Podstrony
- Strona startowa
- Ryszard Cierniński Kaszubski werblista
- Niziurski Edmund Opowiadania.WHITE
- Lackey Mercedes Lot Strzaly (2)
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Haldeman Joe i Jack Nie Ma Ciemnosci
- Robert Jordan Oko Swiata 2
- Cammilleri Rino Inkwizytor
- Brin Dav
- Mark W. Harris Historical Dictionary of Unitarian Universalism (2003)
- Daw
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spieszciesię, aby zapełnić je do końca!".W połowie roku 1993 państwa afrykańskie wymusiły na Habyarimanie zawarcie porozumienia zFrontem Narodowym Ruandy (FNR).Partyzanci mieli wejść w skład rządu i parlamentu oraz stanowićczterdzieści procent armii.Ale taki kompromis był nie do przyjęcia dla klanu Akazu.Tracilibymonopol władzy, a na to nie chcieli się zgodzić.Uznali, że wybiła godzina ostatecznego rozwiązania.6 kwietnia 1994 roku nieznani sprawcy" zestrzelili rakietą w Kigali podchodzący do lądowaniasamolot, w którym leciał wracający z zagranicy prezydent Habyarimana, zhańbiony podpisaniemkompromisu z wrogami.Było to hasłem do rozpoczęcia rzezi przeciwników reżimu Tutsi przedewszystkim, ale także licznej opozycji Hutu.Kierowana przez ów reżim masakra bezbronnej ludnościtrwała trzy miesiące, a więc do momentu, kiedy wojska FNR opanowały cały kraj, zmuszającprzeciwnika do ucieczki.Różnie szacują liczbę ofiar.Jedni podają- pół miliona, inni - milion.Tego dokładnie nikt nieobliczy.Przeraża najbardziej to, że wczoraj jeszcze niewinni ludzie wymordowali innych, zupełnieniewinnych ludzi, i to bez żadnego powodu, bez potrzeby.Zresztą gdyby to nawet nie był milion, tylkona przykład jeden niewinny, czy wówczas też nie byłby to dostateczny dowód, że diabeł jest wśród nas,tyle że wiosną 1994 roku przebywał akurat w Ruandzie?Pół miliona-milion zabitych to oczywiście tragicznie dużo.Ale z drugiej strony, znając piekielnąsiłę rażenia armii Habyarimany, jej helikoptery, cekaemy, artylerię i wozy pancerne, można było wciągu trzech miesięcy systematycznego strzelania zgładzić o wiele więcej ludzi.A jednak tak się niestało.Jednak w większości ginęli oni nie od bomb i cekaemów, tylko padali rozsiekani i zatłuczenibronią najbardziej prymitywną- maczetami, młotami, dzidami i kijami.Bo też liderom reżimu nie tylkochodziło o cel ostateczne rozwiązanie.Ważne było również, jak się do niego zmierza.Ważne było,aby po drodze do Najwyższego Ideału, jakim miało być unicestwienie wroga raz na zawsze, zawiązałasię przestępcza wspólnota narodu, aby przez masowy udział w zbrodni powstało łączące wszystkich79jedno poczucie winy, tak by każdy, mając na swoim koncie czyjąś śmierć, wiedział, że odtąd wisi nadnim nieodwołalne prawo odwetu, za którym dostrzeże on widmo swojej własnej śmierci.O ile w systemach hitlerowskim i stalinowskim śmierć zadawali oprawcy z instytucjiwyspecjalizowanych S S czy NKWD, a zbrodnia była dziełem wydzielonych formacji, działającychw miejscach ukrytych, to w Ruandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia byłaproduktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięlibywszyscy - aby nie było rąk, które nie umoczyłyby się we krwi ludzi, uznanych przez reżim za wrogów.Dlatego potem wystraszeni i już pokonani Hutu uciekali do Zairu i tam błąkali się z miejsca namiejsce, niosąc na głowach swój nędzny dobytek.Ludzie w Europie, oglądając w telewizorze te niekończące się kolumny, nie mogli zrozumieć, jaka siła popycha tych wycieńczonych wędrowców, cokaże