Podstrony
- Strona startowa
- Piekara Jacek Kucharski Damian Necrosis Przebudzenie bez ilust
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758) (2
- Dukaj Jacek Czarne oceany (SCAN dal 758)
- Jacek Dabala Najwieksza przyjemnosc swiata
- Piekara Jacek Mlot na czarownice
- Jacek Dukaj Xavras Wyzryn
- Piekara Jacek Sluga Bozy
- Piekara Jacek Sluga Bozy (2)
- 10.Glen Cook Zolnierze zyja
- Seth Vikram Pretendent do ręki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wblaskucienia.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na drzwiach „Amaltei".Masz bliznę na palcu, prawda?Z roztargnieniem spojrzał na swoją prawą dłoń.- Wyczyszczę te drzwi jutro rano - powiedział - kiedy ty będziesz już w drodze do Miasteczka.Skąd mu przyszło do głowy, że ja jutro dokądkolwiek wyjadę? Strzepnąłem popiół do twista pełniącego funkcję popielniczki i mruknąłem na wszelki wypadek:- Uhum.- Pamiętaj, że musisz znaleźć się w Miasteczku dokładnie o tej samej porze, o której przyjechałeś tam tydzień temu - ciągnął Strażnik.- Dokładnie o tej samej porze i dokładnie w tym samym miejscu.To ważne.W przeciwnym razie zmienisz bieg wydarzeń.Trudno przewidzieć, jakie by to miało następstwa.- Uśmiechnął się smętnie.- Mógłbyś nawet zniknąć w tak zwany tajemniczy sposób.- Mógłbym zniknąć?- Oczywiście w pojęciu wszystkich tych ludzi, którzy jutro o godzinie dziesiątej wieczorem wrócą do tego świata.„Wrócą” to może zresztą niewłaściwe słowo.Oni się w tym świecie zmaterializują.Z parapetu okna Strażnik wziął swoją szklankę z sokiem i usiadł na krześle.Stopy oparł na transporterze z butelkami „Czystej żytniej”, który rąbnąłem z supersamu.Zawiesił na nim spojrzenie.- Pojutrze - rzekł - w wielu miastach na łamach popołudniowych gazet znowu ukażą się doniesienia o serii włamań, o kradzieżach i aktach wandalizmu, których sprawców nigdy nie uda się ustalić.O ofiarach nagłej śmierci, osobach zaginionych w nie wyjaśnionych okołicznościach, zagadkowych awariach i katastrofach, o tych wszystkich niewytłumaczalnych zjawiskach i osobliwych zdarzeniach bulwersujących za każdym razem opinię publiczną w różnych rejonach świata.- Jak to, „za każdym razem”?Jego zamyślone spojrzenie spoczęło na mojej twarzy.- Zdawało mi się, że słuchałeś tego, co do ciebie mówiłem, kiedy byłeś w łazience - powiedział.- O tych trojgu, na których natknąłem się podczas trwania poprzednich anomalii.- Aha, o tych trojgu - odpowiedziałem z głębokim zrozumieniem.W gruncie rzeczy rozumiałem tyle, ile może zrozumieć Europejczyk, do którego przemawiają w języku suahili.- Jeden z mężczyzn, prezes bardzo ważnej instytucji, sprofanował zwłoki młodej kobiety w kostnicy i splądrował osiemnaście sklepów.Część łupu przeniósł do swojej willi, część ukrył w rodzinnym grobowcu, część zakopał w lesie i wreszcie powiesił się na własnym pasku od spodni.Ten drugi.to był jakiś komendant.wpierw okradł swoich sąsiadów, potem włamał się do kilku sklepów jubilerskich, a potem usiłował wyjechać za granicę.Akurat w czasie, kiedy ta anomalia dobiegała końca.Nazajutrz jego samochód znaleziono na poboczu drogi, w pobliżu przejścia granicznego.Silnik samochodu pracował na biegu jałowym, w bagażniku znajdowały się zagrabione kosztowności, ale facet zniknął bez śladu.A tamta dziewczyna.przez trzy dni buszowała w salonach mody, w cukierniach i aptekach.Czwartego dnia łyknęła za dużo środków narkotycznych i wypadła z okna swojego mieszkania na ósmym piętrze.Miała na sobie kradzione futro z norek.bo to było zimą.i kolię ze szmaragdów.Sztucznych.Strażnik potrząsnął głową jakby opędzał się wspomnieniom.- Czy myśmy dostali się w jakiś strumień czasu ujemnego? - zapytałem.Było to pytanie w formie refleksji.- Może przesunęliśmy się o tydzień w przyszłość i teraz świat powoli nas dogania? Bo to mi wygląda tak, jakby Bogu na jego stole montażowym coś się rozstroiło.Jakby klisza animująca ludzi i zwierzęta w pewnym momencie zaczęła biec szybciej względem pozostałych klisz ukazujących losy innych elementów materii ożywionej i nieożywionej, a teraz Bóg powolutku to wszystko synchronizuje na nowo.Tylko że wobec tego, na której kliszy znajdujemy się my dwaj i ci podobni do nas? Może nasze postacie umieszczono w ostatniej chwili, na pierwszej lepszej kliszy, jako uzupełnienie krajobrazu?