Podstrony
- Strona startowa
- Strugaccy A. i B Poniedzialek zaczyna sie w sobo
- Strugaccy A. i B Poniedzialek zaczyna sie w sobo (2)
- Strugaccy A. i B Miasto skazane
- dialog z bogiem w utworach lite
- Strugaccy A. i B Trudno byc bogiem
- Pullman Philip Mroczne materie 3 Bursztynowa luneta
- Lem Stanislaw Maska (SCAN dal 1104)
- Judith McNaught Raj
- Feist Raymond E. Adept Magii
- Pierumow Nik Ostrze Elfow 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bless.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Starzec spojrzał na niego pytająco.- Proszę to zażyć - wyjaśnił Rumata.- Od razu poczuje się pan lepiej.Budach, wciąż jeszcze opierając się o ścianę, wziął tabletkę, obejrzał, powąchał, uniósł krzaczaste brwi, wreszcie położył ją na języku i posmakował.- Niech pan przełknie - uśmiechnął się Rumata.Budach posłucha).- M-m-m.Sądziłem, że wiem wszystko o lekarstwach.- Umilkł badając swoje wrażenia.- M-m-m! -powtórzył.- Ciekawe! Suszona śledziona odyńca Y? Chociaż nie, nie ma zgniłego smaku.- Chodźmy - ponaglił Rumata.Przebyli korytarz, potem schody, potem jeszcze jeden korytarz, jeszcze jedne schody, l tu Rumata stanął nagle jak wryty.Znajomy basowy ryk napełnił sklepienia więzienne.Gdzieś w najgłębszych zakamarkach podziemi wrzeszczał opętańczo sypiąc potwornymi przekleństwami, lżąc Boga, wszystkich świętych, moce piekielne, Święty Zakon, don Rebę i w ogóle cały świat - serdeczny przyjaciel Rumaty, baron Pampa don Bau-no-Suruga-no-Gatta-no-Arkanara.A jednak złapali barona, pomyślał Rumata ze skruchą.Na śmierć o nim zapomniałem.On by o mnie nie zapomniał.Szybko zdjął z ręki dwie bransolety, wsunął na chude ręce doktora Budacha i rzekł:- Niech pan wyjdzie na podwórze, byle tylko nie za bramę.Proszę zaczekać gdzieś z boku.Jeśli będą się pana czepiali, niech pan pokaże bransolety i zachowuje się hardo.Baron Pampa ryczał jak statek atomowy w polarnej mgle.Gromkie echo toczyło się pod sklepieniami.Ludzie w korytarzach zastygli otworzywszy gęby i nasłuchiwali niemal ze czcią.-Ten i ów żegna) się dużym palcem, odpędzając złego ducha.Rumata zbiegł dwa piętra w dół, zwalając z nóg napotykanych mnichów, pochwami mieczy utorował sobie przejście w tłumie absolwentów i kopnięciem otworzył drzwi celi, już prawie wyskakujące z zawias od tego ryku.W chybotliwym świetle pochodni ujrzał swego przyjaciela Pampę: olbrzymi, goluteńki baron wisiał rozpięty na ścianie głową w dół.Twarz miał prawie czarną od nabiegłej krwi.Przy kulawym stoliku, zatykając palcami uszy, siedział zgarbiony urzędnik, a lśniący od potu kat, przypominający czymś dentystę, szczękał narzędziami grzebiąc w blaszanej miednicy.Rumata starannie zamknął za sobą drzwi, zbliżył się z tyłu do kata i trzasnął go w potylicę rękojeścią miecza.Kat okręcił się wokół własnej osi, złapał się za głowę i wylądował w miednicy.Rumata wyciągnął miecz z pochwy i rozrąbał na pól stolik z papierami, przy którym kulił się urzędnik.Wszystko było w porządku.Kat siedział w miednicy bekając z cicha, urzędnik czmychnął na czworakach z godną podziwu chyżością i przyległ w kącie.Rumata podszedł do barona, który z radosnym zaciekawieniem spoglądał na niego z odwrotnej pozycji, chwycił za łańcuchy krępujące mu nogi i dwoma szarpnięciami wyrwał je ze ściany.Następnie z wielką ostrożnością postawił go na podłodze.Baron milczał znieruchomiały w jakiejś dziwnej pozie, potem z całej siły targnął łańcuchami i oswobodził ręce.- Oczom własnym nie wierzę - zahuczał przewracając nabiegłymi krwią oczami - czy to naprawdę pan, mój szlachetny przyjacielu?! Nareszcie pana znalazłem!- Tak, to ja - odpowiedział Rumata.- Chodźmy stąd, mój drogi, to nie miejsce dla pana.- Piwa! Gdzieś tu było piwo.