Podstrony
- Strona startowa
- IGRZYSKA ÂŒMIERCI 01 Igrzyska ÂŒmierci
- Michael Judith Œcieżki kłamstwa 01 Œcieżki kłamstwa
- Chattam Maxime Otchłań zła 01 Otchłań zła
- Howatch Susan Bogaci sš różni 01 Bogaci sš różni
- Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)
- Vinge Joan D Krolowe 01 Krolowa Zimy
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Cook Robin Toksyna (4)
- Salvatore Robert Tom 02 Bezgwiezdna Noc
- Florystka Katarzyna Bonda
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kress-ka.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tatuś malucha obudził się i demoluje cały interes!Szybko, lecz łagodnie zatrzymali ruch wirowy malca i opuścili SRTT na pod-łogę, potem zaś czekali w napięciu, aż okrzyki i trzaski dochodzące do nich przezgłośniki z sali obserwacyjnej, osiągnąwszy crescendo, opadną.Ludzie stali nieru-chomo, patrząc to na siebie, to na pojękującą istotę na podłodze, to na głośniki,i czekali.W końcu doczekali się.Dzwięki wydobywające się z głośnika przypominały ów gulgot transmitowa-ny kilka godzin wcześniej, ale już bez ryku zakłóceń, a ponieważ wszyscy mieliwłączone autotranslatory, słychać było również tłumaczenie.151Był to głos SRTT seniora wyleczonego, gdyż stanowiącego już fizycznąjedność który przemawiał zarówno uspokajająco, jak i z wyrzutem do swe-go niesfornego potomka.Sprowadzało się to do stwierdzenia, że mały był bardzoniegrzeczny, że musi zaprzestać gonitw i bałaganienia i że nic złego mu się nie sta-nie, jeśli tylko będzie słuchał otaczających go istot.Im prędzej to zrobi, zakończyłrodzic, tym szybciej będą mogli udać się do domu.Conway wiedział, że uciekinier przeszedł straszliwe męki psychiczne.Możei zbyt wielkie.Pełen napięcia przyglądał się mu wciąż jeszcze ni to rybie, ni tossakowi, ni to ptakowi jak kuśtykał w stronę ludzi.Kiedy malec łagodnie i po-słusznie trącił jednego z Kontrolerów w kolano, okrzyk radości, który się rozległo krok od niego, o mało nie wywołał powtórnego szoku.* * * Kiedy Prilicla dostarczył mi klucz do tego, na co cierpi starszy SRTT,upewniłem się, że kuracja musi być wstrząsowa mówił Conway do Diagno-styków i starszych lekarzy zgromadzonych wokół biurka O Mary.Już to, że siedział w tak dostojnym towarzystwie, było dostatecznym dowo-dem uznania, ale i tak denerwował się podczas dalszych wywodów. Jego regres ku dla niego stadium płodu, czyli ku całkowitej dezinte-gracji na pojedyncze, nie myślące komórki unoszące się w pierwotnym oceanie,był bardzo zaawansowany.Może i za bardzo, sądząc z jego stanu.Major O Marapróbował już różnych terapii wstrząsowych, ale istota ta, przy swej fantastycznieelastycznej budowie komórkowej, mogła to wszystko zneutralizować lub zigno-rować.Moja koncepcja zakładała wykorzystanie ścisłej więzi fizycznej i emo-cjonalnej, która jak odkryłem istnieje pomiędzy seniorem a jego ostatnimpotomkiem.W ten sposób chciałem dotrzeć do seniora.Conway zamilkł, obiegając wzrokiem otaczającą ich ruinę.Sala obserwacyjnanumer trzy wyglądała, jakby trafiła w nią bomba.Lekarz wiedział o tych kilkugorączkowych minutach, jakie upłynęły od ocknięcia się seniora z katatonii doudzielenia mu wyjaśnień.Odchrząknął i mówił dalej: Zwabiliśmy więc juniora do sali rekreacyjnej i próbowaliśmy możliwienajbardziej go przestraszyć, jednocześnie transmitując wydawane przez niegodzwięki do pomieszczenia, w którym znajdował się rodzic.Poskutkowało.StarszySRTT