Podstrony
- Strona startowa
- Vinge Joan D Królowe 02 Królowa Lata Zmiana
- Harrison Harry Zlote lata Stalowego Szczura
- Harry Harrison Zlote lata Stalowego Szczura (S
- Aldiss Brian W Mroczne lata swietlne
- Lumley Brian Nekroskop 9 Stracone Lata
- Heinlein Robert A Drzwi do lata (2)
- 33 Anderson Kevin J Gwiezdne Wojny W Poszukiwaniu Jedi
- Pokuta Gabriela (2)
- Gordon Noah Lekarze
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- odbijak.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Toteż lepiej było opóźnić raczej odjazd o jeden dzień niż narazić się na katastrofę.– A jednak – powiedział Briant – nie można zwlekać dłużej niż do szóstego maja.– A to czemu? – spytał Gordon.– Pojutrze zaczyna się pierwsza kwadra księżyca – odpowiedział Briant – i przypływy będą większe przez kilka dni.Im będą silniejsze, tym dalej popchną nas w górę rzeki.Zastanów się nad tym, Gordon! Gdyby wypadło nam holować na linie tę ciężką tratwę albo popychać ją drągami.nie zdołalibyśmy przezwyciężyć silnego prądu rzeki!– Racja – zgodził się Gordon.– Musimy wyruszyć najdalej za trzy dni.Wszyscy postanowili pracować bez wytchnienia, dopóki nie skończą dzieła.3 maja chłopcy przystąpili do załadunku – należało rozmieścić ciężar umiejętnie, by tratwa nie traciła równowagi.Wszyscy, w miarę swoich sił, brali w tym udział.Jenkins, Iverson, Dole i Costar przenosili lżejsze przedmioty na tratwę: naczynia, narzędzia, instrumenty, a Briant i Barter układali je stosując się do wskazówek Gordona.Starszym chłopcom przypadło w udziale przetransportowanie cięższych przedmiotów: pieca kuchennego, zbiorników na wodę, kabestanu, rozmaitego żelastwa, blachy miedzianej, a wreszcie szczątków szkunera – wręgów, klepek, poszycia, pokładników, drzwi od schodni.Podobnie było z pakunkami z żywnością, baryłkami wina, piwa, wódki, nie mówiąc o kilku woreczkach soli zebranej na skałach w zatoce.Aby usprawnić załadunek, Baxter wbił w ziemię na krzyż dwa drągi i umocnił je czterema linami.Do tego kozła przymocowali blok, a jeden koniec przerzuconej przez niego liny nawinęli na braszpil – małą windę kotwiczną – dzięki czemu łatwiej było dźwignąć co cięższe przedmioty, unieść je ponad tratwę i spuścić bez wstrząsu na deski.Krótko mówiąc, wszyscy pracowali z największą rozwagą i zapałem, toteż 5 maja po południu cały sprzęt znalazł się na tratwie.Pozostało już tylko ją odcumować.Miało to nastąpić nazajutrz około ósmej rano, kiedy wody zaczną wzbierać przy ujściu rzeki.Chłopcy spodziewali się, że teraz nareszcie czeka ich aż do wieczora zasłużony odpoczynek.Pomylili się jednak: Gordon wynalazł im nowe zajęcie.– Koledzy – odezwał się – zamierzamy opuścić tę zatokę, nie będziemy więc mogli stale obserwować morza; gdyby jakiś statek pojawił się w polu widzenia z tej strony wyspy, nie zdołamy go zaalarmować sygnałami.Wydaje mi się więc, że warto ustawić maszt na krawędzi urwiska i wciągnąć na niego banderę, którą pozostawimy na stałe.Spodziewam się, że zwróci ona uwagę załogi statku, gdyby pojawił się na tych wodach.Propozycję przyjęto.Stengę fokmasztu, której chłopcy nie użyli do budowy tratwy, zawleczono pod ścianę urwiska.Jakkolwiek zbocze w pobliżu strumienia wydawało się dostępne, chłopcy; wspinali się na nie z wielkim trudem, krętą ścieżyną wiodącą na szczyt urwiska.Dotarli tam jednak w końcu i wkopali maszt w ziemię.Po czym Baxter, chwyciwszy flaglinkę, podniósł angielską banderę, a Doniphan dał salut wystrzałem z fuzji.– Phi, phi, popatrz, jak Doniphan bierze w imieniu Anglii wyspę w posiadanie! – powiedział Gordon do Brianta.