Podstrony
- Strona startowa
- Andrzej.Sapkowski. .Krew.Elfow.[www.osiolek.com].1
- Norton Andre Lackey Mercedes Zguba elfow
- Dick Philip K. Król Elfów
- Andrzej Sapkowski 1. Krew Elfow
- Krew Elfow
- Ostrzegam czytelnika Carter Dickson
- Nik Pierumow Czarna w3ocznia
- Pierumow Nik Czarna Wlocznia 2
- Arct Bohdan Cena Zycia (2)
- Lucy Maud Montgomeryokruchyswiatla
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czuję, że ta wyprawa nie jest ostatnia - powiedział, smutno kiwając głową.- Cokolwiek znajdziemy w Morii, nasza droga będzie prowadzić dalej.Tak mi się wydaje.Przecież nie zapomniałem twych snów, bracie hobbicie.Spali tego ranka dłużej i wyruszyli dość późno, kiedy zbliżało się południe.Zaskrzypiały osie wozów, tabor ruszył dalej, na północny wschód.Mijały godziny, zostawiali za sobą coraz to nowe wzgórza, strumienie i zagajniki.Okolica zaczęła się zmieniać: w zielonej trawie pojawiły się czerwonawe kamienie; na zboczach parowów cienkie plastry żyznej ziemi ustępowały miejsca czerwonemu gruntowi.Coraz rzadziej rosły drzewa; natomiast kilka razy trafili na porzucone osady.Tropiciele nie lenili się i zaglądali za wysokie płoty; wracając opowiadali, że ludzie odeszli stąd niedawno, zeszłej jesieni, ale ktoś odwiedzał puste domy, ktoś, kto nie zadał sobie trudu zdobycia kluczy do drzwi i bram.Wysłuchawszy ich, Torin oświadczył, że sprawa zaczyna wyglądać poważnie, i jeśli nie chcą stracić życia z powodu przypadkowej strzały, muszą jechać w pancerzach oraz wysłać zwiadowców w różne strony.Dzień drogi do Sirannony minął spokojnie.Okolica wydawała się cicha, teren był dość równy.Niewielkie parowy łatwo dawały się ominąć, gdzieniegdzie natykali się na nieuczęszczane polne drogi.Trafili również na wieżę strażniczą.Krasnoludy z Morii natychmiast wdrapały się na nią i długo przepatrywały okolicę.Potem zeszły i zebrały wokół siebie towarzyszy wyprawy.- Do Sirannony mamy nie więcej niż osiem mil - powiedział Gloin.- Widzieliśmy nawet bród.Jednakże za rzeką mignęli nam jacyś jeźdźcy, ale zaraz skryli się w zaroślach.Było za daleko, żeby dojrzeć, kto to taki.Jeśli znaleźli bród i pilnują go, mogą nam urządzić gorące powitanie!Po krótkiej naradzie postanowiono wysłać naprzód zwiad.Dwalin, Reswald i Igg pojechali przodem, pozostali po ich śladach.Teraz prowadził Gloin.Żarty i rozmowy ucichły, twarze stężały.Nikt nie zlekceważył pancerza, a hobbit przygotował łuk.Szukał w sobie i dokoła oznak obecności wczorajszego widma, ale na próżno; wyglądało na to, że pozbyli się tego wytworu Mogilników na dłużej.Mijały godziny.I kiedy według obliczeń Gloina do brodu zostało nie więcej niż dwie mile, z krzaków niespodziewanie wynurzył się Dwalin.- Dojechaliśmy do samego brodu - oświadczył.- Nawet przeprawiliśmy się na drugi brzeg.Weort i Reswald zostali tam na wszelki wypadek.Bujne stepowe trawy ustępowały krzewom o żółtych liściach; pod ich kępami widniały placki czerwonawej ziemi, wzgórza stały się jeszcze bardziej wygładzone; Folkowi wydawało się, że jadą po olbrzymiej tarze do prania, raz w górę, raz w dół.Słońce już zeszło dość nisko i między wzgórkami zaległy długorękie przedwieczorne cienie.Dopiero wtedy usłyszeli z oddali szum wody; pokonawszy ostatnie wzgórze, znaleźli się na brzegu Sirannony.Niegdyś niemal wyschnięta, rzeczka dzięki ciągłemu trudowi krasnoludów z Czarnej Otchłani płynęła dziś wartko wąskim kanionem o czerwonawych ścianach; brzegi na dole pokrywał bury żwir.Południowy brzeg w tym miejscu łagodnie obsuwał się do niewysokiego progu; srebrzyste strumienie wody spadały z wysokości dwóch sążni.Rzeka na progu rzeczywiście nie była głęboka, sięgała po kolana krasnoludowi, po pas hobbitowi.Na północnym brzegu, bardziej stromym i spadzistym, droga między dworna wzgórzami wiodła głębokim parowem, prowadzącym prosto na północny wschód.Z krzaków obok kanionu wyłonił się Weort.