- Baron zaczął chodzić po celi wlokąc za sobą resztki łańcuchów i nie przestając grzmieć: - Pół nocy biegałem po mieście.Do stu piorunów, powiedzieli mi, że pana aresztowano, więc wytłukłem kupę ludzi! Byłem pewny, że znajdę pana w tym więzieniu! O, jest!Podszedł do kata i zmiótł go jak pyłek wraz z miednicą.Pod spodem stała baryłka z piwem.Baron wybił pięścią dno, uniósł ją wysoko i przechylił, podstawiając otwarte usta.Pienista, bulgocąca struga piwa wlewała się do jego gardła.Istne cudo, myślał Rumata z czułością przypatrując się baronowi.Zdawałoby się, że to buhaj, bezmyślny buhaj, a przecież szukał mnie, chciał ratować, przecież nie ma dwóch zdań, że przyszedł tu do więzienia po mnie, sam.A jednak są ludzie nawet na tym przeklętym świecie.l jak się to wszystko szczęśliwie złożyło!Baron opróżnił baryłkę i odrzucił w kąt, w którym szczękał zębami urzędnik.Rozległ się urywany pisk.- No - oznajmił wycierając brodę dłonią.- Teraz jestem gotów iść z panem.Czy to nie przeszkadza, że jestem goły?Rumata obejrzał się, podszedł do kata i wytrząsnął go z fartucha.- Tymczasem niech pan włoży to - zaproponował.- Ma pan rację - odpowiedział baron zawiązując fartuch na biodrach.- Nie mogę pokazać się goły baronowej, to nie wypada.Wyszli z celi.Nikt nie odważył się zastąpić im drogi, na dwadzieścia kroków przed nimi korytarz świecił pustką.- Rozniosę ich wszystkich - ryczał baron.- Zajęli mój zamek, l wsadzili tam jakiegoś ojca Arimę! Nie wiem, czyim jest ojcem, lecz klnę się na Boga, że jego dzieci wkrótce osierocieją.Do stu diabłów, nie uważasz, mój przyjacielu, że sklepienia są tu okropnie niskie? Cały czubek głowy mam podrapany.Wyszli z wieży.Mignął z daleka i szybko wmieszał się w tłum szpieg-anioł stróż.Rumata dał Budachowi znak, by szedł za nimi.Ciżba przed bramą rozstąpiła się, jakby ktoś rozciął ją mieczem.Słychać było głosy wołające, że uciekł ważny przestępca polityczny, to znów, że "ten Goły Diabeł to słynny estorski kat-ćwiartownik".Baron zatrzymał się pośrodku placu, mrużąc oczy przed światłem słonecznym.Czas naglił.Rumata rozejrzał się szybko.- Gdzieś tu musi być mój koń - powiedział baron.- Hej tam który! Konia!Przy konowiązie, gdzie stały konie kawalerii zakonnej, wszczął się ruch.- Nie ten! - huknął baron.- Ten siwy, jabłkowity!- Chwała Panu - zawołał dopiero teraz Rumata i ściągnął przez głowę bandolet z prawym mieczem.Wystraszony mniszek w poplamionej sutannie przyprowadził baronowi konia.- Daj mu tam coś, przyjacielu - rzekł do Rumaty baron ciężko sadowiąc się w siodle.- Stój, stój! - rozległy się krzyki od strony wieży.Przez plac, wymachując maczugami, biegli mnisi.Rumata podał baronowi miecz.- Niech się pan spieszy, baronie!- Tak - powiedział Pampa.- Trzeba się.spieszyć.Ten Arima rozgrabi mi całą piwnice.Oczekuję pana u siebie jutro lub pojutrze, mój przyjacielu.Co mam powiedzieć baronowej?- Proszę ucałować jej ręce.- Mnisi byli tui-tuż.- Prędzej, prędzej, baronie.- Ale czy panu nic nie grozi? - spytał z niepokojem baron.- Nic, do diabla, nic! Naprzód!Baron puścił konia galopem prosto w tłum mnichów.Ktoś upadł turlając się po ziemi, ktoś zaskrzeczał, tuman kurzu wzbił się w powietrze, zastukały po bruku kopyta i baron znikł z oczu.Rumata patrzył w uliczkę, gdzie siedzieli trzęsąc nieprzytomnie głowami powaleni przed chwilą mnisi, gdy nagle przymilny głos odezwał się nad jego uchem:- Mój szlachetny panie, czy nie wydaje ci się, że za wiele sobie pozwalasz?Rumata obejrzał się.Don Reba patrzył na niego badawczo z nieco wymuszonym uśmiechem." - Za wiele? - powtórzył Rumata.- Słowo "za wiele" jest mi zupełnie nie znane.- Wtem przyszedł mu na myśl don Sera.- l w ogóle nie widzę przeszkód, by jeden szlachetnie urodzony- nie miał pomóc drugiemu w nieszczęściu.Obok nich ciężko przecwałowali jeźdźcy z nastawionymi włóczniami.Byt to pościg.Twarz don Reby zmieniła wyraz.- No dobrze - powiedział.- Dajmy temu spokój.O, kogóż ja widzę, wielce uczony doktor Budach.Świetnie pan wygląda, doktorze.Będę musiał przeprowadzić inspekcję w moim więzieniu.Przestępcy polityczni, nawet wypuszczeni na wolność, nie powinni wychodzić z więzienia na własnych nogach - powinno się ich wynosić.Doktor Budach ruszył na niego jak ślepiec.Rumata szybko stanął między nimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]