Podstrony
- Strona startowa
- Andre Norton SC 1.4 Czarodziej ze Swiata Czarownic
- Terakowska Dorota Corka Czarownic (SCAN dal 797)
- Andre Norton SC 1.2 Swiat Czarownic w pulapce
- Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 4
- Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (3)
- Rice Anne Godzina czarownic Tom 1 (2)
- Andre Norton Opowiesci ze Swiata Czarownic t (4)
- Cawthorne Nigel Zycie erotyczne wielkich dyktat
- Robert Ludlum Krucjata Bourne'a (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle, że odgłos dobiegł nie z miejsca przed nami, ani za nami, lecz nad nami.Wyciągnąłem pochodnię, lecz oczywiście nic nie zobaczyłem.Czy możliwe, że ktoś czaił się na skalnej półce, czymś w rodzaju naturalnego, wapiennego balkonu, i obserwował nas jak na dłoni, bo przecież sami mu przyświecaliśmy?– Odwrót, bliźniak – syknąłem.– Żywo!Drugiemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.Okręcił się jak fryga, śmignął obok mnie i pognał w stronę wylotu z jaskini.Poszedłem w jego ślady najspieszniej jak potrafiłem.Ale wspominałem już, że nie jestem ani tak zręczny, ani tak szybki jak bliźniacy.Mimo, że przezornie odrzuciłem za siebie pochodnię, by nie wystawiać się na łatwy cel, to jednak ktoś trafił we mnie.Poczułem mocne uderzenie w nogi, sznur oplatał moje łydki i grzmotnąłem na ziemię.Zaraz potem usłyszałem, że ktoś zeskakuje i biegnie w moją stronę.Przetoczyłem się na bok, ale najpierw coś łupnęło w ścianę obok mnie, a za drugim razem niestety to samo coś łupnęło mnie prosto w głowę.No i taki był koniec bezpiecznego rekonesansu Mordimera.* * *Nie wiem czemu, ale baroneta wyobrażałem sobie jako młodego, wysokiego człowieka o czarnych włosach, przenikliwych, ciemnych oczach, orlim nosie, wystających kościach policzkowych i smagłej cerze.Jego obraz miałem tak dokładnie wymalowany pod powiekami, że bardzo się zdziwiłem, kiedy wyobrażenie spotkało się z rzeczywistością.Bowiem tak naprawdę syn barona Haustoffera był niewysokim człowieczkiem o włosach koloru ubłoconego lnu, w dodatku za długich, a w zamian za to mocno przerzedzonych.Jego twarz była pokryta naciekłymi ropą krostami, a nos poznaczony sinoczerwonymi krwiakami po pękniętych żyłkach.I nie miał dwudziestu kilku lat, lecz przynajmniej pięćdziesiąt.Do tego spory brzuch i kładące się na szyję podgardle.Wszystko to świadczyło o upodobaniu do dużej ilości niezdrowego jedzenia i dużej ilości mocnych trunków.– Tatusin inkwizytor – wychrypiał z zadowolonym uśmieszkiem.Zęby miał wszystkie, ale tak rozlokowane, że między każdym widziałem szeroką szparę.Skinąłem mu uprzejmie głową, a raczej chciałem skinąć, gdyż przywiązano mnie na tyle mocno, że nie bardzo mogłem nawet drgnąć.W każdym razie udało mi się lekko ruszyć szyją.– Światło – warknął gdzieś za siebie i zaraz zobaczyłem jego towarzyszy znoszących pochodnie.Wtedy dopiero dostrzegłem na środku pieczary wyżłobienie w skale, coś na kształt płytkiego, ale obszernego basenu.Ściany i dno poznaczone były brunatnymi zaciekami.Wiedziałem już, skąd dobiega zapach zastarzałej krwi, który poczułem wcześniej.Na krawędzi basenu stał wysoki na łokieć posążek z czarnego kamienia i wydawało się, że patrzy wprost na mnie oczami uczynionymi ze sporej wielkości rubinów.Na czarnym kamieniu również widziałem ślady zacieków.– Więc to ty jesteś wampirem – powiedziałem.