Podstrony
- Strona startowa
- Brust Steven Vald Taltos 04 Taltos
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Brust Steven Vald Taltos 05 Feniks
- Brust Steven Vald Taltos 03 Teckla
- [2]Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- Brust Steven Jhereg (SCAN dal 866)
- [3 1]Erikson Steven Wspomnien Cien przeszlosci
- mein kampf (pl)
- KRYZYS SUMIENIA RAYMOND FRANZ (PIERWSZE POLSKIE WYDANIE, 1996 ROK)
- Gabriel R.A. Scypion Afrykański Starszy. Największy wódz starożytnego Rzymu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- plazow.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Lucjusz poprawił się na krześle i pociągnął łyk wina.– Usiadłem w cieniu przy fontannie i usiłowałem zebrać myśli.Potem przypomniałeś mi się ty.To chyba od Cycerona o tobie słyszałem.Ten młody adwokat wykonywał dla mnie jakieś zlecenie w ubiegłym roku.Nie wiem, kto inny mógłby mi pomóc.I co ty na to, Gordianusie? Czy ja oszalałem? Czyżby cienie zmarłych mogły paradować po ulicach w słońcu południa?– Odpowiedź na oba pytania może brzmieć „tak”, Lucjuszu Klaudiuszu, ale nie wyjaśnia to, co tam naprawdę zaszło.Z tego, co mi opowiedziałeś, można sądzić, że chodzi o coś wielce pokrętnego i jak najbardziej ludzkiego.Ale powiedz mi, czemu cię to obchodzi? Nie znasz żadnego z tych ludzi.Co cię interesuje w tej historii?– Jeszcze nie rozumiesz, Gordianusie, po tym wszystkim, co ode mnie usłyszałeś? Spędzam dnie w nudzie, zaglądając przez okna w życie innych ludzi.Teraz zdarzyło się coś, co mnie naprawdę ekscytuje.Sam bym się zajął wyjaśnieniem tej sprawy, tylko że.– Lucjusz jakby się skulił i zmalał.– Nie należę do najodważniejszych.Zerknąłem na jego błyszczącą biżuterię.– Muszę ci zatem powiedzieć, że ja nie należę do najtańszych.– Tak, jak ja do najuboższych.Lucjusz uparł się, że będzie mi towarzyszył, choć ostrzegałem go, że jeśli obawia się nudy, moje wstępne działania mogą się okazać trudne do zniesienia.Przeczesywanie Subury w poszukiwaniu pary nieznajomych z prowincji nie było dla mnie ideałem rozrywki, ale Lucjusz chciał być ze mną na każdym kroku.Pozostało mi tylko wzruszyć ramionami i się zgodzić; jeśli życzył sobie włóczyć się za mną jak psiak, to płacił za ten przywilej wystarczająco dużo.Zacząłem od domu, w którym rzekomo zmarł ów biedaczysko i gdzie Lucjusz świadkował przy sporządzaniu testamentu.Gospodarz kamienicy nie miał do powiedzenia nic ponad to, co już przekazał mojemu klientowi.dopóki nie trąciłem Lucjusza w bok i podpowiedziałem, aby brzęknął sakiewką.Ta muzyka skłoniła naszego rozmówcę do śpiewu.Okazało się, że Oppianikus wynajmował u niego pokój od ponad miesiąca.On i jego krąg młodych przyjaciół mieli duży pociąg do zabaw, co gospodarz wywnioskował po stałym zapachu kwaśnego wina sączącym się z ich mieszkania, odgłosach żywiołowych przyjęć i nie kończącej się paradzie dziewczyn z pobliskiego domu publicznego.– A ten Azuwiusz, który tu umarł? – spytałem.– O co pytasz?– Czy i on był takim rozpustnikiem?– Wiesz, jak to jest.– Gospodarz wzruszył ramionami.– Ci młodzi chłopcy z prowincjonalnych miasteczek, a zwłaszcza ci, którzy mają trochę grosza, przyjeżdżają do Rzymu, żeby trochę pożyć.– Szkoda, że ten musiał umrzeć, zamiast pożyć.– Ja z tym nie mam nic wspólnego – zarzekł się gospodarz.