- Widzę, że nie daje ci to spokoju - zauważył Strażnik.- Nie, przyjacielu, te anomalia nie mają nic wspólnego z rojeniami domorosłych fantastów.Coś ci poradzę.Kiedy już załatwisz swoją Sprawę, zapytaj o to docentów z twojego Instytutu.Nasi docenci, doktorzy i profesorowie są specjalistami od wyjaśniania.Ziemscy uczeni to jedyne w całym Wszechświecie istoty uprawnione do interpretacji wszelkich zjawisk nadprzyrodzonych.Znają słowo, które tłumaczy wszystko.To słowo brzmi: halucynacja.Odstawił szklankę z nie dopitym sokiem na parapet i spojrzał na tarczę pradziadkowego zegara.- Zostało już niedużo czasu - dodał - a jest jeszcze trochę do zrobienia.- Ociężale ruszył do drzwi.- Pamiętaj o tych odciskach palców.I postaraj się, żeby od jutra rana wszystko przebiegało tak jak tydzień temu.Wyszedł cicho, pozostawiając mi tę radę na pożegnanie.Była za kwadrans dwudziesta.Zgasiłem niedopałek papierosa i wstałem.Więc jednak załatwię Sprawę.Jutro wieczorem przyjadę do Miasteczka, przenocuję w hotelu „Continental", a pojutrze, kiedy zajdę do Przedsiębiorstwa, na biurku w sekretariacie zobaczę kalendarz otwarty na stronie z datą sprzed tygodnia.I tak, jakby przez ten tydzień nic się nie stało, dyrektor techniczny poprosi mnie do swojego gabinetu, wysłucha, po czym życzliwie przyjmie dokumentację wraz z załącznikiem.- Załatwię Sprawę - powiedziałem.- Trdyk-dak - przytaknął pradziadkowy zegar.On zawsze mi przytakuje.Ustawiłem jego wskazówki na godzinę dziesiątą i zatrzymałem wahadło.Niezbadane siły natury uruchomią je we właściwym czasie.Musiałem jeszcze doprowadzić mieszkanie do porządku, zawieźć do „Amaltei" transporter „Czystej żytniej", odnieść do sklepu ze sprzętem myśliwskim sztucer oraz paczkę naboi i zatrzeć pozostawione tam ślady.Musiałem także przygotować sobie prowiant na drogę i korzystając z zasobów pobliskiej stacji benzynowej napełnić baki samochodu.Miała to być moja ostatnia kradzież.*.*.*Pokonując drogę z Miasta do Miasteczka mój poczciwy fiat w krzywym, przeraźliwym uśmiechu szczerzył do świata zgruchotaną maskę, mrużył roztrzaskane oko reflektora i wył niczym władca piekieł ściskany kleszczami za męskość.Przy prędkości nieledwie stu piętnastu kilometrów na godzinę cała karoseria dygotała epileptycznie, jej dygot zaś udzielał się kosmonaucie, który podrygiwał zawieszony przy szybie i zerkał to na mnie, to na drogę - wyciętą we wzniesieniach i rzuconą na przełaj przez lasy.Paliłem dużo i wmawiałem sobie, że pomaga mi to w koncentracji.Czasem, dla urozmaicenia, doganiałem jakąś roznegliżowaną kicię sunącą nad ziemią, wyrównywałem szybkość swojego fiata z jej wyimaginowanym wozem i najeżdżałem na nią tak, by znalazła się na siedzeniu obok mnie.Pewna szatynka dobrze po trzydziestce, prowadząca swój samochód jedną ręką, zachowywała się w sposób szczególnie swobodny i nieskrępowany, co błogo rozpraszało mi nudę samotnej jazdy przez blisko sto kilometrów.- Będzie lało - zauważył fiat.Popatrzyłem na niebo.Od zachodu nadciągały chmury zwiastujące burzę.- Dokładnie tak samo jak tydzień temu - powiedziałem.Ulewa lunęła z nadejściem zmierzchu, ale zanim przybyłem do Miasteczka, potoki wody z wolna zamieniły się w pojedyncze krople, aż w końcu deszcz ustał całkowicie.Przy rogatkach wpadłem na grupę pieszych, którzy tego nawet nie spostrzegli.Ich kontury obrysowane były cienką wiązką opalizujących prążków.Przechodzili na drugą stronę ulicy, stawiając stopy na pasach zebry i może tylko podeszwy ich butów nieznacznie zagłębiały się w asfalcie.Dochodziła dwudziesta druga.Zatrzymałem samochód przy parku komunalnym, u wylotu głównej alei strzeżonej przez betonowe pachoły.Z drzew deszcz padał nadal i kiedy dotarłem do znajomego wiązu, koszula przemokła na mnie do suchej nitki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]