Podstrony
- Strona startowa
- Makuszynski Kornel Dziewiec kochanek kawalera Dorn
- Makuszynski Kornel Awantury arabskie (SCAN dal 937
- Makuszynski Kornel O dwoch takich co ukradli ksiez (3)
- Makuszynski Kornel Piate przez dziesiate (SCAN dal
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki (SCAN dal 1 (2)
- Makuszynski Kornel List z tamtego swiata (SCAN dal
- Makuszynski Kornel Panna z mokra glowa (SCAN dal 9
- Makuszynski Kornel Bardzo dziwne bajki
- Forbes Colin Stacja nr 5
- Pamiętnik Laury Palmer
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jedz, jedz i niech ci będzie na zdrowie!— A właśnie, że nie.Porządny człowiek nie może się przyzwyczajać do jedzenia.Po wieczerzy na pół godziny była zgoda, która była ciszą przed burzą; w odpowiednim czasie przyglądał się ksiądz długo barometrowi, który miał wyschnięty stos pacierzowy, bo rtęć z niego uciekła przed dwudziestu laty, więc od dwudziestu lat zapowiadał stałą pogodę; ksiądz pukał w niego długo palcem, chcąc zbadać zamiary igły, potem mówił:—Dzięki Bogu, znowu pogoda na parę dni.Szczygieł wpadał w rozpacz.— Śnieg z deszczem pada od tygodnia i będzie padał jeszcze tydzień.Niech ksiądz spojrzy przez okno.— A ja poco będę patrzył przez okno, kiedy mam barometr? Pogoda jest i będzie.— Jak może być pogoda? — krzyczał Szczygieł, —jak opętany.— Hanka, gadaj dziewczyno, pada śnieg, czy nie?— Pogoda, — mówiła dziewczynka, której był już wszystko jedno, bo była śpiąca.— A widzisz! — wołał ksiądz, uradowany ja dziecko.Wtedy Szczygieł słabnął i mówił:— Dziecko mi zdeprawowali, tegom się do czekał.Chodź, Hanka z tego domu, bo duszę nie winną stracisz.— Pogoda! pogoda! a widzisz, przyjacielu, ż pogoda, — powtarzał ksiądz, lecz Szczygieł już tego nie słyszał, bo był za drzwiami.Nazajutrz było mniej więcej to samo, gdy Szczygieł nie mógł wyżyć jednego dnia bez księdza a ksiądz bez niego.Co drugi dzień szedł Szczygieł do Zabłockich i malował z panną Zofją, którą lubił z całego serca Panna Zofja czekała go zawsze z upragnieniem Umrzeć można było ze śmiechu, patrząc na to, jak Szczygieł w rozmowie z nią starał się być wytwornym i subtelnym.Miał w sobie ten źle wychowany człowiek dziwną miękkość, w oszalałych zaś jego słowach było zawsze tyle serca, że się jaśnie czyniło w mrocznej atmosferze tego domu, kiedy w nim był Szczygieł.Patrzył na pannę Zabłocką z wielką tkliwością i ogromnie lubił wtedy mówić ten mój głuchoniemy przyjaciel; mówił z wielką radością i tylko patrzył od czasu do czasu nieśmiało w jej wielkie oczy, serdecznie na niego patrząceRosła w nim wtedy rozpaczliwa odwaga i gadał nieustannie; panna Zofja mówiła mi, że przepada za jego sposobem mówienia, w istocie bowiem można było przewędrować chyba pół świata i tylko w jakimś stołecznym zoologicznym ogrodzie usłyszeć coś podobnego.Panna Zofja malowała jakiś kwiat, potem Szczygieł przychodził oglądać, poprawić i czynić uwagi; przypatrywał się najpierw bardzo długo obrazowi i czasem groźny, straszny zabójczy wzrok przenosił na pannę Zofję, która udawała wtedy wielką trwogę.Spozierał znów na obraz i mówił:— Co to jest?— Begonja, — odpowiadała ślicznym swoim głosem panna Zofja,— Niech to pani powie komu innemu, a nie mnie.Ja za stary wróbel.Naturalnie, mnie można wszystko powiedzieć, ojoj, czemu nie? Pani myśli: głupi malarz Szczygieł, to zaraz uwierzy, — akuratnie! Begonja!… to jest szczotka do lampy, nie kwiat.