Podstrony
- Strona startowa
- Hearne Kevin Kroniki Żelaznego Druida Tom 6 Kronika Wykrakanej Œmierci
- Green Roger Lancelyn Mity Skandynawskie
- Roger Lancelyn Green Mity Skandynawskie
- Roger Lancelyn Green Mity Skandynawskie (2)
- Roger Manvell, Heinrich Fraenkel Goering
- Cook Glenn Czerwone Zelazne Noce
- Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac
- Markowski Tadeusz Umrzec, aby nie zginac (2)
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- Ania01 Ania z Zielonego Wzgorza
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Proszę! Jestem już bezpieczny! - Drań!Niespodziewanie owładnęła nim wściekłość.Za to, co z nim robili.Przybył do tego miasta, by służyć im swoim darem i nieść pomoc.Droga do Italbar kosztowała go wiele wysiłku.A teraz leży, krwawiąc, na ich ulicy.Kimże oni są, by go sądzić, obrzucać przekleństwami i ranić? Wściekłość narastała, a wraz z nią moc, o której wiedział, że raz uwolniona, może pozabijać ich wszystkich.Nienawiść, uczucie ongiś zupełnie mu nieznane, nagle eksplodowała w jego umyśle niczym biały płomień.Żałował, że niedawno przeszedł kolejne katharsis.Byłby teraz nosicielem, zarażającym ich wszystkich.Razy i kopnięcia nie ustawały.Skulił się, osłonił dłońmi twarz i cierpiał."Lepiej mnie zabijcie - pomyślał mściwie.- Bo jeżeli nie, powrócę".Kiedy po raz ostatni opanowało go podobne uczucie? Nie musiał wysilać zbytnio pamięci, wspomnienie przyszło samo.Kościół.Strantryjska świątynia.Wtedy właśnie doświadczył nienawiści, jaka owładnęła nim teraz.I teraz dopiero spostrzegł, że miał rację.Dziwne, nie zdawał sobie z tego sprawy wcześniej, gdy.Żebra bolały go, jakby były połamane.Rzepka w prawym kolanie była przemieszczona.Stracił kilka zębów, a pot i krew z rany na głowie zalewały mu oczy.Tłum w dalszym ciągu obrzucał go wyzwiskami.Musiał stracić na chwilę przytomność, bo kiedy się ocknął, był już sam.Leżał nieruchomo, więc być może pomyśleli, że już nie żyje.A może po prostu zmęczyli się lub też zrobiło im się wstyd.Nigdy się tego nie dowie.Leżał na chodniku z plecami przy ścianie, która nie otworzyła się, by dać mu schronienie.Był sam.Kaszlnął chrapliwie i splunął krwią."A więc dobrze - pomyślał.- Próbowaliście mnie zabić.I prawdopodobnie myślicie, że udało wam się tego dokonać.Lecz pozwalając mi żyć, zrobiliście poważny błąd.Jakiekolwiek były wasze intencje, nie proście mnie nigdy o wybaczenie czy litość.Zrobiliście błąd".Podniósł się powoli i chwiejnie ruszył przed siebie.Grube krople deszczu przyjemnie chłodziły jego rozpaloną twarz.Gdy odzyskał zmysły, stwierdził, że jest już południe, a on sam jakimś tajemniczym sposobem znalazł się w bocznej alejce.Nie pamiętał, by się przyczołgał w to miejsce, a był pewny, iż nikt z nich nie pomógł mu się tu dostać.Ponownie zapadł w nieświadomość.Kiedy się ocknął, niebo było już ciemne.Deszcz, który najprawdopodobniej padał bez przerwy, przemoczył go do suchej nitki.Oblizał wargi.Ile to już czasu minęło? Spojrzał na chrono.Było oczywiście połamane.Obolałe ciało zdawało się świadczyć, że przeleżał tak całe wieki.A więc dobrze.Pobili go i obrzucili przekleństwami.Dobrze.Czując w ustach słony smak, splunął w pobliską kałużę czerwoną plwocinę."Czy wiecie, kim jestem?Przybyłem do was, by pomóc.I pomogłem.A jeżeli w trakcie owej pomocy stałem się przypadkową przyczyną kilku zgonów, czy naprawdę myślicie, że zrobiłem to rozmyślnie?Nie?A więc dlaczego?Ja wiem.Robimy to, ponieważ czujemy, że musimy tak robić.Czasami pozwalamy jednak, by nasze emocje i