Podstrony
- Strona startowa
- Dickson Gordon R Smoczy Rycerz T1 Smok i jerzy
- Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 2 Smoczy rycerz, t. 2
- Andrzejewski Jerzy Lad serca (SCAN dal 764)
- Andrzejewski Jerzy Ciemnosci kryja ziemie (2)
- Kosinski, Jerzy Malowany ptak
- Andrzejewski Jerzy Lad serca (2)
- Jerzy R. Nowak Przemilczane Zbrodnie
- Alfred Szklarski Tomek w Krainie Kangurow (2)
- Orwell George Rok 1984 (3)
- Norton Andre Operacja poszukiwanie czasu
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- tohuwabohu.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I Piotr to zauważył.Byliśmy zaniepokojeni, nie umiejąc sobie zdaćsprawy z tego zjawiska.Tymczasem gwiazdy przygasały ciągle, a nawet zorza w stronie,gdzie słońce zaszło na Ziemię, stawała się coraz mniej wyrazną i jakby zamazaną.W kilkana-ście minut ogarnęła nas noc absolutna, bezgwiezdna, tylko w południowej stronie nieba znaćbyło jeszcze lekki obrzask czerwonawy.Równocześnie uczuliśmy silny ciąg wiatru, rzecz wtej okolicy dla nas nową.Przejęci zdumieniem i trwogą nie śmieliśmy się ruszyć z miejsca.Nareszcie zaćmienie się skończyło i słońce wyjrzało zza kręgu Ziemi.Domyśleliśmy siętego raczej po powracającym dniu, gdyż mimo jasności ani słońca, ani okolicy nie mogliśmydojrzeć.Wszystko tonęło w gęstym, mlecznobiałym tumanie mgły.Teraz dopiero zrozumieliśmy wszystko.W Kraju Biegunowym nie tworzą się chmury ideszcz nie pada tylko dlatego, że powietrze wciąż jest równomiernie ogrzane, brak więc po-budki, aby się z niego para wodna wydzielała.Tak bywa w zwykłych warunkach, podczas zaćmienia jednakże nastąpiło nagłe oziębie-nie, wskutek czego powstał wiatr, a para wodna w chłodniejszym powietrzu w mgłę się skro-pliła.To naturalne wyjaśnienie nieoczekiwanego zjawiska uspokoiło nas znacznie, ale położe-nie nasze było tymczasem bardzo przykre.Dotkliwy chłód nas przejmował, a w tej ćmie nie-podobna było odnalezć drogi na dolinę, gdzie stał namiot.Nadto trapiła mnie myśl o Marcie.Nie było jednak rady, trzeba było siąść i czekać, aż się rozjaśni.Jakoż, istotnie, wkrótce mgła się zaczęła podnosić.W niespełna pół godziny odkrył sięwidok na dolinę; już tylko szczyty wyższych gór tonęły w chmurze, gęstniejącej z każdąchwilą.Było widoczne, że spadnie deszcz, nie tracąc więc czasu, zaczęliśmy się spuszczać zpagórka.Nimeśmy jednak zeszli z niego do połowy, błysło nad nami - a prawie równocześniez głuchym echem grzmotu lunął na nas istny potop.W parę sekund byliśmy przemoczeni donitki.Przez strugi lejącej się z niebios wody nic nie można było widzieć; błyskawice igrzmoty nie ustawały ani na chwilę.Trwało to ze dwie godziny, przez które, przeziębli i zmokli, tuliliśmy się wraz z psamipod jakimś wystającym cyplem skalnym, który nam zresztą słabą tylko był ochroną.Gdy tyl-ko deszcz ustal, powstaliśmy natychmiast, aby się puścić w dalszą drogę z powrotem, ale za-ledwie wyjrzeliśmy zza owego cypla, stanęliśmy, przerażeni widokiem, jaki się przed namiroztaczał.Na miejscu zielonej kotliny leżało u naszych stóp szeroko rozlane jezioro.Pierwszą myślą moją było: co się dzieje z Martą i dzieckiem? Miejsce, gdzie stał namiot,musiało być teraz zatopione.Puściłem się pędem ku jezioru, nie zważając na krzyki Piotra,który mnie chciał zatrzymać.Dopadłszy do wody poszedłem dalej w bród.Zrazu nie byłogłęboko, ale wkrótce miałem już wodę po pas.Zawahałem się chwilę, niepewny, czy brnąć32dalej, czy się wrócić, a tymczasem Piotr, skoczywszy za mną do wody, chwycił mnie za rękę izmusił do powrotu na brzeg.Położenie moje było okropne.Straszliwy niepokój o los Marty aż potem kroplistym po-krył mi czoło, a musiałem przyznać słuszność Piotrowi, że brodząc przez zalew, narażam tyl-ko życie, a jej w niczym pomóc nie mogę.