Podstrony
- Strona startowa
- Brooks Terry Piesn Shannary (SCAN dal 738)
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8 (2)
- Goodkind Terry Pierwsze prawo magii
- Brooks Terry Potomkowie Shannary (SCAN dal 8
- Brooks Terry Kapitan Hak
- Brooks Terry Potomkowie Shannary
- Brooks Terry Piesn Shannary
- Terry Pratchett Discworld 23 PL Carpe Jugulum
- Narrenturm.korekta1
- Crichton Michael Linia Czasu (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kress-ka.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Vimes spojrzał na niego z uwagą.To prawda z tymi psami.Ostatnio jakoś mniej włóczyło się po ulicach, trudno zaprzeczyć.Ale odwiedził z Marchewą kilka krasnoludzkich barów i wiedział, że krasnoludy są skłonne zjeść psa wyłącznie wtedy, gdy nie mogą dostać szczura.A nawet dziesięć tysięcy krasnoludów, jedzących bez przerwy nożem, widelcem i łopatą, nie doprowadziłoby do istotnego zmniejszenia szczurzej populacji Ankh-Morpork.To był główny temat krasnoludzkich listów do domu: przyjeżdżajcie tu wszyscy i zabierzcie keczup.- Zauważyli państwo, jakie małe są ich głowy? - powiedział tylko.- Bardzo ograniczona pojemność czaszki.Fakt wynikający z pomiarów.- No i nigdy się nie widzi ich kobiet - przypomniała lady Sara Omnibus.- Znajduję to bardzo.podejrzanym.Wiecie, co mówią o krasnoludach - dodała mrocznym tonem.Vimes westchnął.Wiedział przecież, że cały czas spotyka się kobiety krasnoludów, tyle że wyglądają całkiem jak mężczyźni.Na pewno każdy o tym wie, kto w ogóle orientuje się w temacie.- I chytre z nich demony - oznajmiła lady Selachii.- Ostre jak igły.- A wiedzą państwo.- Vimes pokręcił głową.- Wiedzą państwo, co jest potwornie irytujące? To, że potrafią być całkowicie niezdolne do jakiejkolwiek racjonalnej myśli, a jednocześnie tak wściekle sprytne.Tylko on sam dostrzegł spojrzenie, jakie rzuciła mu lady Ramkin.Eorle zgasił cygaro.- Po prostu wchodzą i zajmują teren.I pracują jak mrówki przez cały czas, kiedy porządni ludzie powinni się wysypiać.To nie jest naturalne.Umysł Vimesa przeanalizował tę uwagę i porównał ją z poprzednią, na temat uczciwej pracy.- Cóż, przynajmniej jeden z nich nie będzie już tak ciężko pracował - zauważyła lady Omnibus.- Pokojówka mówiła, że któregoś znaleziono dziś rano w rzece.Zapewne wojna plemienna albo coś w tym rodzaju.- Ha.To już jakiś początek.- Eorle zaśmiał się głośno.- Co prawda nikt nie zauważy jednego mniej czy więcej.Vimes uśmiechnął się promiennie.Niedaleko jego ręki stała butelka wina - mimo wysiłków Willikinsa, by ją stamtąd usunąć.Szyjka wydawała się zachęcająco dopasowana do uchwytu dłoni.Poczuł na sobie czyjś wzrok.Spojrzał ponad stołem na twarz człowieka, który obserwował go z uwagą i którego ostatni wkład w konwersację brzmiał: „Czy byłby pan tak uprzejmy i podał mi przyprawy, kapitanie?”.W twarzy nie było nic niezwykłego - oprócz wzroku, absolutnie spokojnego i lekko rozbawionego.Należała do doktora Crucesa.Vimes odniósł silne wrażenie, że ktoś czyta jego myśli.- Samuelu!Dłoń Vimesa znieruchomiała w pół drogi do butelki.Willikins stał obok swojej pani.- Właśnie się dowiedziałam, że przed drzwiami czeka jakiś młody człowiek i pyta o ciebie - poinformowała lady Ramkin.- Kapral Marchewą.- Och, to podniecające - oświadczył Eorle.