tym szkieletom tak iść i iść, w karnych szeregach, bez przestanku i odpoczynku, bez jedzenia ipicia, bez słowa i uśmiechu, pokornie, posłusznie i z pustką w oczach, przemierzać swoją upiornądrogę winy i męki.80Czarne kryształy nocyNa końcu drogi, którą jedziemy, widać staczającą się za horyzont kulę słońca.Kiedy za chwilęprzestanie nas oślepiać i zniknie, od razu zapadnie noc i zostaniemy sam na sam z ciemnością.Kątemoka dostrzegam, że prowadzący toyotę Sebuya zaczyna się denerwować.W Afryce kierowcy unikaj ąpodróży nocą- ciemność ich niepokoi.Boją się jej tak bardzo, że często odmawiają jazdy po zachodziesłońca.Obserwowałem ich, kiedy mimo wszystko musieli nocą jechać.Zamiast patrzeć przed siebie,zaczynają się nerwowo rozglądać na boki.Ich twarze mają rysy napięte i wyostrzone.Na skroniachpojawiają się krople potu.Mimo że drogi są wyboiste, pełne jam, wyrw i dołów, zamiast zwolnić,przyspieszają, pędzą na złamanie karku, byleby dotrzeć do miejsca, gdzie są ludzie, gdzie słychać gwari świeci światło.Jadąc nocą, ni z tego, ni z owego wpadają w panikę, kręcą się, kurczą za kierownicą,jakby ktoś ostrzeliwał samochód.- Kuna nini? - pytam (w swahili: czy stało się coś złego?).Nigdy nie odpowiadają, tylko pędządalej w tumanach kurzu, w łoskocie żelastwa.- Hatari? - pytam po jakimś czasie (jakieś niebezpieczeństwo?).Dalej milczą, nie zwracająuwagi.Czegoś boją się, zmagaj ą z jakimś demonem, którego nie widzę i nie znam.Dla mnie taciemność ma cechy określone i proste: jest mroczna, prawie czarna, upalna, bezwietrzna i -jeżelistaniemy i Sebuya wyłączy silnik - pełna ciszy.Ale jestem przekonany, że zdaniem Sebui na temat ciemności nie wiem właściwie nic.Nie wiemmianowicie, że dzień i noc to są dwie różne rzeczywistości, dwa światy.W dzień człowiek może jakośradzić sobie z otoczeniem, może istnieć i trwać, nawet żyć spokojnie, natomiast noc czyni gobezbronnym, wystawia na pastwę wrogów, kryje w ciemnościach siły, które czyhają na jego życie.Dlatego lęk, który w ciągu dnia drzemie w sercu człowieka skryty i przytłumiony, w nocy przemieniasię w gwałtowny strach, w prześladującą go, napastującą zmorę.Jakże ważne jest, żeby być wówczasw gromadzie! Obecność innych przynosi nam ulgę, uspokaja nerwy, zmniejsza napięcie.- Hapa? (tutaj?) - pyta mnie Sebuya, kiedy widzimy przy drodze glinianą wioskę.Jesteśmy wzachodniej Ugandzie, niedaleko Nilu, i jedziemy w stronę Konga.Robi się ciemno i Sebuya jest jużbardzo zdenerwowany.Widzę, że nie namówię go do dalszej jazdy, więc godzę się, abyśmy tu spędzilinoc.Chłopi przyjęli nas bez entuzjazmu, nawet niechętnie, co jest w tych stronach dziwne izaskakujące.Ale Sebuya wyciągnął plik szylingów i widok pieniędzy, tak przecież dla tych ludziniezwykły i kuszący, zdecydował, że przygotowali nam zamiecioną i wyłożoną trawą lepiankę.Sebuyaszybko zasnął, ale mnie zaraz obudziło ruchliwe i zaczepne robactwo.Pająki, karaluchy, chrząszcze imrówki, mnóstwo jakichś drobnych, bezgłośnych i zajętych stworzeń, których często nie widać, aleczuje się jak pełzają, czepiają się, łaskoczą i szczypią- żaden sen nie jest możliwy.Długoprzewracałem się z boku na bok, wreszcie już zmęczony i pokonany wyszedłem przed lepiankę isiadłem, opierając się o ścianę.Księżyc świecił jasno i noc była widna, srebrna.Panowała cisza, bo wtych stronach rzadko pojawia się samochód, a wszelka zwierzyna dawno już została wybita i zjedzona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]