– W moim domu jest bezpiecznie.Przecież nie został tu zamordowany, tylko zachorował i zmarł.– Wyglądał na chorowitego?– Wcale nie, ale rozpusta potrafi wykończyć najzdrowszego.– Nie w ciągu miesiąca.– Kiedy choroba atakuje, nie ma mocnych.Ani człowiek, ani bóg nie mogą przedłużyć czyjegoś życia, kiedy Parki już wymierzą jego nić.– Mądre słowa – przytaknąłem, wyciągając z Lucjuszowej sakiewki parę monet i kładąc je na jego czekającej w pogotowiu dłoni.Dom publiczny znajdujący się przy tej samej ulicy był jednych z elegantszych lokali tego typu w Suburze, inaczej mówiąc, był droższy.Przed wejściem siedziało w znudzonych pozach kilku dobrze ubranych niewolników, czekających na swych panów.Wewnątrz podłoga małego westybulu była wyłożona czarno-białą mozaiką wyobrażającą Priapa w pogoni za leśną nimfą, a ściany wybito kosztowną zieloną i czerwoną tkaniną.Klientela też nie była byle jaka.Kiedy czekaliśmy na właściciela przybytku, minął nas wychodzący gość; sądząc po złotym pierścieniu, musiał być co najmniej niższego szczebla urzędnikiem miejskim, zresztą znał Lucjusza Klaudiusza i zrobił na jego widok zdziwioną minę.– Ty, Lucjuszu, tutaj? W „Pałacu Priapa”?– Tak, i co z tego, Gajuszu Fabiuszu?– Ależ kto by pomyślał, że w tobie drzemie choć odrobina chuci!Lucjusz prychnął przez nos i wzniósł oczy na sufit.– Tak się składa, że mam tu ważny interes – powiedział.– Rozumiem.Oczywiście.Nie będę ci przeszkadzał.– Mężczyzna wstrzymywał śmiech, dopóki nie znalazł się na ulicy; jego głośny rechot słyszałem jeszcze przez długą chwilę.– Co mi tam.Niech się śmieje i plotkuje za moimi plecami – rzekł z godnością Lucjusz.– Zemszczę się, pisząc o nim poemat satyryczny tak jadowity i wzgardliwy, że ten bufon straci ochotę i siły na wizyty w tym.Jak on to miejsce nazwał?– „Pałac Priapa” – odezwał się czyjś dobroduszny i przyjazny głos.Za nami znienacka zjawił się właściciel lokalu, kładąc nam poufale ręce na ramionach.– Jakimi przyjemnościami mogę służyć dwóm tak znamienitym przykładom rzymskiej męskości?Uśmiechnął się blado najpierw do mnie, potem do Lucjusza Klaudiusza, a wreszcie, już żywiej, do szklanych sopelków na jego złotym łańcuchu.Oblizał wydatne usta i prześliznął się obok nas na środek westybulu, klaszcząc głośno w dłonie.Przed nami zaczęły się pojawiać skąpo odziane kobiety.– Właściwie to przyszliśmy tu z powodu przyjaciela – wyjaśniłem pospiesznie.– Tak?– Zdaje się, że był ostatnio waszym częstym gościem.Młody przybysz z prowincji, Azuwiusz.Kątem oka dostrzegłem gwałtowny ruch wśród dziewczyn.Jedna z nich, słoneczna blondynka, potknęła się i wyciągnęła przed siebie ręce dla złapania równowagi, zwracając ku mnie błękitne oczy, w których malowało się zaskoczenie.– Ach, tak, to ten przystojny chłopiec z Larinum.– Nasz gospodarz się uśmiechnął.– Nie widzieliśmy go już co najmniej półtora dnia.nawet się zacząłem zastanawiać, co się z nim stało.– Przyszliśmy w jego imieniu – oznajmiłem.W ostatecznym rozrachunku wcale nie musi to być kłamstwo, pomyślałem.– Przysłał nas po swoją ulubioną dziewczynę, ale.wyleciało mi z głowy jej imię.Może ty pamiętasz, Lucjuszu?Lucjusz drgnął i zamrugał, wpatrzony dotąd w personel przybytku jak sroka w gnat.– Ja? Niee
[ Pobierz całość w formacie PDF ]