Podstrony
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Kapitan Hak
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Brooks Terry Piesn Shannary
- Terry Pratchett Discworld 23 PL Carpe Jugulum
- Mary Joe Tate Critical Companion to F. Scott Fitzgerald, A Literary Reference to His Life And Work (2007)
- Buchanan Edna Nie igra sie z Miami
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szkodnikowo.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóre były o wiele większe od ludzkich, inne miały spiczaste uszy albo długie pyski.– Kim jest ta dziewczyna? – spytała.– Wygląda.normalnie.– To Violet, wróżka zębuszka.A obok niej siedzi Schleppel, strach.W odległym kącie siedziało coś skulonego pod obszernym płaszczem, w spiczastym kapeluszu z szerokim rondem.– A ten?– To Stary Kłopot – wyjaśniła Angua.– I jeśli chcesz mojej rady, zapomnij o nim.– Eee.są tu jakieś wilkołaki?– Jeden czy dwa.– Nienawidzę wilkołaków.– Tak?Najdziwniejsza klientka siedziała samotnie przy małym, okrągłym stoliku.Sprawiała wrażenie zwyczajnej, bardzo starej kobiety w szalu i słomkowym kapeluszu z kwiatami.Patrzyła przed siebie z wyrazem dobrodusznej bezcelowości.W tym otoczeniu wydawała się bardziej przerażająca niż wszystkie inne widmowe postacie.– Kim ona jest? – syknęła Cudo.– Ona? Ach, to pani Gammage.– A co robi?– Robi? Wiesz, przychodzi tu prawie codziennie, na drinka i żeby mieć jakieś towarzystwo.Czasami śpiewamy.śpiewają.Stare piosenki, takie, które pamięta.Jest praktycznie ślepa.Jeśli pytałaś, czy jest nieumarła, to nie, nie jest.Nie jest ani wampirem, ani wilkołakiem, zombi czy strachem.Zwyczajna starsza pani.Potężny kosmaty stwór zatrzymał się przy stoliku pani Gammage i postawił przed nią szklaneczkę.– Porto z cytryną.Proszę bardzo, pani Gammage – zahuczał.– Twoje zdrowie, Charlie! – zaśmiała się staruszka.– Jak idą interesy w hydraulice?– Całkiem dobrze, skarbie – odparł strach i zniknął w mroku.– To był hydraulik? – zdumiała się Cudo.– Ależ skąd.Nie wiem, kim był ten Charlie.Pewnie umarł już lata temu.Ale ona myśli, że strach to właśnie on, a kto by chciał wyprowadzać ją z błędu?– Chcesz powiedzieć, że ona nie wie, co to za lokal.– Przychodziła tu od samego początku, kiedy to była jeszcze tawerna Pod Koroną i Toporem.Nikt nie chce jej martwić.Wszyscy lubią panią Gammage.Dbają o nią.Pomagają jej w różnych drobiazgach.– Jak?– No, słyszałam na przykład, że w zeszłym miesiącu ktoś włamał się do jej mieszkania i ukradł parę rzeczy.– Nie wygląda mi to na wielką pomoc.–.ale następnego dnia wszystko wróciło, a na Mrokach znaleziono paru złodziei bez kropli krwi w żyłach.– Angua uśmiechnęła się i podjęła drwiącym tonem: – Słyszy się wiele złego o nieumarłych, ale jakoś nikt nie opowiada o wspaniałej pracy, jaką wykonują dla społeczeństwa.Podszedł barman Igor.Wyglądał mniej więcej jak człowiek, jeśli nie liczyć włosów na grzbietach dłoni i pojedynczej, nierozdzielonej brwi przecinającej całe czoło.Rzucił na blat dwie podkładki i postawił szklanki.– Pewnie wolałabyś siedzieć teraz w barze krasnoludów – odezwała się Angua.Uniosła podkładkę, by zobaczyć dolną powierzchnię.Cudo rozejrzała się.Do tej pory – gdyby to rzeczywiście był bar krasnoludów – podłoga lepiłaby się od piwa, w powietrzu fruwałaby piana, a klienci by śpiewali.Śpiewaliby pewnie najnowszą piosenkę krasnoludów, „Złoto, złoto, złoto”, albo starą, ale wciąż popularną „Złoto, złoto, złoto”, albo może przebój wszech czasów, „Złoto, złoto, złoto”.Za parę minut ktoś rzuciłby pierwszym toporem.– Nie – oświadczyła.– Aż tak źle być nie może.– Wypij – poradziła Angua.– Musimy wyjść i.coś obejrzeć.Wielka kosmata łapa chwyciła ją nagle za przegub.Angua uniosła głowę i spojrzała na przerażające oblicze: tylko oczy, usta i sierść.– Witaj, Shlitzen – powiedziała spokojnie.– Ha! Słyszałem, że pewien baron jest z ciebie naprawdę niezadowolony – oznajmił Shlitzen; alkohol krystalizował mu się w oddechu.– To moja sprawa.Czemu nie wrócisz za drzwi, jak dobry strach?– Ha! Mówi, że przynosisz hańbę Staremu Krajowi.– Puść, proszę.– Skóra Angui zbielała w miejscu, gdzie ściskał ją strach.Cudo spoglądała to na przegub Angui, to na stracha.Choć chudy, mięśnie prężyły mu się na ramieniu niczym paciorki na drucie.– Ha! Nosisz odznakę! – parsknął.– Jaki porządny wi.Angua poruszyła się tak szybko, że zmieniła się niemal w rozmazaną plamę.Wolną ręką wyszarpnęła coś zza pasa, potrząsnęła i zarzuciła Shlitzenowi na głowę.Puścił ją, stanął wyprostowany i kołysał się lekko w przód i w tył, pojękując cicho.Na jego głowie, falując koło uszu jak zawiązana w czterech rogach chustka plażowicza z kalekim wyczuciem stylu, spoczywał nieduży kwadrat z grubego materiału.Angua odsunęła krzesło i chwyciła podkładkę.Mgliste postacie pod ścianami pomrukiwały niegłośno.– Wynośmy się stąd – powiedziała.– Igor, daj nam pół minuty, a potem możesz zdjąć z niego kocyk.Chodźmy.Wybiegły pospiesznie.Mgła zmieniła już światło słońca w jego dyskretną sugestię, ale w porównaniu z mrokiem w Katafalkach dzień i tak był oślepiająco jasny.– Co mu się stało? – spytała Cudo, biegnąc, by dotrzymać kroku towarzyszce.– Niepewność egzystencjalna.Nie wie, czy istnieje, czy nie.Wiem, okrutne, ale to jedyny znany nam sposób, który skutkuje na strachy.Najlepszy jest kocyk, niebieski i puszysty.– Zauważyła tępe spojrzenie Cudo.– No wiesz, strachy sobie idą, kiedy schowasz głowę pod koc.Wszyscy to wiedzą, prawda? Więc jeśli to im schowasz głowę pod koc.– Aha, rozumiem.Paskudnie.– Za dziesięć minut mu przejdzie.Angua rzuciła podstawkę w boczny zaułek.– A o co chodziło z tym baronem?– Wiesz, nie słuchałam go – odparła ostrożnie Angua.Cudo zadrżała we mgle, ale nie tylko od chłodu.– Mówił, jakby pochodził w Überwaldu, jak my
[ Pobierz całość w formacie PDF ]