Podstrony
- Strona startowa
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Leguizamo Pimps, Hos, Playa Hatas, and All the Rest of My Hollywood Friends (2006)
- Marsden John Kroniki Ellie 01 Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Mangold Tom, John Penycate Wi podziemna wojna
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (SCAN dal 8
- Auel Jean M Rzeka powrotu (SCAN dal 948)
- Anne Barbour Nareszcie w domu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozsunięto barierki i w policyjnej eskorcie w środek manifestacji, na wprost głównego wejścia ratusza, wjechał karawan.Otworzono tylne drzwi, czterech bezdomnych odgrywających rolę grabarzy wyciągnęło ze środka pomalowaną na czarno trumnę i uformowało czoło żałobnej procesji.Po chwili za nimi ustawili się następni demonstranci z czterema kolejnymi, znacznie mniejszymi trumienkami.Tłum się rozstąpił, procesja ruszyła powoli ku drzwiom ratusza.Chór zaintonował tak wzruszające requiem, że łzy zakręciły mi się w oczach.Miałem wrażenie, że patrzę na autentyczny kondukt pogrzebowy, a w jednej z trumienek naprawdę spoczywają zwłoki Ontario.Po przejściu procesji tłum zlewał się niczym nurt rzeki.Ludzie unosili dłonie, każdy chciał dotknąć trumien, toteż zaczęły się one groźnie kołysać na boki, sunąc bez przerwy ku stopniom schodów.Ekipy reporterskie, zgromadzone głównie wokół mównicy, sumiennie rejestrowały każdy krok żałobnego konduktu.Nie ulegało wątpliwości, że w ciągu najbliższych dwóch dni zdjęcia obiegną wszystkie sieci telewizyjne.Trumny ustawiono jak w kościele - tuż obok siebie, największą pośrodku - na prowizorycznym katafalku wzniesionym na stopniach, parę metrów od podium, na którym między innymi stał Green.Jeszcze przez jakiś czas je filmowano i fotografowano, wreszcie zaczęły się przemówienia.Najpierw zabrał głos jakiś społecznik, który zaczął od podziękowań dla wszystkich osób i organizacji, które dopomogły w zorganizowaniu protestu.A lista była bardzo długa.Słuchałem mile zaskoczony, że jest aż tak dużo przytułków i schronisk, stołówek, misji, stowarzyszeń, ośrodków lecznictwa i porad prawnych, zrzeszeń parafialnych, central, grup opiekuńczych, programów szkolenia zawodowego i walki z nałogami.Padło również kilka nazwisk prominentnych polityków, z których każdy miał jakiś swój udział w tej manifestacji.Skoro więc było tak wiele organizacji społecznych, to dlaczego w ogóle istniał jeszcze problem bezdomnych?Odpowiedzi na to pytanie udzielił następny mówca.Przede wszystkim brak właściwych funduszy, cięcia budżetowe, nieczułość władz federalnych i obojętność urzędników miasta, niewystarczające współczucie ze strony klas posiadających, błyskawicznie kostniejący wymiar sprawiedliwości.Tego typu określenia padały niemal bez końca.Ten sam temat podejmowali kolejni mówcy.Wyłamał się tylko Green, który zabił wszystkim ćwieka i błyskawicznie uciszył tłum swoją przejmującą relacją z ostatnich godzin życia rodziny Lontae Burton.Kiedy nawiązał do zmienianej przez nas pieluszki, zapewne ostatniej przed śmiercią małej Temeko, na placu było już cicho jak makiem zasiał.Nikt nawet nie zakasłał, umilkły wszelkie szepty.Patrzyłem na czarne trumienki takim wzrokiem, jakby w jednej z nich rzeczywiście spoczywały zwłoki maleństwa.„Później matka zabrała dzieci ze schroniska - ciągnął Mordecai niskim, dźwięcznym, rezonującym głosem.