- Jeśli Marta zawczasu powódz spostrzegła - mówił - i schroniła się na pagórek, pomocnasza jest jej na razie niepotrzebna, dość będzie czasu odszukać ją, gdy woda opadnie.A jeślinie zdążyła uciec, także nic jej nie pomożemy.Mówił to spokojnie, nawet z jakimś okrucieństwem, które mnie dreszczem przejmowało.Popatrzyłem mu w oczy i zdawało mi się, żem w nich wyczytał okropną, zawistną myśl:,,Raczej niech zginie, niżby kiedykolwiek miała być twoją.- Pójdę im na pomoc mimo wszystko! - zawołałem.- Idz - odpowiedział i usiadł spokojnie na brzegu.Chciałem iść rzeczywiście, ale łatwiejto było powiedzieć, niż wykonać.A zresztą - dokąd miałem iść? - na środek tego jeziora?szukać ich pod wodą?Usiadłem na brzegu obok Piotra, zły i zrozpaczony, i począłem uporczywie wpatrywaćsię w wodę.Po powierzchni jej pływały tu i ówdzie oderwane gałązki mchów, zresztą równabyła i gładka; żaden powiew wiatru jej nie marszczył.Myślałem był właśnie, jak w tak krót-kim czasie tyle wody mogło się zlać z atmosfery i ile godzin upłynie, nim to morze zdążywyschnąć i my będziemy mogli odnalezć trupy naszej towarzyszki i dziecięcia (jużem byłbowiem nie wątpił, że poginęli), gdy naraz spostrzegłem, że gałązki mchów płyną wszystkiedość szybko w jedną stronę.Widocznie niósł je prąd, co było znakiem, że woda znalazła so-bie gdzieś ujście z kotliny.To spostrzeżenie ucieszyło mnie niezmiernie, gdyż pozwalało sięspodziewać, że na opadnięcie wody nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.Aby się więcupewnić, czy się nie mylę w przypuszczeniu, puściłem się brzegiem w tę stronę, w którą wo-da zdawała się płynąć.Uszedłszy parę kilometrów natrafiłem na rodzaj zatoki, którą przebyłem w bród.Za niąbyłem już pewny istnienia odpływu: na powierzchni znać było wynioślejsze miejsca, wyła-niające się z toni na kształt płaskich zielonych wysepek.Wszystko to razem stanowiło widok niesłychanie piękny i ciekawy, zwłaszcza że w gład-kiej szybie wody wśród zielonych wysp odbijały się czoła nadbrzeżnych łysych gór, już zno-wu słońcem różowo oświetlonych.Wówczas jednak niewiele zważałem na krajobraz, zajętyjedną tylko myślą: o Marcie.Bodaj czy nie po raz pierwszy wtedy uczułem jasno, jak mi takobieta jest droga i jakim straszliwym ciosem byłaby jej śmierć dla mnie.Z tą potwornąmyślą nie mogłem się pogodzić.Nie umiałem sobie wyobrazić, w jaki sposób mogłaby sięuratować, a mimo to czułem gdzieś w głębi duszy resztkę jakiejś rozpaczliwej nadziei, że onażyje, i biegłem coraz szybciej naprzód, jak gdyby od tego, czy dotrę w krótkim czasie domiejsca odpływu nagromadzonej wody, mogło zależeć jej ocalenie!Ale byłem zbyt wzburzony, aby móc myśleć logicznie -miałem tylko jasną świadomośćtego, że życie moje bez tej niemojej kobiety i tego nie mojego dziecka nic nie jest warte i żegotów jestem nie zażądać jej nigdy dla siebie, gdybym ją przez to mógł ocalić.Kto wie czylos nie podsłuchuje czasem cichych ślubów człowieka.Upłynęło już dwanaście godzin od chwili rozstania się z Piotrem, kiedy powstrzymałamnie w pochodzie szumiąca rzeka, utworzona z wody odpływającej szerokim wąwozem, któ-ry, dotąd przez nas nie dostrzeżony, stanowił bramę biegunowej kotliny ku nieznanej stroniekuli Księżyca.Znużony i zgłodniały usiadłem nad brzegiem, nie wiedząc, co począć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]