Podstrony
- Strona startowa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Saylor Steven Roma sub rosa t Rzymska krew
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- [2]Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- [3 1]Erikson Steven Wspomnien Cien przeszlosci
- Grafton Sue P jak przestepstwo
- Flawiusz Jozef Wojna zydowska
- Fowles John Mag
- diderot denis zakonnica (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- ines.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyjął spod kołnierza perfumowaną chusteczkę, otarł nią kąciki ust i zmiął ją wdłoni.Po czym rozparł się wygodniej w fotelu i powiedział, jakby go dopieroolśniło:- Mówi pan o kobiecie, która współpracowała z tą grupą wywrotowcówpowodującą zamieszanie w Południowej Adrilance.99 - To jedyna żona, jaką mam, milordzie.Nie mam zamiaru jej stracić.- Dlaczego przyszedł pan z tym do mnie?- Bo zostali aresztowani na pańskie polecenie.Pomyślałem sobie, że w takimrazie pan również byłby w stanie załatwić jej zwolnienie.- A dlaczego pan sądzi, że miałem z tym coś wspólnego?- Miałem zeszłej nocy sen, milordzie.My, ludzie, wierzymy w sny.- Rozumiem.- Pochylił się, oparł łokcie o blat i wycedził: - Niech pan uważniesłucha, baronecie Taltos, żebym nie musiał się powtarzać.Ta grupawywrotowców zaczęła być zbyt kłopotliwa i działać poza południową częściąmiasta.Zaczęli mieć wpływ na to, co dzieje się w innych rejonach, czyli mówiącpo prostu, zaczęli przeszkadzać.Już wcześniej dały się zauważyć straty w naszychdochodach, których to strat byli powodem.Jeśli Teckle stają się za cwani dlawłasnego dobra z naturalnych powodów, nic na to nie można poradzić, ale jeślijest to wynik czyjegoś działania, nie będę się temu przyglądał bezczynnie.Torobota głównie Kelly'ego i pańskiej żony, Taltos.Należącej do Domu Jherega.Wten sposób stało się to naszą sprawą i Imperium też tak uznało.Naszprzedstawiciel na dworze wysłuchał cierpkich słów, a nasze petycje przestały byćprzyjmowane.I to wszystko przez pańską żonę, Taltos, bo dopóki nie przyłączyłasię do nich, była to niegrozna banda pomyleńców.Tak, kazałem ich aresztować.Inawet wymyśliłem dobry pretekst: mój mag zniszczył posterunek w PołudniowejAdrilance, robiąc to tak, by wszystko wskazywało na nich.Zaskoczyło to pana?Nie powinno.W ten sposób Imperium mogło wkroczyć w majestacie prawa.Trzeba ich było spacyfikować i zrobiłem to.Gdybym nie uczynił tego dokładnieza pierwszym razem, musiałbym rzecz powtórzyć.I powtórzyłbym.Przykro mi,że to pańska żona, lordzie Taltos, ale to już pański pech.Jeśli chodzi owypuszczenie jej, to może pan o tym zapomnieć.Na niej właśnie najbardziej mizależało.Panu zostaje znalezć sobie inną, bo jak długo będzie to zależne ode mnie,ta będzie gnić w lochach, dopóki Wielkie Morze Chaosu nie pochłonie Imperium.To wszystko, co miałem do powiedzenia.Szczęśliwego Nowego Roku.Spokojnie, szefie!Bez obaw, Loiosh.Pilnuj Roczy, dobrze?Przez chwilę nie odzywałem się, bo kląć i wrzeszczeć nie mam w zwyczaju.Kiedy opanowałem się na tyle, by móc mówić spokojnie, odezwałem się wolno iwyraznie:- A więc to pan zorganizował aresztowanie przez władze?- Tak.- I konkretnie chodziło o moją żonę?- Tak.Zmierzyłem go od stóp do głów, na ile pozwalało biurko, i powiedziałem:- Wie pan, sądzę, że pana uszkodzę.- Nie będziesz w stanie - warknął i na moment przymknął oczy.W następnej sekundzie drzwi za moimi plecami otworzyły się.Odwróciłemgłowę - jak się spodziewałem, wpadła przez nie cała piątka z sąsiedniego pokoju.Wszyscy trzymali w dłoniach noże i sztylety, ale byłem na to przygotowany.Spojrzałem na Boralinoiego - już nie siedział, ale dwaj obecni w pokoju zasłonilimi go.Barczysty miał w garści szpadę.100 Na moment ciągnący się niczym wieczność wszyscy zamarli.