Podstrony
- Strona startowa
- Koontz Dean R Mroczne sciezki serca (SCAN dal
- Koontz R. Dean W okowach lodu (SCAN dal 1154)
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 1 Zabojca strachu
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocy
- Koontz Dean Drzwi do grudnia
- Koontz Dean R Pieczara gromow
- Koontz Dean R Nocne dreszcze
- Koonz Dean R Tunel strachu
- Dean R. Koonz Tunel strachu
- Koontz Dean R Odwieczny Wrog
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Oduine ma rację, o panie – powiedział inny z zebranych kapitanów.– Gdyby trzeba było poruszać się pod normalny wiatr, byłoby to wystarczająco niekorzystne.Ale ten wiatr, który tutaj wieje prosto w twarz, zatrzymałby nawet boga! Jak tylko im się zachce mogą zrobić wypad i zadać nam wielkie szkody.Ich broń ma katastrofalnie większy zasięg niż nasza.A te osobliwe, niewielkie strzały – podniósł w górę sofoldyjski bełt – są wystrzeliwane w większą mocą, niż zdolni są wykrzesać z siebie nasi najlepsi łucznicy.– I ich katapulty również strzelają z wiatrem, panie – dodał inny oficer.– Byłem w grupie, która weszła wiele dni temu do miasta, w poszukiwaniu tej przeklętej, wielkiej tratwy.Mur przed nami jest głęboki na pełne pół suntta i lity, jak te skały wokół nas.Nie znam takiej broni oblężniczej, która zdołałaby go przerwać.Tonx Ghin Rakossa, Landgraf Poyolavomaaru, siedział rozwalony na fotelu przy drugim końcu trójkątnego stołu i w milczeniu spoglądał na swoich dowódców.Pozwolił, żeby milczenie to przeciągało się, aż wielu z nich zaczęło nerwowo wiercić się na swoich krzesłach.– Czy są jeszcze jakieś dobre wiadomości, które chcielibyście mi przekazać, moi żołnierze?Żołnierze patrzyli po sobie, po ścianach, po krzesłach, wszędzie, byle nie na mówiącego cichym głosem groźnego Landgrafa.Większość z nich pogardzała swoim dziedzicznym władcą, tylko kilku podzielało jego perwersyjne marzenia.Od kiedy narwany Rakossa zasiadł na tronie po podejrzanej śmierci swojego starszego brata, nie ustawały pogłoski o braku lojalności, ale Poyowie lubili trzymać się tradycji.Ani wtedy nie było otwartej rebelii.Ani nie było jej teraz.Nikt nie mógł jednak zaprzeczyć, że Rakossa przyniósł ich państwu-miastu bogactwo (chociaż metodą bardzo wątpliwą).Wielu tranów miało poczucie winy, że przyjmują majątek zdobyty sposobem tak bezdusznym, ale nie znalazł się nikt, kto by się zdobył na odmowę, kiedy oferowano mu jego udział.Rakossa odezwał się ze spokojnym opanowaniem, a teraz pochylił się do przodu i zaczął na nich wrzeszczeć.– Czy wy sądzicie, że jesteśmy ślepi jak gilirun o dwóch ciałach, który podróżuje po lodzie po omacku? Czy wyobrażacie sobie, że stojąc twarzą do schronienia tej nie powiem jakiej kobiety i tych natrętów nie z tego świata, i tej tłuszczy opasłych kupców, nie potrafimy poczuć, jak silnie wieje nam w twarz wiatr? – Oparł się znowu, jego głos przycichł do przymilnego mruczenia.– To nie nam nie udało się zablokować linami płozy sterującej pożądanego statku.Jeden z oficerów podniósł do góry inny bełt kuszy.Czubek i drzewce poplamione były na brązowo.– Panie, to wyciągnięto mi z pleców dziś rano.– Od strony innych kapitanów dobiegł pomruk poparcia.– My sami odnieśliśmy ranę, T’hosjerze – powiedział Rakossa.Nie mógł pozwolić sobie na nieostrożność.Chociaż ci wojownicy byli tacy ciemni i głupi, nie miał nikogo innego, kto by mógł urzeczywistnić jego marzenia.Nieświadomi jego wizji żołnierze wciąż jeszcze mogli być niebezpieczni.