Podstrony
- Strona startowa
- Gloria Victis Orzeszkowa
- Jedza Orzeszkowa
- A..b..c.. Eliza Orzeszkowa
- Zajdel A. Janusz Dyżur
- IGRZYSKA ÂŚMIERCI 01 Igrzyska ÂŚmierci
- Roz27 (2)
- Anthony Piers Przesmyk Centaura
- Andrzej Perepeczko Dzika Mrowka i tam tamy
- Rafał Krupski Zarządzanie strategiczne. Ujęcie zasobowe 0
- apulejusz metamorfozy (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- betaki.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Justyna przy fortepianie pozostała.Rzecz szczególna! Trudny i zawiły akompaniament dowielkich muzycznych sztuk wygrywając, czyniła to widocznie z musu tylko i konieczności, amyślami gdzie indziej przebywała.Teraz zaś nie tylko fortepianu nie opuściła, ale ze schylonąnieco nad klawiaturą twarzą, z zajęciem, szukać na niej zaczęła akordów, którymi widoczniezawtórzyć chciała nucie jakiejś, we wnętrzu jej zapewne śpiewającej.Zamyśloną była, oczy jejw klawiaturę utkwione miały wyraz pytania, które może powtarzało się w jej myśli tak uparcie,jak uparcie wiła się po niej owa daleka nuta, do której szukała wtóru.Znalazła go wkrótce; spodpalców jej wyszło kilka przyciszonych akordów, przy których z cicha też zanuciła:*B a b k a - ważka.124Lecą liście z drzew, co wyrosły wolne,Na mogile śpiewa jakieś ptaszę polne.Rumieńce powoli opływały znowu śniadawe jej policzki, oczy błysnęły.Nagle z krzesła zerwać się chciała, ale wnet znowu usiadła.Zamyślenie jej, marzenie, tę nutędalekiej pieśni, którą dziś wraz ze snopem dzikich roślin z pola przyniosła, przerwał jej turkotkół na dziedzińcu.Po chwili usłyszała w przedpokoju głos Kirły, który, rzecz dziwna! niezażartował wcale z siedzącego naprzeciw otwartych drzwi Orzelskiego, ale owszem, przesłał muz dala bardzo uprzejme powitanie.Do salonu wszedł z kapeluszem w ręku, ze sztywnym jakpuklerz i śnieżnie białym przodem koszuli, szeroko wyłaniającym się spośród cienkiego istarannie sporządzonego ubrania.Na widok Justyny nie posunął się ku niej, jak to bywałonajczęściej, z żartobliwą galanterią, nie spojrzał jej w oczy z drwiącą admiracją, ale przeciwnie,zbliżył się z zupełną powagą w postawie i na twarzy i rękę swą kościstą, lecz białą iwypielęgnowaną, ruchem serdecznym po jej rękę wyciągnął.Podała mu ją bardzo chłodno, aleon z głębokim prawie ukłonem złożył na niej pełen uszanowania pocałunek.Przy tym bez cieniauśmiechu przemówił: Winszuję, z całego serca winszuję i proszę, abyś pani była pewną, że nikt nade mnie goręcejszczęścia życzyć pani i szczerszym jej przyjacielem być nie może.Mówił to ze wzruszeniem, które małe, świecące jego oczka wilgotnymi czyniły.Justynalekceważąco ramionami wzruszyła.Powagę, uszanowanie, powinszowania i oświadczenia brałaona za nową formę drwin wesołego sąsiada. Zapewne mam wujence oznajmić przyjazd pana? obojętnie zapytała. Jeżeli łaska, jeżeli łaska! prawie pokornie poprosił Kirło.Pani Emilia słuchała była muzyki Orzelskiego nieruchomo na pościeli wyciągnięta, zzamkniętymi powiekami, spod których czasem na blade jej policzki spływała łza.Teresa,bezsennością i krzątaniem się około chorej znużona, siedząc na krześle, co chwilę usypiała i zgwałtownymi ruchami głowy budziła się w trwodze, czy nie drzemała za długo; Leonia zaś wkątku pokoju.przy szczupłym świetle dochodzącym tu zza opuszczonej sztory, zawzięciewyszywała na kanwie pantofle dla Marty.Od czasu do czasu szeroko poziewała albo z wyrazemznudzenia i niezadowolenia wydymała bledziutkie wargi.Oznajmienie o przybyciu Kirływywołało w tym dusznym i przyciemnionym pokoju ruch niespodziewany.Pani Emilia dośćraznie i z uśmiechem, który od razu zmęczoną twarz jej odświeżył, usiadła na łóżku ioświadczyła, że czuje się znacznie lepiej, ubierze się i do buduaru