- Czyżby przyszedł nas aresztować, jak myślicie? Cha, cha, cha.- Cha - odparł Vimes.Diuk Eorle szturchnął swoją partnerkę.- Przypuszczam, że gdzieś właśnie popełniane jest przestępstwo.- Tak - zgodził się Vimes.- Całkiem blisko, jak sądzę.Marchewą wszedł, ściskając z szacunkiem hełm.Spojrzał na zebrane towarzystwo, nerwowo oblizał wargi i zasalutował.Wszyscy na niego patrzyli - trudno byłoby nie zauważyć obecności Marchewy w pokoju.Owszem, w mieście zdarzali się ludzie więksi od niego.Nie wywyższał się.Zdawało się po prostu, że bez świadomego wysiłku zniekształca wszystko wokół siebie - wszystko stawało się tłem dla kaprala Marchewy.- Spocznij, kapralu - rzucił Vimes.- Co tam słychać? To znaczy.- dodał pospiesznie, znając nietypowe podejście Marchewy do ogólnie stosowanych powiedzonek -.jaki jest powód waszej obecności tutaj o tej porze?- Muszę coś panu pokazać, kapitanie.Ehm.Myślę, że to pochodzi z Gildii Skry.- Porozmawiamy o tym na zewnątrz, dobrze? - zaproponował Vimes.Doktorowi Crocesowi nie drgnął na twarzy żaden mięsień.Diuk Eorle usiadł wygodniej.- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem - oświadczył.- Zawsze sądziłem, że Straż Miejska to dość nieskuteczna formacja.Teraz widzę, że nigdy nie zapominacie o obowiązkach.Zawsze czujnie poszukujecie przestępczych umysłów, co?- A tak - zgodził się Vimes.- Przestępczy umysł.Tak jest.Chłodne powietrze w starym holu przyjął jak błogosławieństwo.Oparł się o ścianę i spojrzał na kartonik.- „Rusznic”?- Mówił pan, że zauważył coś na dziedzińcu.- zaczął Marchewa.- Co to jest rusznic?- To mogło być cokolwiek w muzeum skrytobójców, ale delikatne, więc dali taki znak przy gablocie, żeby niczego nie ruszać.Tak czasem robią w muzeach.- Nie, nie przypuszczam.A skąd wiesz, co robią w muzeach?- Wie pan, kapitanie, czasami je odwiedzam, kiedy mam wolny dzień.Jest jedno na uniwersytecie, a lord Vetinari pozwolił mi pochodzić po starym pałacu.Są muzea gildii, gdzie zwykle mnie wpuszczają, jeśli ładnie poproszę.I jest muzeum krasnoludów niedaleko Szronowej.- Naprawdę? - zainteresował się mimowolnie Vimes.Tysiące razy przechodził ulicą Szronową.- Tak jest.Kawałek w bok, w Zaułku Bąkowym.- Zabawne.A co w nim pokazują?- Wiele interesujących przykładów chleba krasnoludów.Vimes zastanowił się przez chwilę.- To teraz nieważne - uznał.- Zresztą „rusz nic” pisze się osobno.- Wcale nie, panie kapitanie.- Chciałem powiedzieć, że zwykle pisze się osobno.Obracał w palcach kartonik.- Trzeba być kompletnym błaznem, żeby włamywać się do Gildii Skrytobójców - mruknął.- Tak jest.Gniew wypalił resztki alkoholu.Raz jeszcze Vimes czuł.nie, nie dreszcz, to nie było właściwe słowo.raczej wrażenie czegoś.Wciąż nie był pewien, co to takiego, ale wiedział, że czeka.- Samuelu, co się tu dzieje?Lady Ramkin zamknęła za sobą drzwi jadalni.- Obserwowałam cię - powiedziała.- Byłeś bardzo nieuprzejmy, Sam.- Starałem się nie być.- Diuk Eorle to bardzo stary przyjaciel.- Naprawdę?- No, szczerze mówiąc, nie cierpię go.Ale zachowywałeś się tak, żeby zrobić z niego głupca.- Sam robił z siebie głupca.Ja tylko pomagałem.- Przecież często słyszałam, jak bywasz.nieuprzejmy, mówiąc o krasnoludach i trollach.- To co innego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]