Podstrony
- Strona startowa
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
- Foster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodzšca Burza
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Koonz Dean R Tunel strachu
- Dean R. Koonz Tunel strachu
- Harold J. Weiss, Jr. Yours to Command, The Life and Legend of Texas Ranger Captain Bill McDonald (2009)
- Philip K. Dick, Roger Zelazny Deus Irae (2)
- James Jones Stad do wiecznosci
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- fruttidimare.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cienkie jak glisty macki odpadły.Ropne rany zjawiły się na ich całej długości, otwarłysię szerzej i w kilka sekund macki zredukowały się do nieożywionego śluzu.Obrzydliwe cielsko, które wypuściło pędy z restauracji również poddawało się bak-terii.Kęsy pieniącej się tkanki odpadały na chodnik.A jednak ono nadal parło do przo-du, wyłaniało z siebie macki, które wymachiwały w powietrzu, poszukiwały Lisy, choćmacały niepewnie jak coś chorego i ślepego.Tal widział, że okna w Starym Miejskim Barze-i-Grillu z drugiej strony ulicy wy-strzeliły na chodnik, ale ledwie zdążył zrobić krok, by pomóc Lisie, za nim również pę-kły szyby w hallu i sali restauracyjnej Zajazdu Na Wzgórzu.Obrócił się, zaskoczony,frontowe drzwi zajazdu frunęły, otwarte na oścież a z drzwi i z okien wylały się tonyprotoplazmy, która pulsowała (Och, Jezu, jak wielki jest ten cholerny stwór? Jak całemiasto? Jak góra, z której się wyłonił? Nieskończony?), wiła się, wypuszczała całe za-327stępy tnących powietrze macek, poznaczonych chorobą, ale wyraznie mających więcejżycia niż odrosty posłane za Bryce em.Zanim Tal zdążył podnieść dyszę spryskiwaczai nacisnąć dzwignię, zimne macki odnalazły go, złapały z oszałamiającą siłą, a potempociągnęły po ulicy do zajazdu, ku płynnej ścianie śluzu, który nadal wylewał się przezpotrzaskane okna i macki zaczęły go palić przez ubranie, poczuł, jak pali go skóra,pokrywa się bąblami, zawył, gryzący kwas wżerał się w ciało, poczuł, jak rozpalone że-laza goreją mu na ramionach, poczuł rozżarzony pręt na lewym udzie, przypomniał so-bie, jak macka obcięła głowę Franka Autry ego, szybko wżerając mu się w szyję, pomy-ślał o ciotce Becky, pomyślał.Jenny uchyliła się przed macką, która się na nią zamierzyła.Prysnęła na Tala i wszystkie trzy wężowe odroślą, które go złapały.Gnijąca tkanka odpadała z macek, ale nie degenerowały się całkowicie.Lecz nawet tam, gdzie nie dosięgnął spryskiwacz, ciało stwora pokrywało się rana-mi.Cała bestia została skażona.Ono było zżerane od wewnątrz.Nie pożyje długo.Możetylko tyle, żeby zdążyć zabić Tala Whitmana.Krzyczał strasznie, rzucał się.Jenny cisnęła spryskiwacz i jak oszalała rzuciła się ku niemu.Chwyciła jedną z obej-mujących go odrośli, usiłując uwolnić policjanta.Następna macka złapała Jenny.Jenny wywinęła się z niezdarnego uchwytu i nagle uświadomiła sobie, że wyzwoliłasię bez trudu.A zatem ono szybko przegrywa bitwę z bakterią.Pod rękami Jenny zamierały kawałki, fragmenty ohydnie cuchnącej zmarłej tkanki.Dusząc się, zacisnęła mocniej ręce i macka w końcu odpadła od Tala, potem druga,trzecia.Padł na jezdnię.Aapał powietrze, okrwawiony.Zlepe, niezdarne odrośle nie dotknęło Lisy.Rzygająca masa opadała przed StaryMiejski Bar-i-Grill.Teraz dysząca potworność rzucała się spazmatycznie, odrzucającpieniste, zainfekowane kawały. Ono zdycha powiedziała głośno Lisa, choć nikt nie stał dość blisko, żeby jąusłyszeć. Diabeł zdycha.Bryce czołgając się po stromiznie z trudem pokonał kilka ostatnich stóp czeluści.Wreszcie dotarł do krawędzi, wydzwignął się na ulicę.Spojrzał w głąb na przebytą drogę.Zmiennokształt nie doszedł go.Niewiarygodniewielkie żelatynowate jezioro amorficznej tkanki rozlewało się martwo po gruzowisku.Kilka ludzkich i zwierzęcych form usiłowało się z niego wyłonić, ale odwieczny wrógstracił zdolność do mimikry.Fantomy były niedoskonałe, niewyrazne.Zmiennokształtz wolna znikał pod pokładem swej własnej, martwej tkanki.328Jenny uklękła przy Talu.Na ramionach i piersi siniejące rany.Zwieże, ociekające płynem surowiczym ranywidniały także na lewym udzie. Boli? spytała. Przedtem bolało.Teraz mniej powiedział, choć wyraz jego twarzy świadczył, iżnadal cierpi.Ogromne śluzowate cielsko, które chlusnęło z Zajazdu Na Wzgórzu, zaczęło się wy-cofywać do ścieków kanalizacyjnych, zostawiając za sobą parujący, zgniły osad.Odwrót Mefistofelesa.Z powrotem do podziemi.Z powrotem do środka piekła.Pewna już, że nie grozi im bezpośrednie niebezpieczeństwo, Jenny uważniej obejrza-ła rany Tala. Niedobrze? spytał. Nie tak zle, jak myślałam. Zmusiła go, by się położył. W kilku miejscachzżarta skóra.I trochę tkanki tłuszczowej spod spodu. %7łyły? Arterie? Nie.Było za słabe, żeby weżreć się tak głęboko.Dużo zniszczonych naczyń krwio-nośnych w powierzchniowej tkance.Dlatego krwawisz.Ale mniej, niż można by sięspodziewać.Jak tylko będzie bezpiecznie, pójdę po torbę i opatrzę cię; może się wdaćinfekcja.Może kilka dni poleżysz na obserwacji w szpitalu.Chcę mieć pewność, że nienastąpi opózniona reakcja alergiczna na kwas albo inną truciznę.Ale naprawdę myślę,że wszystko będzie w porządku. Wiesz co? powiedział. Co? Mówisz, jakby było po wszystkim.Jenny zamrugała.Spojrzała na zajazd.Przez rozbite okna widać było wnętrze sali restauracyjnej.Odwieczny wróg znikł.Obróciła się i spojrzała przez ulicę.Lisa i Bryce okrążali rozpadlinę, podążając kunim, na drugą stronę czeluści. Bo tak myślę powiedziała. Myślę, że jest po wszystkim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]