryki doprowadziły go do nich.Lander przejechał sto kroków i zatrzymał się.Nie rozległ się żaden dźwięk.Rozejrzał się próbując uchwycić mignięcie sylwetki albo cień dźwięku brzmiącego inaczej, niż bezustanne wycie wiatru.Bezskutecznie.W końcu dostrzegł zarys olbrzymiej postaci brnącej w jego stronę.Skierował wierzchowca w jego stronę i zobaczył, że to kulejący wielbłąd.Dojechał bliżej i rozpoznał w nim zwierzę Musalima.Chwycił wodze: siodło było puste, a wielbłąd wydawał się słaby i oszołomiony.Z wysokości swego siodła obejrzał zwierzę - nie było ranne, ale na siodle widniała ciemna plama.Dotknął jej i poczuł, że była ciepła i lepka.Wiedział, że to krew Musalima.Puścił cugle oszołomionego zwierzęcia i wyciągnął miecz.Lander ujrzał jak z piasku podnosi się ciemna postać.Była wzrostu człowieka, ale jej nogi i ręce zdawały się wyrastać z ciała pod dziwacznymi kątami niczym u gada.Harfiarz nie musiał widzieć nic więcej, by domyślić się, że Musalim i prawdopodobnie Bhadla wpadli w pułapkę.Zdzielił w bok wielbłąda płazem miecza, lecz leniwa bestia odmówiła szarży.Z cienia wychynęła kusza i para żółtych, jajokształtnych, błyszczących w ciemnościach oczu.Bełt ugodził Landera poniżej prawego obojczyka niemal wyrzucając go z siodła.Jego ramię zwiotczało, a miecz wypadł z ręki.Szarpnął lewą ręką za cugle, próbując zawrócić swojego wielbłąda.Zwierzę zareagowało powoli, niechętne gwałtownym ruchom Landera.Z lotnego piachu podniosły się jeszcze dwa cienie.- Zawracaj uparty pomiocie Malara! - ryknął.Bełt trafił wielbłąda w bok.Lander poczuł, jak zwierzę zadrżało i rzuciło się przed siebie, dopiero teraz decydując się być posłusznym.Ranny Harfiarz puścił cugle i osunął się opadając twarzą na garb wielbłąda.Ból atakował druzgoczącymi falami.Znosił go mężnie, nieświadomie ściskając kolanami garb wielbłąda, a palcami sprawnej ręki trzymając się kurczowo jego sierści.Nie wiedział jak długo galopował wielbłąd, czuł jedynie straszliwy ból w piersiach, ciepła wilgoć ściekała po jego ramieniu, a czarne fale atakowały świadomość.W końcu wielbłąd przeszedł w kłus.Od chwili ataku mogły minąć zarówno godziny, jak i minuty, ale Lander nie był w stanie tego powiedzieć.Spróbował się wyprostować i zdał sobie sprawę, że wysiłek może pozbawić go przytomności.Skoncentrował się więc na utrzymywaniu się w siodle.W końcu wielbłąd przewrócił się.Nie położył się, ani nie przestał biec potykając się na swoich cienkich nogach, po prostu runął na ziemię z żałosnym jękiem.Lander uderzył twarzą w piach.Splątani leżeli razem - wielbłąd sapał płytko, Lander jęczał szarpany chaotycznym bólem.Piasek przedostawał się do ran i szorował odsłonięte części ich ciał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]