Podstrony
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej mierci
- Green Roger Lancelyn Mity Skandynawskie
- Roger Lancelyn Green Mity Skandynawskie
- Roger Lancelyn Green Mity Skandynawskie (2)
- Roger Manvell, Heinrich Fraenkel Goering
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- Vonnegut Kurt Galapagos
- Metaloznawstwo Głowacka Maria
- Robert E. Howard Conan Najemnik (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- slaveofficial.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była noc, ale równie dobrze mógł to być ciemny dzień.Leżąc tak, wrócił myślami do swej więziennej celi.Teraz wydawało mu się, że było mu tam jak w niebie.Pomyślał też o swoim bracie Dennym, który też pewnie cierpi w tej chwili.Zastanawiał się, czy sam również ma połamane żebra.Wszystko wskazywało na to, że tak.Myślał o potworach z południowego zachodu i o ciemnookim Gregu.Czy żył jeszcze? Jego myśli uleciały z powrotem do L.A.i starego Barbary Coast, które po Wielkiej Obławie skończyło się raz na zawsze.Potem przed oczyma przesunęła mu się Corny z zakrwawioną piersią.Zagryzł wargę i mocno zacisnął powieki.Mogli razem ułożyć sobie życie w Bostonie.Jak jeszcze daleko?Podźwignął się na kolana i popełznął na czworakach przed siebie, dopóki nie uderzył głową w coś wysokiego i twardego.Drzewo.Usiadł, opierając się o nie plecami.Dłoń błądziła po kurtce w poszukiwaniu papierosów.Znalazł zmiętoszoną paczkę.Wyciągnął jednego, przerolował go w palcach i przypomniał sobie, że jego zapalniczka leży teraz gdzieś na autostradzie.Wygrzebał z kieszeni zawilgocone pudełko zapałek.Trzecia zajęła się płomieniem.Gdy zaciągnął się dymem, przenikający go do szpiku kości chłód minął i spłynęła na niego fala gorąca.Odpinając kołnierzyk zakaszlał i poczuł w ustach smak krwi.Jedyną bronią, jaka mu pozostała, był zwisający u pasa granat.Nad głową w ciemnościach usłyszał ryk.Zaciągnął się sześć razy, papieros wyśliznął mu się z palców i zaskwierczał w zetknięciu z wilgotną ziemią.Głowa opadła mu na piersi i stracił przytomność.Czy była burza? Nie pamiętał.Gdy się ocknął, leżał na lewym boku, przyciśnięty plecami do drzewa.Było południe.Z góry padały na niego promienie różowego słońca, a mgła znikneła.Skądś dochodził świergot ptaków.Chciał zakląć na głos i z krtani wydobył się ochrypły charkot.Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak wysuszone ma gardło.Zapałał nagle straszliwym pragnieniem.W odległości trzydziestu stóp dostrzegł czystą kałuże.Podpełzł do niej i pił łapczywie.Woda zmętniała.Zaspokoiwszy pragnienie powlókł się na czworakach do miejsca, gdzie ukrył motocykl i wstał.Oparł się o maszynę.Gdy zapalał papierosa, trzęsły mu się ręce.Dysząc ciężko wepchnął motocykl na szosę.Brnął do niej chyba z godzinę.Nie miał pojęcia, która to godzina, bo zegarek był rozbity.Gdy ruszał, słońce chyliło się już za jego plecami ku zachodowi.Wiatr smagnął go po twarzy, a gwiżdżące w uszach prądy powietrza odcięły swym przepływem jego świadomość od świata zewnętrznego.Ładunek spoczywał bezpiecznie na tylnym bagażniku.Tanner wyobraził sobie nagle, jak ktoś tam na miejscu otwiera skrzynkę i znajduje w niej stertę potłuczonych butelek.Śmiał się i klął na przemian.Minęło go kilka samochodów zmierzających w przeciwnym kierunku.Nie widział jeszcze takiego.który kierowałby się w stronę miasta.Droga była w dobrym stanie, a wzdłuż niej stały nieźle utrzymane, niezamieszkałe jednak budynki.Nie zatrzymywał się.Tym razem postanowił nie zatrzymywać się pod żadnym pozorem, chyba że zostanie do tego zmuszony.Słońce zniżyło się jeszcze bardziej i niebo na wschodzie pociemniało.Kołysały się po nim dwie czarne linie.Minął drogowskaz, z którego odczytał, że do przejechania pozostało mu jeszcze osiemnaście mil.Dziesięć minut później włączył reflektory.Wspiął się na szczyt wzgórza i zwolnili, zanim szosa zaczęła opadać z powrotem w dół.Daleko przed sobą, u stóp wzniesienia ujrzał światła.Wyrwał do przodu.Wiatr przyniósł mu dźwięk dzwonu, rozlegający się w zapadających ciemnościach.Poczuł unoszącą się w powietrzu, znajomą woń: to był słony zapach morza.Gdy zjeżdżał w dół, słońce skryło się za wzgórzem.Pędził teraz w niekończącym się cieniu.Daleko na horyzoncie, miedzy dwoma czarnymi pasami, pojawiła się samotna gwiazda.W gęstniejącym mroku jarzyły się światła.Budynki stały teraz bliżej siebie.Pochylił się nisko nad kierownicą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]