— Ja myślałam…— Niema co myśleć, dobry malarz nie myśli! Właściwie to myśli, — poprawiał się, — ale nie wtedy, kiedy maluje.Po jakiego mi licha myślenie? farba grunt, oko grunt, dotknięcie.Nagle mu się bardzo żal robiło biednej panienki i cichym głosem, ogromnie serdecznym, mówił, aby naprawić wrażenie nagany:— Właśnie niech pani nie słucha, co ja gadam, bo i niema czego słuchać.To bardzo ładny obrazek.Ślepy pozna, że to kwiat.— Ale pewnie czegoś brakuje?— Czegoś brakuje? Wszystkiego brakuje, płótna szkoda — mówił Szczygieł z serca — ale to nic.Niech się pani nie martwi.Inne pannice to tak malują, że nie daj Boże.Lepiej, żeby to za—mąż wychodziło, tylko takiej, co krótkie włosy nosi i cała poplamiona jest farbą, nikt nie chce brać.A pani czemu zamąż jeszcze nie wyszła?— Bo mnie nikt nie chciał, panie Eustachy.Szczygieł patrzył na nią niedowierzająco, mrużył figlarnie oko i mówił:— Gadaj pani zdrowa.— Żeby zdrowa… — dodawała cicho panna Zofja.Wtedy Szczygłowi serce się krajało i zły był na siebie, że wypowiedział to słowo; bąkał wtedy to i owo, lub powracał do dawnego tematu.— Namalowała pani kwiat, — mówił — no to i dobrze, każdy może namalować kwiat, ft dusza gdzie? a oczy gdzie? Wszystko na świecie ma duszę, oprócz człowieka, w którym czasem nic niema, ale kwiat ma duszę zawsze, najmizerniejszy nawet.W nocy ona z niego wychodzi i błąka się, którędy zaś przeleciała, tam powietrze pachnie.Oczy także ma każdy kwiat i patrzy, co się na niebie dzieje, czy się.trzeba radować, czy smucić? Kiedy się co maluje, wtedy trzeba najpierw wiedzieć, gdzie tkwi dusza.Malujesz kamień i myślisz: kamień bałwan, duszy niema.A kamień czasem jęczy, taki stary kamień, co ma siwy łeb, srebrnym mchem obrosły i żyje.Tysiąc lat myśli i stęka.Kiedy taki jeden z drugim rzeźbiarz marmur obrabia, myśli sobie, że można walić w niego z całej siły i drzeć go rylcem, bo to kamień.Otóż właśnie wymyślił głupio; z takiego rzeźbiarza nic nie będzie, bo mu się marmur pod rękami zaweźmie, zatnie szelma i ani rusz.Duszy mojej nie uszanowałeś, powiada, to sobie bij, wal nawet twardym łbem, a ja ścierpię i nie poddam się.Ale kiedy rzeźbiarz, mądry człowiek i artysta, umie do kamienia zagadać, pogładzi go ręką, albo czasem zafrasowaną głowę, siódmym potem pokrytą, o niego oprze, wtedy pani patrz.Ho! ho! Kamień gada, daję słowo, że gada, jęknie z wielkiej radości i dzwoni i woła: bij we mnie, aż ci ogniem w —oczy trysnę! Dostań się do serca mego po tej żyłce ledwie widnej! Kształtuj mnie, boży człowieku, a ja będę jako wosk, bom czekał na ciebie miljon lat, w głuchej skale śpiący.Zmartwiała we mnie dusza, ale żyje.Bij we mnie ręką, sercem, duszą i młotem, bo to jest pieszczota moja!… Kamień się wtedy z zimnego staje ciepły i różowieje, bo krew zbudzona zaczyna w nim krążyć i taki się robi pieściwy i miękki, jakby wiedział, że kiedy stos gruzów z niego opadnie, z bryły onej wyjdzie kobieta naga i piękna! Ha!Czoło wtedy ocierał zmęczony, zacny Szczygieł i dodawał zawsze niezmiennie:— Zresztą głupstwa gadam, moje uszanowanie pani.Zabierał Haneczkę i szedł na odmianę do księdza, bo kiedy się rozgadał, był wtedy w nienormalnym stanie i musiał się uspokoić codzienną awanturą z księdzem.Haneczka była u Zabłockich najmilszym gościem, jednakże nie bardzo jej się w tym domu podobało.Szczygieł był dla niej ojcem i matką, więc co on robił, to.robiła i ona, co się jemu podobało, musiało się podobać jej i naodwrót
[ Pobierz całość w formacie PDF ]