Podstrony
- Strona startowa
- Cussler Clive, Perry Thomas Przygoda Fargo 05 Piaty kodeks Majow
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna ( 18) (2)
- Costain Thomas Srebrny kielich
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna (1)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna (2)
- Petersin Thomas Ogrodnik Szoguna
- Hitchcock Alfred Tajemnica krzyczacego zegara
- Moorcock Michael Corum 3 Krol Mieczy
- Kilinski Jan Pamietniki
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- bless.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Statuetka srebrnej damyumieszczona na karoserii oderwała mu rękaw płaszcza.Miał zranione czoło.Ale żył i.Twarz zawodowca przyglądała mu się uważnie przez chwilę.Ta chwila przeciągałasię i Massinger zaczął sobie mgliście zdawać sprawę z tego, że nie był jeszcze bez-pieczny, że to się nie skończyło.Szyba po stronie kierowcy zaczęła się otwierać,opuszczała się powoli, zabierając ze sobą odbicie białej fasady jego domu i pozosta-wiając jedynie twarz bez wyrazu.Pistolet?A potem ta scena się urwała.Ktoś klęczał przy przednim kole rollsa, pomiędzy jegociałem a mężczyzną w cortinie.Męskie kolano, głos sąsiada szepczący jakieś zatroska-ne, niespokojne słowa.Chciał go ostrzec, a potem poczuł, jak cała energia i napięcieodpływają od niego, kiedy zawył wściekle silnik cortiny i samochód z piskiem oponodjechał od krawężnika.Pokiwał głową w odpowiedzi na słowa mężczyzny.Potem znów odzyskał wzrok.Patrzył na oddalające się stopy sąsiada.Zobaczył, jak mężczyzna przyklęka zasmuconynad przejechanym kotem.To był kot sąsiada, teraz zdał sobie z tego sprawę.Siedząca za kierownicą renaulta kobieta skarżyła się wysokim, ostrym głosem ze-branym wokół gapiom.Massinger jęknął z ulgą.217Zobaczył nad sobą twarz Margaret, która dotykała zadraśnięcia na jego czole.Go-rączkowo chwycił dłoń żony i przycisnął ją do policzka.Znowu jęknął, uświadamiającsobie, co się stało.- O co chodzi, kochanie? Co takiego?Pokręcił głową.- Pomóż mi wstać, moja droga.Podtrzymała go.Oparł się na lasce, którą mu podała, wbijając ją - niczym skoczekopierający tyczkę o występ na rozbiegu - w załamanie rynsztoka.Przez chwilę kręciłomu się w głowie.Dobiegły go jakieś niewyrazne słowa, które Margaret uciszyła ge-stem ręki.Pomogła mu przejść przez chodnik, a potem pokonać trzy schodki przy wej-ściu do budynku.Na parterze mieszkał producent filmowy, rzadko bywający w domu,a pierwsze i drugie piętro należało do Margaret - do nich, poprawił się.Przytulił się do żony, gdy wchodzili na pierwsze piętro.Powracający kochanko-wie.Westchnął i zaklął pod nosem.- Jesteś ranny? - zapytała Margaret.- Czy mam wezwać doktora Evansa?Pokręcił głową.- Nie.Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że nic się nie zmieniło.- O Boże! - westchnęła ciężko.- To nie był wypadek.Gwałtownie otworzyła drzwi do mieszkania.- Wiem o tym - powiedziała z westchnieniem.- Zdejmij płaszcz.Przyniosę wodęi jodynę.Masz jeszcze jakieś zranienia? - Była energiczną, zręczną pielęgniarką.Bystworzyć chociaż na chwilę złudzenie spokoju, grała tę rolę bez zarzutu.- Napij sięwhisky.Zaraz wracam.- Mocno ścisnęła jego rękę, potem ją puściła i zniknęła w sy-pialni.Massinger spojrzał na schody prowadzące na drugie piętro i do jego gabinetu,tak jakby muzyka była mu potrzebna bardziej niż alkohol, ale jednak wszedł do ba-wialni.Karafka brzęknęła, kiedy stuknął nią o szklankę, do której nalewał dużą whisky.Przełknął łapczywie alkohol, zakaszlał i oparł obolałe ciało o kredens.Parę razy ode-tchnął powoli i głęboko.Nie darują mu.Shelley się myli, on sam się mylił, wierząc w tę iluzję ucieczki.Wiedział za dużo, mimo że wiedział mało.Mógłby zacząć mówić, a w końcu ktośmógłby zacząć słuchać.Gdyby był martwy, nie byłby już niebezpieczny.Margaret była przy nim.Jodyna była piekąca jak jego myśli, wywoływała łzy.Czułciepło w piersiach i w żołądku.W parę minut pózniej badali się nawzajem wzrokiem,218rozdzieleni przestrzenią dywanu, przycupnięci na brzeżkach krzeseł jak ludzie w ob-cym pokoju, wieśniacy, którzy nie czują się swobodnie w odziedziczonym pałacu.Margaret zacierała złożone na kolanach dłonie; widać było, że toczy się w niej walkawewnętrzna.Obraz kobiety dobrze urodzonej, bogatej, zadbanej, pewnej siebie i god-nej pożądania zakłócały jedynie nerwowe ruchy rąk i niesforny pukiel blond włosów.Jakże łatwo ją teraz skrzywdzić, podobnie jak jego.- Już prawie uwierzyłem.- zaczął.- Co się stało? - przerwała mu gwałtownie.Uśmiechnęli się do siebie.Jej uśmiech był smutny, a jego pełen obaw.Gestem rękipoprosiła, żeby mówił dalej, ale on jedynie odpowiedział na jej pytanie.- Próbowali mnie zabić.Zapach jodyny przypominający o ranach.- Kto, na litość boską, kochanie? Kto?Nic ich już nie dzieliło.Wrócił do domu, chociaż dotarł tu inną drogą, niż zamie-rzał.- Nie wiem.Ktoś, kto wierzy w to, że wiem za dużo.- A wiesz?Pokręcił głową.- Nie sądzę.Spotkałem w Wiedniu Hyde'a, ale on wiedział tylko tyle, że wiedeń-ska placówka pracuje dla Rosjan.Cała lub jej część.Oczy Margaret przez moment zdawały się protestować przeciw istnieniu tego utaj-nionego świata, lecz po chwili skinęła głową.Chciała, aby wiedział, że mu uwierzyła.- Mów dalej.- Próbowali go zabić.- Gdzie on teraz jest?- W Afganistanie.Nie wiem, czy jeszcze żyje.- Ale kto ciebie?.- Jest ktoś - zaczął - na samej górze naszych służb wywiadowczych, i tym kimśnie jest Kenneth Aubrey.- Uniósł w górę rękę, chcąc powstrzymać jej protesty, aleMargaret nie zareagowała na dzwięk tego imienia.Jej białe dłonie przerwały swójkapryśny spór.- Ktoś, kto jest rosyjskim agentem, ktoś, kto się boi, że ja i Hyde bę-dziemy po stronie Aubreya.- Westchnął.- Powiem ci wszystko, co wiem.Słuchała go nie przerywając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]