Podstrony
- Strona startowa
- Arct Bohdan Cena Zycia (SCAN dal 752)
- Arct Bohdan Cena Zycia (2)
- Arct Bohdan Cena zycia (3)
- Arct Bohdan Cena Zycia
- Pamietnik p.Hanki Dolega Mostowicz
- Powstanie Narodu polskiego....t.2 MOCHNACKI
- Dwie trzecie sukcesu
- Crichton Michael Linia Czasu (3)
- Tolkien J R R Hobbit czyli tam i z powrotem
- Perez Reverte Arturo
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- black-velvet.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po obu stronach zalśniły równym, malejącymszeregiem szklane klamki.Tak.To nie było zrobione dla inforpolu.Każdy członekzałogi miał swoją oddzielną kabinę, niewiele większą od położonej na płasko sza-fy, ale szafy wyposażonej we wszystkie urządzenia, do jakich człowiek przywykłwe własnym domu.Cofnąłem się do końca korytarza, pod sam próg szybu, prowadzącego dopokładów energetycznych i rzuciwszy pobieżnie okiem na rysunki oraz napisyostrzegające ludzi przed promieniowaniem, zacząłem systematycznie, segment zasegmentem, badać ściany, strop i przewody, podążając wolno w kierunku dziobu.W połowie drogi dołączył do mnie Snagg.Wyłonił się z bocznej niszy jakobraz holowizyjny bez fonii, liznął mnie białym, wąskim promieniem swojego68reflektora, mruknął coś niezrozumiale i nie zatrzymując się ruszył od razu w głąbkorytarza.W pewnej chwili przystanął przed drzwiami do jednej z kabin.Podsze-dłem bliżej.Na zmatowiałym obiciu, pokrytym srebrzystoszarym nalotem, widniała wizy-tówka Thornsa.Snagg pochylił się, przełożył pistolet do lewej ręki i z całym roz-pędem, jaki można uzyskać w nieważkości, natarł na magnetyczną listwę, przyle-gającą do framugi.Drzwi otworzyły się natychmiast, z cichym poświstem, jakbyktoś ciął nożem arkusz metalicznej folii.Odczekałem chwilę, aż odzyska równowagę, to znaczy wróci do pozycji pio-nowej, po czym stanąłem w progu i skierowałem światło reflektora w głąb kabi-ny.Wbudowany w przeciwległą ścianę ekran, naśladujący iluminator, zamigotałnatychmiast, jakby przystępując do przekładu na język optyki informacji, któ-re zapisał podręczny komputer.Ale w zespołach tego komputera nie było śladuenergii.Snagg podszedł bliżej, przechylił się do przodu i zatoczył reflektorem ła-godny łuk.Promień światła wyłuskał z ciemności małą tablicę rozdzielczą z mar-twymi okienkami czujników, następnie zszedł niżej, na pulpit kalkulatora, liznąłpowierzchnię wąskiego stołu czy raczej półki i ponownie powędrował w górę,trafiając w przeglądarkę i zawieszone na kształt odwróconej piramidy kasety, za-wierające mikrofilmy.Zapewne przede wszystkim mapy i zapisy geofizyczne.Nastole leżało kilka rozrzuconych niedbale przedmiotów, ołówek magnetyczny, sta-ry, zabytkowy zegarek, jakiś kamień, okulary słoneczne, kilka arkuszy folii.Jakbyktoś, kto tu mieszkał, przerwał pracę nie sześć lat temu, ale przed chwilą, aby wró-cić do swoich zajęć po kilkuminutowej wizycie u sąsiada. Idziemy dalej powiedziałem, cofając się do korytarza. Umm. O co chodzi? zatrzymałem się. Poczekaj. Nie śpiesząc się wszedł do kabiny.Już otwierałem usta, że-by coś powiedzieć, kiedy dobiegł mnie stłumiony stuk.Reflektor zachybotał sięgwałtownie, następnie miękką parabolą powędrował pod niski sufit.Oświetlał te-raz miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Snagg. Dobra, dobra dobiegł z góry spokojny głos.Widać, podobnie jak ja, miałzwyczaj odpowiadać głośno swojemu butlerowi, kiedy ten szczególnie natarczy-wie przywoływał go do porządku.Snop światła, padający spod sufitu, trafił mnie nagle w twarz.Zmrużyłemoczy czekając, aż wbudowana w okap kasku fotokomórka zabarwi szybę wod-nistą zielenią.Ale oślepiający krąg uciekł natychmiast z mojej twarzy, przebiegłszybko kabinę od ściany do ściany i znieruchomiał na podłodze, dwa kroki przedmiejscem, w którym stałem.Minęło kilka sekund, zanim dotarło do mnie, że to,co tam leży, to tylko buty próżniowego skafandra.Wybiegały