swego wyjdzie.Teresa zradości nad polepszeniem się jej zdrowia w ręce ją całowała, chichotała, od łóżka do toalety i napowrót biegała przynosząc mnóstwo przedmiotów do ubierania się potrzebnych.Przy tym i samarzucała w lustro spojrzenia to przelotne, to dłuższe.Kirło samotnie w salonie przesiedział prawie godzinę, którą pani Emilia w asystencji Teresy ipanny służącej spędziła przed zwierciadłem swej toalety, otwierając i zamykając pudełka iflakony; a w pracy tej czasem tylko dla odpoczynku czyniąc krótkie pauzy.Kiedy na koniecwstała od toalety i na spotkanie wchodzącego do buduaru sąsiada postąpiła, chód jej powolnymbył i trochę jeszcze osłabionym, ale z ubrania i twarzy prawie niepodobna byłoby odgadnąćświeżo przebytych cierpień.Jednak nie udawała nic: ani choroby, ani polepszenia zdrowia.Zmiany te zachodziły w niej pomimo jej woli i wiedzy, mocą wpływów i wrażeń działających najej nerwy.Z Kirłą łączył ją stosunek bardzo osobliwy.Był to jej przyjaciel, wielbiciel,powiernik.Myślała zawsze o nim jako o jedynym człowieku, który ją rozumiał i czyniłwszystko, co od niego zależało, aby dopomóc jej w dzwiganiu smutnego życia.W głębokichtajnikach swej myśli była też przekonaną, że kochał się on w niej od dawna, stale, wiernie.Niedziw wiec, że teraz przybycie jego obudziło w niej tę samą siłę, jaką przed kilku tygodniami125znalazła była w sobie, aby przez cały dzień i część nocy przyjmować licznych gości i lekkozbiegać ze wschodów, z których zazwyczaj ją znoszono.Miała mu zawsze mnóstwo rzeczy dopowiedzenia o sobie, wiedziała, że zawsze zabawi ją, rozerwie, coś miłego jej szepnie, jakimśwzruszeniem rozgrzeje.Istotnie też, na samym już wstępie przyjemnie ją rozczulił długim i pełnym współczuciaubolewaniem nad stanem jej zdrowia, a potem rozśmieszył ścigając przez dwa pokoje Teresę,którą dziś koniecznie chciał pocałować.Następnie, gdy wygodnie i miękko ułożyła się już naswym pąsowym szezlongu, z udaną powagą oznajmił, że przywiózł ciekawą, dla panny Teresyszczególniej niezmiernie ciekawą nowinę.Obie kobiety z upragnieniem wpatrzyły się w niego;on zaś z odpowiednią okoliczności mimiką opowiedział, że przybywa z Wołowszczyzny, którejdziedzic, Teofil Różyc, zakochany jest po uszy w pannie Teresie, że wychwalał dziś jej figurkę,oczy, skromność, dobroć, że słowem, kto wie, czy pomimo wszystkich różnic majątkowych iinnych na serio o niej nie pomyśli.Dziś właśnie ma do Korczyna przyjechać i Kirło pośpieszył zoznajmieniem paniom tej wizyty.Usta pani Emilii drżały powstrzymywanym uśmiechem, aleTeresa rumieniła się, to bladła na przemian; wszystkie nerwy jej twarzy drżeć zaczęły i oczynapełniły się łzami.Ze śmiechem i razem z płaczem rzuciła się ku pani Emilii, przysiadłszy naziemi kolana jej ucałowała i z pokoju drobniejszym jeszcze kroczkiem niż zwykle wybiegła.Kiedy salon i przedpokój przebiegała, można by ją było wziąć za istotę nieprzytomną; jednakspotkanego lokajczyka zdyszanym głosem o Martę zapytała, a dowiedziawszy się, że znajdujesię ona w swoim pokoju, jak wicher wschody przebyła i do tego pokoju wpadła. Moja pani, moja złota, moja najdroższa, proszę mi na dziś swoich liliowych kokardpożyczyć! obejmując Martę wyjęczała. Pfuj! zgiń, maro, przepadnij! Toś mię dopiero przestraszyła! Któż to widział z takimimpetem wpadać! ofuknęła stara panna. Na co ci te kokardy? owszem, pożyczę, ale na co cidziś kokardy? Trzeba, trzeba.Podobno mi w nich do twarzy.Pan Orzelski i pan Kirło mówili, że mnie wnich było do twarzy. Cóż to? czy konkurent jaki przyjeżdża? dostając z szuflady żądany przedmiot zapytałaMarta. Może i przyjeżdża! z figlarnym mruganiem i kręceniem głową odpowiedziała Teresa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]