Podstrony
- Strona startowa
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu (2)
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu
- Alex Joe Gdzie przykazan brak dziesieciu (3)
- Stirling SM Szturm przez Gruzje
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- Mastering Delphi 6
- Joanna Chmielewska (Nie)boszczyk Maz (2)
- Knaak Richard A WarCraft Dzien Smoka
- Wszystko Czerwone (2)
- Eddings Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ugrzesia.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słychać tam było niejakie wrzaski mocno podniesione i miły głos mojego współbiesiadnika.— Rum działa! — pomyślałem wesoło.Nagle krzyknąłem.Dyrektor siedział obok mnie przy stoliku.— Otóż jestem! — rzekł smętnie.Nie widziałem, żeby wychodził z drzwi, dość odległych, w ogóle nic nie widziałem.— Jak? Skąd pan się tu wziął? — szepnąłem niemal z lękiem.— Zjawiłem się dość szybko, co pana pewnie dziwi, gdyby pan jednak mógł być obecny przy rozmowie mojej z żoną, dziwiłby się pan, że tak powoli stamtąd wyszedłem… A propos! Jest pan człowiekiem pełnym taktu i doskonałych manier.Muszę więc pana zapytać otwarcie, czy nie budzi w panu wstrętu fakt dość smutny, że będzie pan siedział przy jednym stole z człowiekiem, który przed chwilą został spoliczkowany?— Pan?— Wolałbym, ażeby to mógł być ktoś inny, ale nie było innej ofiary.— Żona? To aż tak gwałtownie? Po cóż jej pan kazał pić rum?— Bez rumu byłoby gorzej, rum zaś odjął jej mocnym nogom pewność ruchów, a silnym jej ruchom odjął tęgość i sprężystość, tak że zostałem obrażony dość lekko, raczej na duszy, niż na ciele.— Biedny pan jest człowiek, drogi panie…— Pańskie współczucie wylewa na moją steraną głowę najcudowniejsze balsamy.Od stu milionów lat nie było mi tak dobrze i tak radośnie.Dziękuję panu z całego serca.Przebywam ciągle wśród takiej hołoty, że godzina, spędzona z człowiekiem tak nienagannych manier, z człowiekiem o takiej jak pan wzniosłości ducha, jest dla mnie wiekiem szczęścia.— Niech pan pije!— Dziękuję! Nawet to paskudztwo wydaje mi się płynem przedziwnego smaku.Uczyńmy je nieco mocniejszym!Podniósł do ust szklankę wódki i w tej chwili, kiedy ją zbliżał do ust, stało się coś strasznego; oczy jego pozieleniały, twarz stała się szara, a ze szklanki buchnął płomień siny i jadowity.Dyrektor pić go począł z lubością i wypił do dna.Porwałem się z krzesła.Głowa moja zmieniła się nagłe w szczotkę do czyszczenia ubrania, tak przeraźliwy strach podniósł moje włosy.Chciałem uciekać!— Co?… co… to było?… — wyjąkałem.— Jedni lubią zimne, drudzy gorące! — rzekł dyrektor takim głosem, jak gdyby wydobywał go z brzucha.— Co pana tak zdumiało?— Kto pan jest, na Boga! Kto pan jest? — krzyknąłem zduszonym głosem.Nagle lampy przygasły jak w teatrze, zrobiło się bardzo cicho a dyrektor, podniósłszy się z krzesła, rzekł z ukłonem:— Diabeł, ale do pańskich usług…Coś mnie schwyciło za gardło, tak że mi brakło powietrza, czułem, że oczy moje wyłażą z orbit, serce poderwało się i zaczęło się dobijać do piersi, jak uciekający z pożaru człowiek dobija się do drzwi, nogi uginały się pode mną, jakbym zapadał w bagno; o włosach już nic nie wiedziałem, we wnętrzu głowy poczułem zimno dotkliwe, strach bowiem ściął mi mózg w bryłę lodu.Straszliwy człowiek nagle posmutniał.Zgasił oczy jak zielone latarenki, na twarz wróciły mu zwykłe kolory.Lampy zajaśniały.I zaczął mówić z melancholią:— Otóż to! Otóż to? I pan się przestraszył, nawet pan! Jest mi niezmiernie przykro, o nie umiem panu tego wyrazić, jak bardzo mi przykro.Niechże się pan uspokoi i usiądzie…Zbliżył się ku mnie i siłą posadził na krześle.Dusza moja uciekła jak jelonek, opasłe ciało nie było w stanie uczynić najmniejszego ruchu.Wodziłem za nim wzrokiem zdumionym, przelękłym, na pół zwariowanym.W uszach mi szumiało.Serce uspokajało się powoli widząc, że mu się żadna krzywda nie dzieje.Miałem wrażenie, że ktoś mówi do mnie z oddali, jakby przez tubę.A on mówił:— To są skutki straszenia dzieci diabłem.I niech mi pan powie, co we mnie jest strasznego? Taki sam jestem jak inni, trochę tylko brzydszy…— Oczy!… — powiedziało coś we mnie, ale nie ja.— Oczy?… Trochę mi zabłysły.A u ludzi nie widział pan błyszczących albo zielonych oczu?— Noga… — powiedziało znów coś we mnie, bez mojego wyraźnego współudziału.— Noga? No, cóż? Trochę nieforemna.— Trudno, drogi panie, kopyto.Wolę jednak moje diable kopyto, niż niektóre ludzkie nogi.Wie pan, co to jest podolska stopa? Otóż ja wolę moje kopyto.W każdym razie jest ono raczej końskie niż ośle, które się dzisiaj zdarza u ludzi.I cóż nadzwyczajnego w mojej nodze?— Pan pił ogień!… — rzekłem konającym głosem.— Gdyby pan to mógł znieść, piłby pan także w ten sam sposób
[ Pobierz całość w formacie PDF ]