- Tu nic się nie dzieje - oświadczył tropiciel.- Reswald jest na tamtym brzegu, tam też chyba spokój.- A mówiłeś, że Sirannona była spławna? - zdziwił się Folko, odwracając do Torina i wskazując pienisty grzbiet w korycie.- Poczekaj trochę - uśmiechnął się Gloin.- Zaraz się dowiesz, dlaczego ten bród jest sekretny.Ale najpierw przeprawmy się!Weszli do wody, prowadząc konie za uzdy i walcząc z dość mocnym, zwalającym z nóg prądem.Wkrótce ostatni furgon wjechał w żleb na północnym brzegu, a Gloin i Dwalin nieoczekiwanie zniknęli, skrywszy się za przybrzeżnymi kamieniami.Cała reszta zatrzymała się i czekała, nic nie rozumiejąc.Rozległ się głuchy podziemny łoskot, jakby ogromny zbiornik wody znalazł wreszcie dla siebie ujście, i w tej samej chwili próg, po którym przebyli rzekę, zaczął się obniżać.Płaska płyta szybko osiadała, póki zupełnie nie znikła w ciemnej głębi.Rzeka wygładziła się, jej wody płynęły teraz spokojnie i równo; ucichł również łoskot.- To dzieło tangarów z Morii - powiedział Gloin, uprzedzając pytania.- Urządzenie powstało nie tak dawno, jakieś półtora wieku temu.Wiedzą o nim mieszkańcy Morii, ale jest tajemnicą dla wszystkich innych.Nie proście nas, żebyśmy zdradzili wam sekret jego działania, ponieważ składaliśmy przysięgę, że nigdy, w żadnych okolicznościach nie zdradzimy tej tajemnicy.Dziwiąc się niezrównanemu mistrzostwu krasnoludów, wędrowcy forsowali niełatwe podejście żlebem, prowadzącym między wzgórzami.Czerwone ściany były porośnięte małymi krzewami, lekki wiaterek kołysał gałęziami zaczynającego kwitnąć epilobium.Tabor rozciągnął się w długą kolumnę: Folko zauważył zaniepokojenie Rogwolda, gdy kilku ludzi wdrapało się po zboczach i zniknęło za grzbietami.Żleb rozgałęził się.Skręcili w prawo; drugie odgałęzienie prowadziło na wschód.Droga wznosiła się łagodnie i wkrótce wyszli na równinę.Po pokonaniu kolejnego pagórka weszli na wijącą się między wzgórzami szeroką i gładką drogę, wybrukowaną czerwono-burymi płytami, dopasowanymi do siebie tak dokładnie, że w szczeliny między nimi nie dałoby się wsunąć nawet szydła; droga prowadziła dokładnie z zachodu na wschód.- To Gościniec Nadrzeczny - wskazał ręką Gloin.- Wytyczyły go elfy w niepamiętnych czasach, a potem o nim zapomniano.Teraz jest zadbany, dzięki nam; prowadzi od Wrót Morii aż do samego Tharbadu.Jazda po gładkiej i równej drodze była przyjemnością, nawet konie wydawały się zadowolone.Po trzech godzinach natrafili na przydrożną osadę - pustą i porzuconą.Okna solidnych drewnianych domostw były starannie zabite deskami, mniejsze budowle z bierwion - rozebrane, a w niektórych sadach czerniały dziury - ślady po wykopanych drzewach owocowych.Wydawało się, że porzucano te ziemie nie w pośpiechu, ale wywożono wszystko, co się dało.We wsi spotkali arnorski konny patrol, dwudziestu milczących jeźdźców w pełnym uzbrojeniu; nie uniknęliby męczącego przesłuchania, ale dowódca oddziału okazał się synem starego druha Rogwolda.Od strażników dowiedzieli się, że okolica przed nimi wcale nie jest bezludna, ponieważ widziano tam oddziały po dziesięciu, dwunastu jeźdźców, przemieszczające się w różnych kierunkach.- Nie przypominają zwykłych rozbójników - powiedział dowódca.- Zbyt dobrze siedzą w siodłach i władają łukami.Wyglądają na Dunlandczyków, ale nie wszyscy.Bądźcie ostrożni!- A dlaczego ludzie stąd uciekli? - zainteresował się Rogwold.- Niebezpiecznie tu - przyznał niechętnie dowódca straży.- Nieopodal są legowiska wszelkiego licha
[ Pobierz całość w formacie PDF ]