- Masz rację, Boralinoi.Zabiję cię, nie uszkodzę - powiedziałem spokojnie.I czar prysnął.Oczywiście gdyby było ich mniej, prawdopodobnie bym stamtąd żywy niewyszedł.Pokój nie był jednak aż tak duży, by dać wszystkim swobodę ruchu, ijak długo ja nie stałem w miejscu, tak długo oni przeszkadzali sobie nawzajem.Aja nie czekałem bezczynnie.Dzięki Loioshowi znałem rozmieszczenie nowoprzybyłych, toteż dwóch najbliższych unieszkodliwiłem, rzucając nożami.Równocześnie Rocza zaatakowała najgrozniejszego przeciwnika - maga.Zawirowałem, ciskając shurikeny w trzech pozostałych, znajdujących sięmiędzy mną a drzwiami i w osłaniającego szefa osiłka.Ktoś zwalił się na podłogę,ale nie sprawdzałem - skoczyłem ku drzwiom.I dopadłem ich, nim ktokolwiekzdołał zareagować.Loiosh poleciał sprawdzić pokój i przyległości, a ja odwróciłem się w progu,płynnym ruchem wydobywając rapier.Rapier przeciwko szpadzie nie zawszebywa skuteczny, ale przeciw sztyletowi i owszem.A ten, który był najbliżej,właśnie sztylet miał w garści.Dwoma ruchami nadgarstka, z których dziadekbyłby dumny, rozciąłem mu dłoń, w której trzymał sztylet, oraz szyję.Zwalił się z charkotem na podłogę, krwawiąc jak świnia.Rocza przeleciałaobok.A ja w lewej dłoni miałem już nóż.Cisnąłem go, odskakując w tył.Trafiłtego ze szpadą w pierś, ale nie na tyle blisko serca, by zabić.Trafiony nie upadł,bo mu w tym futryna przeszkodziła, ale w ten sposób skutecznie zablokowałwyjście.Loiosh zameldował, że pokój obok jest czysty, więc przebiegłem przez niego,nie rozglądając się, i dalej przez otwarte drzwi na podest.Zatrzasnąłem drzwi istopiłem je magicznie z futryną.Nie jestem dobrym magiem, ale coś takiego niewymaga zbytnich umiejętności.A skutecznie opóznia pościg.Dwóch czeka na ciebie na dole, szefie - usłyszałem głos Loiosha.Zajmiemy icha.auć!Co się stało?Mato mnie skubany nie nadział!Powiedz mi kiedy - poleciłem, schodząc cicho po schodach.Moment.moment.Zatrzymałem się na ostatnim stopniu, mając w prawej ręce rapier, w lewejSpellbreakera i żałując, że nie mam trzeciej ręki do shurikenów.Teraz! - krzyknął Loiosh.I wypadłem przez drzwi oddzielające schody od pokoiku za warsztatem, wktórym Rocza i Loiosh rzeczywiście zajmowali parę przeciwników.Jednegozdjąłem natychmiast, rozcinając mu krtań i resztę szyi.Drugi, mimo że oganiałsię sztyletem przed Roczą, spojrzał na mnie i lewą wykonał jakiś gest.Poczułemmrowienie w dłoni - zakręciłem młynka Spellbreakerem, który przechwycił atak.Machnąłem rapierem w jego stronę i skoczyłem ku drzwiom do warsztatu.Loioshi Rocza byli pierwsi, ja tuż za nimi.Zatrzasnąłem drzwi kopniakiem i stopiłem jez futryną.Kaletnik był rzeczywiście tylko kaletnikiem, bo na mój widok, albo na widok101zakrwawionego rapiera, z piskiem dał nura pod stół.Przebiegłem przez warsztat, sklep, ulicę i skręciłem za róg.Uwaga, teleportujemy się! - uprzedziłem.A jeśli wyśledzą teleport? - spytał Loiosh, lądując na moim ramieniu.Gówno im z tego przyjdzie poza satysfakcją.Rocza znalazła się na moim drugim ramieniu.Skoncentrowałem się.Ulica znikła, żołądek fiknął kozła i.znalazłem się na dziedzińcu Czarnego Zamku.Co prawda goście Morrolana byli bezpieczni już na dziedzińcu, ale wolałem nieryzykować.Wziąłem namiar na masywne wrota i zataczając się jak pijany,ruszyłem ku nim chwiejnie.Zwiat się kręcił, żołądek wariował, a widok nieba podstopami nie poprawiał samopoczucia.Udało mi się jednak dotrzeć w końcu do celu i przekroczyć próg.Kolana mi siętrzęsły, w oczach latały czarne płatki, ale teraz rzeczywiście byłem bezpieczny.Oparłem się z ulgą o ścianę i czekałem spokojnie, aż mój organizm wróci dorównowagi.102Rozdział 11LEKCJA JEDENASTA - RACJA STANU IIZgodnie z informacjami lady Teldry Morrolana znalazłem w gabinecie natrzecim piętrze południowego skrzydła.Siedział tam z Daymarem, lordem zDomu Sokoła, którego rysy przypominały tego drapieżnego ptaka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]