- Wróciła na ulice, w szalejącą zamieć, gdzie miało upłynąć jeszcze kilka godzin jej życia”.Mówił z niezwykłym przekonaniem, chociaż nie wiedział dokładnie, co matka z dziećmi przez ten czas porabiała.Ani trochę nie poczułem się urażony, że popuścił nieco wodze fantazji.Najważniejsze było to, że manifestanci słuchali go jak urzeczeni.Kiedy zaś doszedł do finalnej sceny, uruchomionego silnika samochodu i samotnej matki na tylnym siedzeniu, tulącej do siebie przemarznięte dzieci, wokół mnie rozległy się coraz głośniejsze szlochy kobiet.Odpłynąłem myślami ku sali sądowej.Jeśli ten człowiek, obecnie mój szef i przyjaciel, potrafił z odległej o kilkadziesiąt metrów mównicy tak zaabsorbować wielotysięczny tłum, to jakie musiał wywierać wrażenie na dwunastu przysięgłych, oddzielonych od niego tylko niską barierką w przestronnej sali rozpraw?Uderzyło mnie nagle, że sprawa Lontae Burton nigdy nie znajdzie swego epilogu w sądzie.Żaden zespół adwokacki nie dopuściłby do tego, aby Mordecai Green zyskał okazję do wygłoszenia oskarżycielskiej mowy przed sędziami przysięgłymi, w znacznej większości czarnymi i biednymi.Jeśli nasze podejrzenia były słuszne i znaleźlibyśmy sposób na ich udowodnienie, pozwani musieliby zrobić wszystko, by nie dopuścić do rozprawy.Przemówienia trwały łącznie półtorej godziny, pod koniec manifestanci zaczęli przejawiać coraz większe zniecierpliwienie.Wreszcie chór znowu zaintonował pieśń, uniesiono trumny i procesja ruszyła na drugi koniec placu.Za grabarzami poszła grupa działaczy, a wśród nich Green, reszta szykowała się z wolna do marszu protestacyjnego.Ktoś wcisnął mi w rękę plakat ze zdjęciem Lontae, więc uniosłem go nad głowę i rozpostarłem, tak jak wielu innych.Ludzie uprzywilejowani nie organizują manifestacji i marszów protestacyjnych; żyją w bezpiecznym i czystym świecie, strzeżonym przez prawa ułożone właśnie po to, by zapewnić im szczęście.Nigdy wcześniej nie uczestniczyłem w wiecach, bo mnie to po prostu nie interesowało.Przez pierwszych kilkaset metrów czułem się nieswojo, maszerując w tłumie nie znanych mi ludzi i trzymając nad głową plakat ze zdjęciem dwudziestodwuletniej samotnej czarnej kobiety, która powiła na ulicy czworo nie znających ojca półsierot.Szybko jednak zrozumiałem, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż tydzień temu.Nie mógłbym już powrócić do wcześniejszego życia, nawet gdybym gorąco tego zapragnął.Moją przeszłością rządziła forsa, chęć posiadania i zdobycia właściwego statusu społecznego, czyli wartości, które teraz stały się dla mnie nieważne.Ta myśl mnie uspokoiła, zacząłem czerpać radość z uczestnictwa w pochodzie.Wykrzyczałem kilka powtarzanych haseł, zakołysałem plakatem w rytm innych niesionych transparentów.Próbowałem nawet zgadywać słowa zupełnie obcych mi pieśni kościelnych.Skwapliwie gromadziłem wszelkie wrażenia z tego pierwszego masowego protestu, w jakim uczestniczyłem, przeczuwałem bowiem, że nie będzie on także ostatni.Między rozstawionymi przez policję barierkami doszliśmy do wzgórza Kapitolu.Marsz był świetnie zorganizowany, a z powodu swoich rozmiarów przyciągał uwagę mieszkańców stolicy.I tutaj trumny ustawiono na stopniach przed frontonem gmachu.Tłum zgromadził się wokół nich, żeby wysłuchać kolejnych płomiennych przemówień działaczy społecznych, jak również dwóch kongresmanów.Teksty zaczęły się jednak powtarzać, miałem ich dość.Manifestujący bezdomni nie mieli nic lepszego do roboty, na mnie zaś czekało aż trzydzieści jeden spraw, które zdążyłem otworzyć od poniedziałku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]