z nich nogawki, roz-rzucone, spłaszczone jak kończyny starego, szmacianego manekina.Krąg światłapowędrował metr do przodu.69 Ktoś się śpieszył powiedziałem, robiąc krok w stronę tych butów.Snagg mógł naprawdę potrzebować pomocy osobistej aparatury.W stożkuostrego światła porzucony niedbale skafander wyglądał jak zwłoki.Jego lekka,wielowarstwowa powłoka wydymała się, tworząc wyrazny zarys klatki piersio-wej, brzucha i ud.Dopiero czarny obrys pustej kryzy rozwiewał ponure domnie-mania.Pochyliłem się i trąciłem skafander lufą pistoletu.Zwinął się powoli, uniósł,po czym łagodnym ruchem popłynął w stronę stołu, przewalając się równocześniena plecy.Tym razem w moim głośniczku obudził się niespokojny świerszcz.Alenic nie powiedziałem.Snaggowi udało się w końcu odepchnąć od sufitu i wylądować koło mnie, po-środku kabiny.Bez słowa pochyliliśmy się nad pustym ubiorem.Mniej więcej odpasa do prawego ramienia, pod samą niemal kryzę, biegła wąska szczelina.Końcewłókien sterczące z jej poszarpanych krawędzi były poczerniałe, jakby okopcone.Takie ślady zostawia tylko trafienie wiązką małego lasera.Wiedzieliśmy, co toznaczy.Snagg wyprostował się pierwszy.Jeszcze raz omiótł kabinę światłemreflektora, badając uważnie wszystkie zakamarki, zaglądając nawet pod stół i ni-ską, modelowaną leżankę.Ale poza porzuconym na środku podłogi skafandremw kabinie Thornsa panował wzorowy ład.Zsunąłem przez ramię podręczny analizator i skierowałem jego wylot w po-deszwy butów nawigatora i szefa załogi Heliosa , jeśli skafander istotnie nale-żał kiedyś do niego, co wcale nie było pewne.Przestroiłem aparaturę na analizęspektralną i zwolniłem spust, a raczej uderzyłem w niego palcem.Kabinę prze-szył sekundowy, biały błysk.Odczekałem chwilę, aż kontury przedmiotów wy-pełniających wnętrze pokoju odzyskają ostrość, i spojrzałem na zapis.Niestety,szary osad, widoczny na powierzchni butów skafandra, pokrywał je zbyt cienkąwarstwą.Może zespoły neuromatu mogłyby nam dostarczyć jakichś ciekawychinformacji.Mały, ruchomy aparacik nie był dość czuły.Snagg przyglądał mi się chwilę, wreszcie pojąwszy, że nie mam nic do powie-dzenia, mruknął coś nieprzyjaznie i ruszył w stronę umieszczonego pod ekranempulpitu.Chwilę manewrował przełącznikami, po czym odwrócił się i skierowałdo wyjścia. Włączony rzucił, przepływając koło mnie.Poświeciłem reflektorem.Istotnie, rączka głównego kontaktu znajdowała sięna czerwonym polu.Komputer w kabinie pracował tak długo, jak długo gene-ratory Heliosa dawały energię.Albo zapomniano go wyłączyć, co było małoprawdopodobne, albo też wtedy, kiedy umilkł ostatni agregat, na statku nie pozo-stał już nikt, kto mógłby to zrobić. Tak to wygląda Snagg odwrócił się i opuścił kabinę.70Podciągnąłem pas analizatora, lokując go z powrotem na plecach i wyszedłemtakże, trącając krawędz drzwi.Magnetyczna listwa miękko przywarła do framu-gi.Nie troszcząc się więcej o wizytówki, poszliśmy prosto do końca korytarza,gdzie znajdowały się drzwi do salki nawigacyjnej.Krótki przedsionek prowadziłdo przestronnego pomieszczenia, służącego jako filmoteka, jadalnia i miejsce na-rad czy wreszcie spotkań towarzyskich.Kubek w kubek jak nasz klub, na dole.Tyle że bez psychotronu.Półkoliste sklepienie było utkane kolorowymi ekrana-mi.* * *Lejkowate przejście, odpowiednio szerokie i bez żadnej ścianki czy przegro-dy, prowadziło do właściwej sterowni.To było coś dla nas.Sufit i ściany ginęłyza gąszczem czujników i przewodów.Pośrodku stały dwa stykające się poręczamifotele.Przed nimi, na kształt horyzontu, ciągnął się łukowato szeroki pas zbior-czego ekranu.Jego dolna krawędz przechodziła płynnie w gruszkowate, jakbywyjęte z dwudziestowiecznych filmów futurystycznych pulpity, z miniaturowymiklawiszami.Coś dla nas? Nie tak bardzo.Prawda, że całą przestrzeń kabiny opla-tały węzły przewodów i kabli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]