– Dziwiłbym się bardzo, gdyby nie należała już do niej! – odparł Briant.Gordon skrzywił się nieznacznie: ze sposobu, w jaki mówił nie raz o „swojej wyspie”, można było łatwo wywnioskować, że uważał ją po trosze za amerykańską.Nazajutrz chłopcy zerwali się o świcie.Spieszyli się z rozmontowaniem namiotu i przeniesieniem pościeli na tratwę, gdzie okryto ją płótnem żaglowym dla zabezpieczenia przed deszczem podczas podróży.Zdawało się wprawdzie, że pogoda nie zamierzała zgotować im przykrej niespodzianki.Jednakże wiatr mógł się zmienić i napędzić na wyspę wilgotne mgły od morza.O siódmej ukończono ostatecznie przygotowania.Chłopcy rozmieścili wszystko na tratwie w ten sposób, aby móc na niej spędzić nawet kilka dni.Moko przygotował taką ilość prowiantu, by starczyło na całą podróż i żeby nie trzeba było rozpalać ognia.O wpół do ósmej wszyscy zajęli miejsca na tratwie.Starsi stanęli na pomoście uzbrojeni w drągi lub bosaki – jedyne narzędzia, za pomocą których mogli kierować tratwą; ster na nic by się tu nie przydał, ponieważ mieli płynąć w górę rzeki z prądem przypływu.Przed dziewiątą, gdy przypływ dał się już odczuć, głuche trzeszczenie przebiegło szkielet tratwy; poszczególne części zadygotały w wiązaniach.Ale tratwa wytrzymała próbę – nie należało się teraz obawiać, że rozpadnie się w kawałki.– Uwaga! – krzyknął Briant.– Uwaga! – powtórzył Baxter.Obaj stali przy cumach, którymi tratwa uwiązana była z przodu i z tyłu; trzymali końce lin.– Gotowi! – krzyknął Doniphan, stojący wraz Wilcoxem na przedzie.Stwierdziwszy, że woda spycha tratwę, Briant zawołał:– Rzucaj cumy!Rozkaz wykonano i tratwa uwolniona z więzów popłynęła wolno, ciągnąc czółno na holu.Chłopcy nie posiadali się z radości, kiedy ciężka machina ruszyła.Nie byliby chyba z siebie tak radzi, nawet gdyby zbudowali okręt wojenny! Darujmy im tę odrobinę próżności!Jak wiemy, prawy brzeg rzeki, ocieniony drzewami, był o wiele wyższy od lewego, który biegł wąskim pasem, przylegając do pobliskich bagien.Utrzymać tratwę w należytej odległości od płaskiego brzegu, gdzie mogłaby ugrzęznąć na mieliźnie, oto zadanie, któremu Briant, Baxter, Doniphan, Wilcox i Moko poświęcili wszystkie swoje siły.Na szczęście dostateczna głębokość wody pozwalała trzymać się przeciwległego brzegu, przy którym przebiegał główny nurt przypływu; można też było tutaj znaleźć pewniejsze oparcie dla bosaków.Po dwóch godzinach mieli już za sobą około mili.Tratwa płynęła bez wstrząsów i należało się spodziewać, że dotrze nieuszkodzona do Groty Francuskiej.Skoro jednak, według obliczeń Brianta, długość rzeki począwszy od jeziora aż po ujście wynosiła sześć mil, a tratwa nie mogła przebyć więcej niż dwie mile podczas jednego przypływu, jasnej było, że chłopcy będą potrzebowali kilku przypływów, by dotrzeć do celu.Istotnie już przed jedenastą dało się zauważyć działanie odpływu, który jak gdyby wysysał wodę z rzeki; chłopcy przywiązali spiesznie tratwę do brzegu, aby prąd nie zniósł jej z powrotem ku morzu.Mogliby, oczywiście, puścić się w dalszą drogę pod koniec tego dnia, z początkiem nocnego przypływu, ale musieliby wtedy płynąć po omacku, wśród gęstych ciemności.– Zdaje mi się, że byłoby to wielką nieostrożnością – powiedział Gordon – gdyż tratwa, uderzywszy o coś silnie, mogłaby rozpaść się w kawałki.Jestem za tym, byśmy zatrzymali się tutaj aż do jutra i poczekali na poranny przypływ.Propozycja ta była nazbyt rozsądna, by nie zyskała powszechnej zgody.Lepiej było narazić się na stratę dwudziestu czterech godzin niż na stratę cennego ładunku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]