Podstrony
- Strona startowa
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Moorcock Michael Zemsta Rozy Sagi o Elryku Tom VI (SCAN dal
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Elryk z Meln Sagi o Elryku Tom I (SCAN dal 8
- Cole Allan Bunch Chris Swiaty Wilka (SCAN dal 949)
- Ahern Jerry Krucjata 1 Wojna Totalna (SCAN dal 1079)
- Ahern Jerry Krucjata 5 Pajecza siec (SCAN dal 1098) (2
- Kirst Hans Hellmut 08 15 t.1 (SCAN dal 800)
- McGinnis Alan Loy Sztuka motywacji (SCAN dal 1006 (2)
- Loevenbruck Henri Mojra Tom 1 Wilczyca i Córka Ziemi
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oczkomarcelka.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stały tam, na zboczu między Loccos a Gaynesem.Najwidoczniej wyłoniły się z kamienistego gruntu jak prawdziwe ektoplazmy.Ale były z krwi i kości.Nieodgadnione zjawy, których pojawienia się Gaynes chwilowo nie próbował sobie wytłumaczyć, zbyt zaskoczony i wstrząśnięty - zresztą może zbliżyły się do niego w sposób normalny, tylko on ich nie zauważył?- Nie bój się - powtórzył głos.Gaynes zadrżał - ów dreszcz, idący wprost z ziemi, rozszedł się po całym ciele.Strach? Znalazł się w samym centrum kruszącego się świata logiki.Strach?Jedną z postaci była kobieta o bladej twarzy, widział ją tamtego wieczoru na Postoju.Drugą - mężczyzna z zapadniętymi policzkami i z równie bladą twarzą.Gaynes chciał się cofnąć, uciec, uciec dokądkolwiek.Ale nie mógł wykonać najmniejszego ruchu, a drżenie, idące wprost z ziemi, pozbawiało go czucia w nogach.Wisiał, zdumiony, jak ciężki kamień, w niewielkiej odległości od ziemi.- Ja nie jestem wasz.- powiedział.- Nie wasz.- Nazywasz się Gaynes.albo Derryan.- rzekł mężczyzna o bardzo bladej twarzy.- To nie jest ścisłe.Przypomnij sobie.- Nie jestem wasz - zawołał Gaynes.Kobieta zrobiła krok do przodu - jeden krok.- Mieliśmy kłopot z odnalezieniem ciebie, wiesz? A raczej mieliśmy trudności z wyizolowaniem ciebie.- Zostawcie mnie - odezwał się błagalnie Gaynes.- Ja nie jestem wasz.Ma koszmarny sen i zaraz się obudzi.Albo, przeciwnie, nigdy się mię obudzi.Po co jeszcze walczyć, zużywać siły w tej rzekomej walce, w daremnym oporze, który niestety szybko się załamie i uczyni z niego ofiarę zdaną na łaskę tamtych?- Lone.- wyszeptał.Mężczyzna i kobieta rozejrzeli się badawczo dookoła.Robili wrażenie ludzi ostrożnych, czujnych, ponaglanych przez czas.Dlaczego się ich boisz, Gaynes? Czy naprawdę są tak silni, tak potężni? A jeżeli, zgodnie z tym, co przypuszczała Lone, oni sami się boją? Zagubieni w świecie, na którego powierzchni rozbił się ich statek.- Nie - odezwał się mężczyzna, jak gdyby telepatycznie przechwycił myśli Gaynesa.- Nie myśl o tym statku: jest bez znaczenia.Nie pochodzisz z tej planety, której obawiają się mieszkańcy Gayhirny.- Trzeba działać szybko - powiedziała kobieta.- Zaraz wracamy.Jej towarzysz przytaknął ruchem głowy.- Musisz iść z nami - zwrócił się ponownie do Gaynesa.- Przypomnij sobie.Przypomnij sobie!- Lone! - krzyknął Gaynes.Oczywiście, ona miała rację! Nie kłamała i wszechświat jeszcze raz przenicował się jak rękawiczka.- Przypomnij sobie.twoje ciało jest ciałem Derryana i pewnego dnia stało się ono czymś w rodzaju.- LONE!“Nazywam się Gaynes, bo jest to imię, które mi nadano, to moje imię, moje imię! Gaynes! A to wszystko jest tylko maskaradą! Lone, litości! Wyparłem się ciebie! Odrzuciłem.Lone, na pomoc! Chcę z tobą zostać, Lone! Tutaj, z tobą, z wszystkimi, tutaj, z tobą, z wszystkimi, z wszystkimi, z wszystkimi.Lone! Lone! Lone! Ja naprawdę żyję, moja własna egzystencja pulsuje, chociaż doświadczyłem straszliwego rozdarcia w przestrzeni i w czasie.nie chcę tego! Ja ich znam, tych tu! Już ich nie chcę! Oni nie istnieją, nie chcę ich! Lone, wymyślę siebie! Stworzę sobie własną egzystencję i odrzucę."