Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Fowles John Mag (SCAN dal 900)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vader.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wynurzyłem się pośrodku kanału, ocierając oczy, z intensywnym smakiem pomyj w ustach, ale szczęśliwy, szczęśliwy! Profesor Trottelreiner, wyrwany z drzemki mymi potępieńczymi wrzaskami, pochylał się nad tonią i podawał mi z brzegu - jak bratnią dłoń - rączkę ciasno zwiniętego parasola.Odgłosy bombardowania ucichały.Dyrekcja Hiltona spała pokotem na nadmuchiwanych fotelach (stąd nadymanki!), a sekretarki zachowywały się wyzywająco przez sen.Jim Stantor chrapiąc przewracał się z boku na bok i przy dusił szczura, który wyskubywat mu czekoladę z kieszeni; obaj się przestraszyli.Profesor Dringenbaum, metodyczny Szwajcar, kucając u ściany, w pożółkłym świetle latarki poprawiał wiecznym piórem swój referat.Uzmysłowiwszy sobie, że ta skupiona czynność zwiastuje początek obrad drugiego dnia Kongresu Futurologicznego, wybuchnąłem takim śmiechem, że maszynopis wypadł mu z palców, chlupnął w czarną wodę i odpłynął - w niezbadaną przyszłość.PROFESOR A.DOŃDASłowa te ryję w glinianych tabliczkach przed moją jaskinią.Zawsze interesowało mnie, jak Babilończycy to robili, nie przypuszczałem jednak, że sam będę musiał próbować.Musieli mieć lepszą glinę, a może pismo klinowe lepiej się do tego nadawało.Moja rozłazi się albo kruszy, wolę to jednak od gryzmolenia wapieniem po łupku, bo od dziecka jestem wrażliwy na zgrzytanie.Nie będę już nigdy nazywał starodawnych technik prymitywnymi.Profesor przed odejściem obserwował, jak męczę się, żeby skrzesać ogień, i gdy złamałem po kolei nóż do otwierania konserw, nasz ostatni pilnik, scyzoryk i nożyczki, zauważył, że docent Tompkins z British Museum próbował przed czterdziestu laty wyłupać z krzemienia zwyczajną skrobaczkę, podobną do sporządzanych w epoce kamiennej i zwichnął sobie nadgarstek oraz stłukł okulary, ale skrobaczki nie wyłupał.Dodał też coś o urągliwej wyższości, z jaką patrzymy na jaskiniowych antenatów.Miał rację.Moja nowa siedziba jest nędzna, materac już zgnił, a z bunkra artyleryjskiego, w którym tak dobrze się mieszkało, wygnał nas ten schorowany, stary goryl, którego licho przyniosło z dżungli.Profesor utrzymywał, że goryl wcale nas nie wysiedlił.Było to o tyle prawdą, że nie okazywał agresywności, lecz wolałem nie dzielić z nim i tak ciasnego pomieszczenia - najmocniej denerwowały mnie jego zabawy granatami.Może i usiłowałbym go wygonić, bał się czerwonych puszek zupy rakowej, której tyle tam zostało, ale bał się jednak za mało, a poza tym Maramotu, który teraz już otwarcie przyznaje się do szamaństwa, oświadczył, że rozpoznaje w małpie duszę stryjecznego i nastawał na to, by nie robić mu na złość.Obiecałem, że nie będę, profesor zaś złośliwy jak zwykle bąknął, że jestem powściągliwy nie ze względu na stryja Maramotu, ale bo nawet schorowany goryl pozostaje gorylem.Nie mogę odżałować tego bunkra, kiedyś należał do fortyfikacji granicznych między Gurunduwaju i Lamblią, a teraz cóż, żołnierze rozbiegli się, a nas wyrzuciła małpa.Wciąż nasłuchuję mimo woli, bo dobrze ta zabawa granatami się nie skończy, ale słychać tylko jak zawsze stękanie przejedzonych uruwotu i tego pawiana, który ma podbite oczy.Maramotu mówi, że to nie zwykły pawian, lecz muszę dać spokój głupstwom, bo nigdy nie przejdę do rzeczy.Porządna kronika powinna mieć daty.Wiem, że koniec świata nastąpił tuż po porze deszczowej, od której minęło kilka tygodni, lecz nie wiem dokładnie, ile to było dni, bo goryl zabrał mi kalendarz, w którym notowałem najważniejsze zdarzenia zupą rakową od czasu, gdy skończyły się długopisy.Profesor utrzymywał, że nie był to żaden koniec świata, lecz tylko jednej cywilizacji.I w tym przyznaję mu słuszność, bo nie można rozmiarów takiego zajścia mierzyć osobistymi niewygodami.Nic strasznego nie stało się, mawiał profesor, zachęcając Maramotu i mnie do popisów wokalnych, lecz kiedy mu się skończył tytoń fajkowy, stracił pogodę ducha i po wypróbowaniu włókien kokosowych poszedł przecież po nowy tytoń, choć musiał zdawać sobie sprawę z tego, czym jest obecnie taka wyprawa.Nie wiem, czy go jeszcze kiedyś zobaczę.Tym bardziej winienem przedstawić potomności, która odbuduje cywilizację, tak wielkiego człowieka.Los mój jakoś tak się składał, że mogłem obserwować z bliska najwybitniejsze osobistości epoki, a kto wie, czy Dońda nie będzie uznany za pierwszą wśród nich.Ale pierwej trzeba wyjaśnić, skąd wziąłem się w buszu afrykańskim, który jest teraz ziemią niczyją.Moje dokonania na niwie kosmonautycznej przydały mi niejakiego rozgłosu, więc rozmaite organizacje, instytucje, jako też osoby prywatne zwracały się do mnie z zaproszeniami i propozycjami, tytułując mnie profesorem, członkiem Akademii, a co najmniej doktorem habilitowanym.Był z tym kłopot, bo nie przysługują mi żadne tytuły, a nie cierpię strojenia się w cudze piórka.Profesor Tarantoga powtarzał, że opinia publiczna znieść nie może pustki ziejącej przed moim nazwiskiem, zwrócił się więc za mymi plecami do znajomych piastujących znaczne godności i tak z dnia na dzień zostałem generalnym pełnomocnikiem na Afrykę Światowej Organizacji Żywnościowej - FAO.Godność tę wraz z tytułem Radcy Eksperta przyjąłem, bo miała być czysto honorowa, aż tu okazało się, że w Lamblii, tej republice, co z paleolitu w mig awansowała do monolitu, FAO zbudowała fabrykę konserw kokosowych i jako pełnomocnik tej organizacji muszę dokonać uroczystego otwarcia.Chciałaż bieda, że inżynier magister Armand de Beurre, który towarzyszył mi z ramienia UNESCO, zgubił binokle na fajfie w ambasadzie francuskiej i wziąwszy szakala, który się przypętał, za wyżła, chciał go pogłaskać.Podobno ukąszenia szakali są tak groźne, bo mają one w zębach trupi jad.Ten poczciwy Francuz zlekceważył go i do trzech dni zmarł.W kuluarach parlamentu lamblijskiego krążyła pogłoska, że szakal miał w sobie złego ducha, którego wpędził weń pewien szaman; kandydaturę tego szamana na ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego utrąciło jakoby demarche ambasady francuskiej.Ambasada dementi oficjalnego nie wystosowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]