– Nasi żołnierze byliby zablokowali sterującą płozę tej tratwy, o panie – powiedział T’hosjer z naciskiem – byliby ją wysłali prosto na skały.Byliby ją zablokowali tak, że zajęłoby to czterdziestu ludziom dziesięciodzień, żeby ją rozplątać.gdyby nie to! – I tu rozłamał z gniewem bełt na dwoje.– To prawda, panie, gdyby nie tamto i gdyby nie to! – Podoficer na warcie przy drzwiach przepchnął się przez zebranych.Stanął przed Landgrafem, wszedł na jedno z krzeseł i uderzył prawą nogą w blat stołu.Jego potrójne szify wbiły się w blat.Czarna krecha, szeroka zaledwie na kilka milimetrów, zaczynała się tuż pod włochatym kolanem i biegła do tyłu po łydce potężniejszej niż ludzka.– To zrobili ci przybysze z innego świata.Kilku innych kapitanów pochyliło się do przodu i badawczo przyglądało się nadzwyczaj symetrycznej ranie.Wypalone zostało futro i skóra.– Oni mają dziwną broń, która strzela kawałkami słońca – mówił podoficer.– Te kawałki są długie, cienkie i potrafią przebić najgrubszą tarczę.Miałem pod swoim dowództwem kobietę, nazywała się Zoueadaa.Dobra wojowniczka, nie lękała się niczego.Poszifowała tak blisko, że niemal mogła już za rzucić swoją linę na olbrzymią płozę tej tratwy.Ja sam widziałem, co się stało potem, bo byłem najbliżej.Jeden z tych przybyszów z obcego świata wycelował w nią maleńki kawałek metalu.Zobaczyłem błysk ognia, niebieski zamiast czerwonego, który przez moment był jaśniejszy niż słońce.– Wśród oficerów podniósł się pomruk zgrozy.– Przeszedł on przez tarczę Zoueadaa, przez jej bojowy kubrak pod spodem, przez jej pierś, wyszedł przez plecy i uderzył w lód, który się pod nim stopił w głęboką kałużę.Po bitwie wyprawiłem się dzisiaj na ocean, żeby odzyskać jej miecz i zbroję, i odciąć jej z pyska lok dla jej rodziny.– Podniósł prawą łapę do góry, wyprostował pazur wskazujący.– Gdyby ten palec był wystarczająco długi, mógłbym go przesunąć na wylot przez jej ciało przez tą dziurę, którą wypaliła świetlna broń.Dziś rano sam byłem nie dość uważny i trafiło mnie to.– Przesunął dłonią ostro po czarnej kresce na nodze.– Nie istnieje czysty sposób walki przeciw broni, która powoduje, że własna noga zaczyna pachnieć jak gotowane mięso.– Wyrwał szify ze stołu, zszedł z krzesła.– Czy możemy walczyć z tymi, którzy mają magiczne konszachty ze słońcem? Od kilku niezadowolonych kapitanów dobiegły gniewne potakiwania.Rakossa pozwolił im szwargotać przez sporą chwilę, potem powiedział spokojnie:– Idioci.Rozmowy urwały się, chociaż w spojrzeniach pozostał ledwo że skrywany bunt.Rakossa podniósł się.– Czy wiedzieliście, że każdy z was to głupiec i idiota? Wasze matki karmiły was wodą! – Podniósł łapę.– Zanim zaczniecie paplać i sprzeciwiać się jak dzieci, powiem wam coś jeszcze.Już wygraliśmy tę bitwę.Tę bezsensownie śmieszną wypowiedź powitały dziwne spojrzenia.Wszyscy, nawet poplecznicy Landgrafa wiedzieli, że nie jest on najbardziej zdrowym na umyśle tranem w Poyolavomaarze.Zastanawiali się, czy nie przekroczył granicy dzielącej go od regionu humoralnych nieboszczyków, który to rozwój sytuacji wielu powitałoby z radością.Było jednak inaczej.– Wygraliśmy, ponieważ te nienawistne nam kreatury wróciły tutaj, gdzie na nie czekaliśmy.Nie mieliśmy pewności, że tak zrobią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]