Podstrony
- Strona startowa
- Hamilton Peter F. Swit nocy 2.2 Widmo Alchemika Konflikt
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (SCAN dal 91
- Koontz Dean R Moonlight Bay T 2 Korzystaj z nocy
- Przez bezmiar nocy Veronica Rossi
- M. Weis, T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Weis M., T. Hickman Smoki zimowej nocy
- Księga Tysišca i jednej nocy (2)
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (2)
- Szkrudlik Maria z Magdali
- Gr
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bless.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Arabowie żądają przynajmniej pięćdziesięciu procent.Paine przyglądał się, jak czterysta metrów niżej pracowały koparki.Stalowe liny ciągnęły ładowarki po rozbitej skale.Pełne ładowarki unosiły się w górę, wspinały ponad burty olbrzymich ciężarówek i wyrzucały ze swego wnętrza niskiej jakości węgiel.Przypominały stado brontozaurów, leniwie pasące się w wyschniętej zatoce.- Chciał się pan ze mną widzieć.- Chee podszedł do Paine'a.- Tak.Jak rozumiem, wszystkie sprawy medyczne trzeba uzgodnić z panem.- Zgadza się.- Nawah podrapał się przez kamizelkę.W pobliżu kopalni odkrywkowej panował upał.Wbił wzrok w Piggota.- Przeprowadzam swego rodzaju badania biologiczne.- Może kiedy indziej - zasugerował niecierpliwie Chee.- Wie pan, ja mam biuro.Proszę się umówić.- Mam też dla pana jedno zdjęcie.- Paine wyciągnął dużą kopertę.- Przepraszam.- Niech pan tylko zerknie.- Może kiedy.Paine wysunął fotografię z koperty.Kolorowe zdjęcie przedstawiało powiększenie ukąszenia wampira, czysty lej o głębokości dwóch milimetrów wygryziony w bogato ukrwionej ludzkiej tkance.- Skąd pan to, do diabła, wziął? - Chee się wściekł.- Ja.Chee złapał Paine'a za ramię i zaciągnął go na bok.Zaczął ze złością szeptać:- O co ci chodzi? Kto ci dał to zdjęcie? Staram się ubić interes, a tu przyłazi mi jakaś biała łajza i chce zepsuć wielomilionowy kontrakt bredząc o dżumie.Czy wiesz, co oni zrobią, kiedy usłyszą słowo „dżuma"? Czy widziałeś kiedyś, jak szybko potrafi zniknąć limuzyna?- Nie wspomniałem nawet o dżumie - powiedział Paine.Przez długą chwilę Paine mógł się rozkoszować rozwojem sytuacji.W rzeczywistości zdjęcie, zrobione parę miesięcy wcześniej, przedstawiało meksykańskiego Indianina, ale wyczucie go tym razem nie zawiodło.- Też masz podobne zdjęcia - zwrócił się do Chee.- Widziałeś kogoś z podobnymi ranami i ten ktoś jest chory na dżumę.Czy wiesz, kto zadał te rany?Chee nie odpowiedział.- No to masz szczęście - stwierdził Paine -ponieważ ja wiem i dlatego mnie zaangażujesz.To spotkanie z Chee nad brzegiem kopalni było pierwsze z wielu.Potem spotykali się wielokrotnie na Window Rock i na mesie, przekazując sobie tajne wyniki sekcji w zamian za spisy sprzętu potrzebnego Paine'owi.Teraz, w skwarze dnia, Paine szukał pcheł.Kotliny były nadal dość ciemne, tak jakby przeorane wczorajszym deszczem.Łodygi juki drżały w strumieniach gorącego powietrza.Paine lubił Malowaną Pustynię.Doceniał fałszywą martwotę, za którą kryły się tak rozpaczliwe mutacje jak jaszczury bez kończyn lub olbrzymie kaktusy.Upajał się też samotnością, poczuciem, że mógł spędzić tu dni albo miesiące, nie widząc żywego ducha.Inni ludzie, bez względu na to, jak od nas różni, stanowią zwierciadło, w którym możemy się sami przejrzeć.A Paine nie miał ochoty w nikim się przeglądać.Zjechał z wydmy na twardy grunt, zatrzymał samochód i wspiął się na dach land-rovera.Wcześniej, z daleka, dostrzegł sępa.Teraz widział przez lornetkę dwa sępy krążące w odległości niecałego kilometra.Niebawem dołączył do nich trzeci.Paine wrócił do kabiny, odrzucił lornetkę na siedzenie i wrzucił bieg.Nawet kilka minut spóźnienia mogło mu bardzo skomplikować pracę.Paine rozpędził rovera do pięćdziesiątki, miażdżąc krzewy i pędząc przez nierówności i wykroty.Już gołym okiem widział następne kołujące sępy.Przed nim ciągnęła się głęboka koleina o szerokości dwóch metrów.Skręcił w prawo i docisnął gaz do dechy.Jadący siedemdziesiątką rover odbił się w górę i przeleciał na drugą stronę.Paine nacisnął na klakson.W pewnej odległości, na zadziwiająco zielonym pagórku, stała furgonetka, a wokół niej kłębiło się kilkadziesiąt sępów.Całe pole było usłane martwymi owcami.Z włączonym klaksonem Paine najechał na ptaki, roztrącając je zderzakiem.Z czarnych głów wpatrywały się w niego czerwone oczy.Sępy odskakiwały, starając się nabrać wiatru pod swe wielkie skrzydła.Paine zahamował i wyskoczył z rovera, jednocześnie odbezpieczając rewolwer.Pierwszy wystrzał urwał jednemu z ptaków łebek.Reszta uciekła, odpływając jak czarna fala.Paine strzelił po raz drugi, w górę, żeby je na dobre odstraszyć.Już dawno zrozumiał, że śmierć nie miała w sobie nic ze spokoju.Nawet po odlocie sępów wzgórze nadal wypełniało bzyczenie much.Sępy powrócą wkrótce po jego odjeździe, a w ślad za nimi myszy i mniejsze ptaki, cała masa większych i mniejszych zwierząt żywiących się padliną.Miał tylko nadzieję, że zdążył na czas.Z tylnego siedzenia land-rovera wziął aluminiową walizkę i otworzył ją koło jagnięcia, z którego została jedynie głowa, nogi i tysiące much walczących o miejsce do złożenia jajek.Założył maskę chirurgiczną i wciągnął gumowe rękawice
[ Pobierz całość w formacie PDF ]