- Zapomniał - rzekła kobieta.Mężczyzna pokręcił przecząco głową.- Nie - powiedział.- Ale nie chce już sobie przypomnieć.Nie chce wracać z nami.A zatem.Przez kilka sekund stał bez ruchu.Potem schylił się, podniósł ciężki kamień i ruszył w kierunku Gaynesa.Gaynes krzyknął - ile sił w płucach, rozdzierająco wzywał Lone na pomoc.Wydało mu się, że słyszy w odpowiedzi jej głos - wydało mu się, że słyszy jej kroki.Mężczyzna podniósł ramię.- Przykro mi, przyjacielu - wymamrotał.Gaynes otrzymał mocne uderzenie w głowę.Słyszał, jak rozpryskuje się jego mózg - wiedział już, że Lone przybędzie za późno i na zboczu wzgórza znajdzie tylko ciało mężczyzny, który nazywał się Derryan.I może pomyśli, że przyczyną jego śmierci był po prostu upadek.Poszedł pionowo na dno z tym rozpryskującym się mózgiem.19.8 stycznia 2102 roku.Ziemia.Pirenejska Baza EIBT.Prowincja Francja.Opuścił salę kinową, gdzie obejrzał dość zabawny film, którego tytułu nie pamiętał już po kilku minutach.Przy barze zamówił drinka.Niezrównany Joe miał tym razem zajęcie - kontuar oblężony był przez konsumentów.Za przeszkloną ścianą, wzdłuż której przechadzał się Carry, mgła i zapadający zmierzch przesłaniały krajobraz.Na szkle osiadł gęsty opar; dawało to złudzenie, że szyby są podwójne.Carry przypomniał sobie o przyjęciu u Pao i Dirilli Baquezów.Nie bardzo wiedząc dlaczego, zmienił swój pierwotny zamiar i postanowił zajrzeć tam, raczej w roli widza niż uczestnika.Zapuścił się więc w labirynt korytarzy prowadzących do sektora mieszkalnego, kilkakrotnie przesiadał się z windy do windy.Był spragniony i głodny.Kiedy pchnął drzwi apartamentu Baquezów, zrozumiał, że właściwie nie ma tu czego szukać.A jednak nie zawrócił.Było to między dziewiętnastą a dwudziestą.Panowała tu atmosfera szaleństwa.Natychmiast, uprzedzona przez jakiś szósty zmysł, zjawiła się przed nim Dirilla; przyjęła go z otwartymi ramionami i przedstawiła obecnym.Była dziwacznie umalowana; odnosiło się wrażenie, że spowija ją płynny metal.Muzyka, nieprawdopodobny hałas walczący z gwarem rozmów o wyłączne prawo do korzystania z całego zakresu fal dźwiękowych, z miejsca zaatakowała Galena.Wirowały wokół niego twarze lśniące od potu, spojrzenia mniej lub bardziej przytomne, mniej lub bardziej wyzywające.Spróbował wykonać kilka pływackich ruchów w tym oceanie hałasu.Nie całkiem się to udało: ledwie ledwie utrzymywał się na powierzchni.Na tyle, żeby nie za szybko pójść na dno.Dirilla odpłynęła już, zagarnięta przez falę.Potem Carry znalazł się w centrum rozkołysanego świata, świata z kiepskiego kartonu, świata krzywiących się masek.Był tu jedną istotą żywą.Od czasu do czasu maski przemawiały do niego, wykrzykiwały coś, czego nie rozumiał.Wszystkie na raz otwierały usta, żeby go połknąć za jednym zamachem, jak bezbronną muchę.Czuł, że zaczyna go otaczać drgający mur oszołomienia.Chwyciły go mdłości, coraz silniejsze; z trudem utorował sobie drogę w morzu spoconych masek.U kresu wytrzymałości dotarł w końcu do wyjścia, oparł się o ścianę korytarza i zamknął oczy czekając, aż odzyska względną równowagę.Mijali go różni ludzie; jedni wchodzili do zwariowanego apartamentu, inni stamtąd wychodzili.Niektórzy rzucali obojętne spojrzenia w stronę Galena - biorąc go za uczestnika zabawy mającego już dobrze w czubie - ale większość nie zwracała na niego żadnej uwagi.Kiedy uznał wreszcie, że będzie mógł utrzymać się na własnych nogach, ruszył przed siebie.W windzie, jadąc na swój poziom, znów dostał zawrotu głowy, ale się przezwyciężył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]