całe nasze człowieczeństwo wzięło nad nami górę - tak jak u mnie tego feralnego popołudnia.To prawdopodobnie wtedy zaraziłem jedną lub wszystkie osoby, z którymi się kontaktowałem.Ale śmierć.Czy byłbym w stanie spowodować ją rozmyślnie u innej istoty ludzkiej?Nie wtedy.Teraz jednak, gdy pokazaliście mi podlejszą stronę życia.Moje emocje i odczucia zmieniły się.Zbiliście mnie niemal na śmierć, gdy próbowałem jedynie dostać się na lotnisko.OK.Zatem macie we mnie wroga.Zobaczymy, czy możecie tak samo przyjmować, jak rozdawać.Czy jesteście pewni, że wiecie już o mnie wszystko?Jestem chodzącą śmiercią.Naprawdę myślicie, że już załatwiliśmy nasze sprawy?Jeżeli tak, jesteście w błędzie.Przybyłem do was, by pomóc.A zostanę, by siać zwątpienie i śmierć".Leżał jeszcze długie godziny, nim w końcu był w stanie podnieść się i ruszyć przed siebie.Dr Pels przyglądał się światu.A więc mieli coś dla niego.Dali mu wskazówkę.Deibańska gorączka.To był ślad, który naprowadził go na trop H.Podczas nie kończących się nocy i dni, które przepływały obok niego w nic nie znaczącym strumieniu czasu, pewne myśli krystalizowały się i bladły, zostawały na dłużej, w końcu trwały.H.H był czymś więcej niż jedynie kluczem do mwalakharan khurr.Obecność H wydawała się pomocną w leczeniu wielu niezwykłych przypadków."Czy to rzeczywiście ta osoba? - zapytał sam siebie.- Człowiek, przez którego zarzuciłem przeszło dwudziestoletnie badania na rzecz tej nowej formy ataku? H nie może żyć wiecznie, podczas gdy ja - tak.W sposób, w jaki żyję obecnie.Ale czy mogę go być absolutnie pewnym?"Przygotował B Coli do skoku przestrzennego i powtórnie pogrążył się w czytaniu notatek, które właśnie otrzymał.Dookoła przepływały ciche dźwięki Śmierci i Transfiguracji.Heidel ocknął się ponownie i pomimo otaczających go w dalszym ciągu ciemności, zorientował się, że leży w rowie.W pobliżu nie było nikogo.Ziemia była błotnista i śliska, lecz na szczęście deszcz przestał już padać.Z wysiłkiem dźwignął się na nogi i zatoczył się.Ruszył w stronę pola, które od początku było celem jego wędrówki.Nagle przypomniał sobie o czymś, co dostrzegł tam, spacerując tego dnia, gdy oddał krew - kiedy to właściwie było?Niespodziewanie odnalazł to, czego szukał.Szopa nie była zamknięta.Wewnątrz zobaczył pokrywy zdjęte z nieznanych mu urządzeń.Oferowały całkiem znośne schronienie.Co prawda pokryte były kurzem, lecz to nieważne.I tak zaczął już kaszleć."Kilka dni - pomyślał.- Tylko tyle, by zabliźniły się rany.To wystarczy".Malacar słuchał najnowszych wiadomości.Po wysłuchaniu każdej części wyłączał radio, namyślał się głęboko i włączał je ponownie.Perseusz prześlizgiwał się pomiędzy słońcami.Zdrzemnął się, wysłuchując prognoz meteorologicznych dla stu dwunastu planet.Biuletyn Centrali Informacyjnej znudził go.Słuchając programu z Prurii, przez chwilę medytował leniwie o seksie.Jego statek, wykonujący w tej chwili skok przestrzenny, zatrzyma się dopiero w domu.- Zrobiliśmy to - oświadczył Shind.- Zrobiliśmy - odpowiedział.- A ci, którzy zginęli?- Sądzę, że podadzą przybliżoną cyfrę, nim dotrzemy do portu.Tym razem Shind nie odezwał się.2.Siedząc w górnym pomieszczeniu wieży największego portu, samotny mężczyzna spoglądał z góry na swe imperium."Idiotyczne? - zapytywał się po raz wtóry.- Nie.Ponieważ nie mogą mnie tu zranić".Spoglądał na widoczny w tej chwili ocean, który szarym ogromem rozciągał się daleko poza Twierdzę Manhattan - jego dom."Mogło być gorzej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]