Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Magik Magdalena Parys
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Życie na tej planecie dwóch słońc broni się przed zmiennością środowiska (środowiska o warunkach narzucanych przez astrograficzny bilard) cebularnym dualizmem wpisanym w mechanizm filogenezy każdej najpodlejszej drobiny z replikacyjnym farszem.Więc jestem ja, który jestem i który będę i w którym drzemie pamięć nieskończonej linii potomków; i jestem ja, który jestem i nic ponad to.Ten pierwszy ,ja" stanowi nie więcej, jak kosmate jądro, serce wiru, co posiada moc splatania pochwyconych włókien egzocielesnych - moich, cudzych, one nie wiedzą - w kształty zdatne do przetrwania w nowym otoczeniu; natomiast ten drugi ,ja" - to wielka burza owych włókien, egzociało płynące na falach wzbudzanych przez niewidocznych bogów masy.I kiedy nadchodzi sezon żądz, kiedy mały, wodnisty organ endociała zaczyna się trząść w fizjologicznym strachu samotnego istnienia -wir się rozpędza, następuje konsumpcja i odrzucenie zadzierzgniętych mikrowłókien, bezrozumne polowanie na nowe, wzajemne pożeranie się, rozdymanie do rozmiarów gigantycznych dryfbulw, potem znowu rekonfignracje - aż zostanie osiągnięta zgodność, rezonans kształtów, i nastąpi podział endorganizmów.Cała przyroda burzy się i przekształca.I nie sprawia różnicy, że idzie o nas, bo kimże my jesteśmy, właścicielami planety? Na pewno nie.Więcej tu generatorów psychomemów aniżeli jedna rasa, dużo więcej, a rekonfigurowany Hunt płynie przez kleistą szarość i widzi (bo asymiluje), że tutaj nie ma i nigdy nie było żadnej cywilizacji, że nie kryje twardej powłoki wielkiego globu żadne cmentarzysko sztucznych form materii nieożywionej.Jest tylko włóknista zupa, są tylko szybujące w niej globularne maszynki do egzekucji permutowanego kodu: jądra endonomiczne.One oplatają dookoła siebie wciąż nowe i nowe ciała, niektóre rozmiarów kciuka (co to kciuk?), niektóre stadionu (co to stadion?).Bóg tego świata, gdybyśmy Go w ogóle przeczuli, uabstrakcyjniłby się nam zapewne w postaci ostatecznego i przedpierwszego ziarna, dookoła którego omotany jest cały Wszechświat.Nierozrysowana dialektyka, gdybyśmy ją jednak rozrysowali symetrycznym diagramem, objawiłaby nam prawa gradacyjnych dopełnień: co jest jądrem czego; co wokół czego się plecie; gdzie zachowana cała wejściowa informacja.Co to Bóg? Co dialektyka? Co diagram i informacja? Gubią się myśli Hunta, gubi się sam Hunt: odpadają odeń włókna, marnieje Nicholas i marnieje, słabną jego więzi z ciałem, blokują się kanały zmysłów.Aż, sprowadzony do punktu, do swej nieredukowalnej huntowatości - jądra endonomicznego - spada zimnym kamykiem na wyciągniętą dłoń Mariny Vassone.- Nicholas? Nicholas!Przerażona, próbowała podnieść go z ziemi, ale oczywiście nie była w stanie.Zawołała diabła.Diabeł zmaterializował się w towarzystwie trzech AGENTÓW, razem postawili Hunta na nogi.Chwiał się i trząsł.Bełkotał bez sensu.Puściły mu zwieracze, cuchnął jak zwierznica.Prawa dłoń również wykonywała nieskoordynowane ruchy, egzekwując chaotyczne strzały neuralne i tym sposobem odpalając w przypadkowych sekwencjach co prostsze makra: Mgła to jaśniała, to ciemniała, Lucyfer migotał od bytu do niebytu i z powrotem, cały MUI kopał po zmysłach od zera do pełnej jaskrawości.Wyroił się z nocy ohydny pomiot piekieł, przewalając się teraz przez Mgłę tabunami horroru.Ktoś dął w róg.Błyskawice biły do rytmu.Zaś spoza MUI szły kanonady podbite tysiącem ech, Pogłosy gigantofonowych wezwań do rozejścia się (wciąż te same moduły słowne).Najwyraźniej diabeł tak czy owak postawił na swoim - jeśli to nie była Wojna, to w każdym razie aktywne rozpoznanie ogniem.Ktoś ściągnął helikopter - jurdy lub policja publiczna, może któraś z sieci informacyjnych - przez Mgłę przebijały bowiem miokre pokasływania wirnika.Hunt zamierzał z powrotem usiąść, ale coś mu się pomieszało i zamiast tego padł na brzuch.AGENCI zaraz go podnieśli.Otrzepał płaszcz - i ten pierwszy prawidłowy odruch przerzucił go w spiralę starego aktraktora.Splunął, odetchnął.Wciąż czuł, że coś lodowato zimnego pożera go od lewego biodra i lekko krzywił się, obracając się na prawej stopie niczym kaleka.- Co to było? - spytała Marina, cicho i bez nacisku, za to tnąc go na pół spojrzeniem psychologaklinicysty.- Ko.- Co?Splunął ponownie.- Kontakt - sapnął.- Tak mi się wydaje.- Jak.?- Nie wiem.- To chyba przez Modlitwę - wymamrotała Marina do siebie, momentalnie ulatując w świat abstrakcyjnych teorii, co poznał po oczach i pochyleniu sylwetki.- Tak, ona na pewno wyraźnie odbija się w myślni, no a zcentrowałeś ją na sobie.Taki gigantyczny psychomemiczny drogowskaz, strzała wskazująca prosto na twój nagi umysł.- Więc masz, co chciałaś - warknął, siadając ostrożnie.- Gratuluję przenikliwości.Kanonada nie ustawała.- Panie.- zaczął diabeł.Hunt odpędził go gestem.(Pod stopami: dywan (dotyk przez miękkie tabi).Przed oczyma: nagi Hunt rozciągnięty bezwładnie na kolorowych poduszkach, krwiodajka w zgięciu łokcia (spojrzenie przez ciemne okulary).Skojarzenie: medykator).Miał ochotę bić nagą pięścią w ten krawężnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]