– A raczej, jak widzę, próbujesz nim zostać.Potarł nos końcami palców i przyglądał mi się z niezdrowym zainteresowaniem.Miałem nieodparte wrażenie, że zastanawia się, ile krwi da radę ze mnie wypompować.Ale być może to tylko moja niezdrowa fantazja podpowiadała mi takie obrazy.– To prawda – przyznał i zbliżył się kilka kroków.– Jak tylko wypełnię do końca rytuał, mój drogi inkwizytorze, będę mógł powiedzieć o sobie: kto pożywa ciała mojego i pije moją krew ma żywot wieczny – zaśmiał się i mrugnął do mnie.– Bluźnisz – powiedziałem.– Przyzwyczaiłem się.– Machnął lekceważąco dłonią.– Więc tatuńcio kazał ci mnie zabić, prawda? Wiesz dlaczego, miły chłopcze?Nie jestem już chłopcem, a nigdy również nie starałem się być miły, ale rozumiałem, że młody baron ma taki, a nie inny sposób wysławiania się.Więc uznałem, że będąc w mojej sytuacji, lepiej nie zwracać mu uwagi.– Pan baronet raczy mnie zapewne oświecić – powiedziałem uprzejmym tonem.– Ależ oczywiście, że raczę! Tatuńcio musiał niegdyś złożyć solenną przysięgę, że ani on, ani jego ludzie w żaden sposób nie skrzywdzą mnie, czy kogoś z moich.A tatuńcio jaki jest, taki jest, lecz przyrzeczeń dotrzymuje – westchnął nieco teatralnie.– Niestety, wtedy nie pomyślałem, że wynajmie sobie inkwizytora.Ha! Inkwizytora! Tatuńcio! – Wyraźnie cała sytuacja nie tylko go dziwiła, ale również bawiła.Mnie jakby mniej.– Cóż, obrót spraw czasem zaskakuje nas wszystkich – stwierdziłem.– Pewnie – zaśmiał się.– Zwłaszcza, że odprawimy rytuał krwi z tobą w roli głównej!– Panie Haustoffer – powiedziałem i odetchnąłem głęboko, gdyż szykowałem się do dłuższej przemowy.– Może mi pan wierzyć, że rytuał krwi to jedynie czczy wymysł.Doskonale wiem, na czym on polega, gdyż opisał go szalony heretyk i czarownik Maksencjusz z Pelazji.Lecz, proszę mi zaufać, że poza opiciem się krwią i wysmarowaniem nią od stóp do głów nie osiągnie pan niczego więcej.– Czytałeś Maksencjusza? – spojrzał na mnie uważnie.– Inkwizytorzy muszą znać heretyckie księgi, muszą też poznać mroczną sztukę w sposób wystarczający, by wiedzieć, z czym mają do czynienia – wyjaśniłem.– Mroczną sztukę.– Oblizał wargi bladym językiem, jakby samo wymawianie tego słowa sprawiało mu przyjemność.– Jakże wy to nazywacie.A to są przecież wrota prawdziwego raju na ziemi, słońce jaśniejące pośród niezgłębionych ciemności Chrystusowego świata.Nadzieja na wiekuiste życie, na zapomnienie o trwodze pokuty, o lęku przed sumieniem, o ogniach czyśćca i piekła.Nie rozumiesz tego, inkwizytorze? – Spojrzał na mnie niemal z żalem.– Z całym szacunkiem, wasza dostojność – powiedziałem.– Ale ten rytuał jest po prostu nieskuteczny.Maksencjusz wszystko wymyślił, a niech mi wasza dostojność wierzy: miał bogatą wyobraźnię.– Ale ja ci nie wierzę – warknął, mrugając wściekle wodnistymi oczkami.– Ja znam prawdę – powiedziałem cicho.– Traktat Maksencjusza został celowo zafałszowany, lecz niektórzy z inkwizytorów poznali właściwy przebieg rytuału i nauczyli się właściwego brzmienia zaklęć.– C-co takiego? – Podskoczył do mnie i wpił się palcami w moje ramiona.– Mówisz prawdę? Prawdę?Twarz barona znalazła się tuż przy mojej.Z jego ust bił odór zgniłej krwi.Z trudem to wytrzymałem, ale i tak nie miałem możliwości, by odwrócić głowę.– Tak, dostojny panie – odparłem.– Chcę kupić sobie życie.– Hmmm.– Przypatrywał mi się cały czas, jakby szukając w mojej twarzy fałszu.– Kupić życie, mówisz? Kto wie, kto wie.Puścił moje ramiona i odsunął się o krok.– A może nie muszę niczego kupować? – Uśmiechnął się wrednie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]