nie mógł leżeć spokojnie, podczas gdy jego najmłodszy i najukochańszypotomek znajdował się w straszliwym niebezpieczeństwie.Troska rodzicielskai uczucie przezwyciężyły obłęd, a pacjenta przywróciły do rzeczywistości.Seniormógł uspokoić potomka i wszystko skończyło się dobrze. Znakomicie pan to wydedukował, doktorze powiedział ciepłoO Mara. Trzeba pana pochwalić.152Przerwał mu sygnał interkomu.Siostra Murchison powiadamiała o pierw-szych oznakach zesztywnienia u trzech małych pacjentów klasy AUGL i prosi-ła, by doktor przyszedł natychmiast.Conway zażądał hipnotaśmy klasy AUGLdla siebie i Prilicli i wyjaśnił zgromadzonym, że to sprawa nie cierpiąca zwłoki.W czasie zapisu Diagnostycy i starsi lekarze zaczęli wychodzić.Nieco rozcza-rowany Conway pomyślał, że wezwanie zepsuło najważniejszą być może chwilęw jego życiu. Niech się pan nie martwi, doktorze pocieszył go O Mara, znowu czy-tając w jego myślach. Gdyby to wezwanie przyszło pięć minut pózniej, głowatak by się panu rozdęła, że nie mógłby pan zrobić zapisu.* * *Dwa dni pózniej Conway po raz pierwszy i ostatni pokłócił się z Priliclą.Twierdził, że bez zdolności empatycznych swego asystenta niezwykle poży-tecznego narzędzia diagnostycznego oraz czujności siostry Murchison wyle-czenie wszystkich trzech pacjentów byłoby niemożliwe.Cinrussańczyk oświad-czył, że nie leży w jego naturze sprzeciwianie się poglądom zwierzchnika, alew tym wypadku Conway myli się całkowicie.Siostra Murchison powiedziała, żecieszy się, iż mogła pomóc, i poprosiła o trochę wolnego.Conway zgodził się, po czym kontynuował kłótnię z Priliclą, choć bez na-dziei na sukces.Naprawdę był przekonany, że bez pomocy małego empaty niebyłby w stanie uratować trzech pacjentów może nawet żadnego.Ale był sze-fem, a kiedy szef wraz z asystentami ma jakieś osiągnięcia, zasługi niezmiennieprzypisuje się właśnie jemu.Kłótnia, jeśli było to właściwe słowo na określenie w zasadzie przyjacielskiejsprzeczki, trwała wiele dni.Na oddziale pediatrycznym wszystko szło dobrze;nie zdarzyło się nic takiego, czym zaprzątano by sobie głowę.Obaj lekarze niewiedzieli jeszcze o wraku statku kosmicznego, który holowano już do Szpitala,ani o rozbitku, który się na tym statku znajdował.Conway nie wiedział również, że przez następne dwa tygodnie cały personelSzpitala będzie nim pogardzał.5.PACJENT Z ZEWNTRZIKrążownik Korpusu Kontroli Sheldon wychynął z nadprzestrzeni okołoośmiuset kilometrów od Szpitala Kosmicznego.Z tej odległości, holując wrak,który był powodem jego przybycia, potężna, jasno oświetlona konstrukcja szybu-jąca zwykle w przestrzeni międzygwiezdnej gdzieś na skraju galaktyki zdawałasię jedynie przyćmioną plamką światła, ale dowódca krążownika utrzymywał tęodległość, stojąc w obliczu trudnej decyzji.Gdzieś w ściągniętym przezeń wra-ku znajdowała się żywa istota pilnie potrzebująca pomocy lekarskiej.Jak każdyjednak odpowiedzialny strażnik porządku publicznego, dowódca miał związaneręce ze względu na zagrożenie osób postronnych w tym przypadku personelui pacjentów największego wielośrodowiskowego szpitala galaktyki.Pospiesznie połączywszy się z izbą przyjęć, wyjaśnił sytuację i otrzymał za-pewnienie, że lekarze natychmiast zajmą się tą sprawą.Skoro los rozbitka znalazłsię w fachowych rękach, dowódca zdecydował, że ze spokojnym sumieniem możepowrócić do badania wraka, który w każdej chwili groził eksplozją.W gabinecie naczelnego psychologa Szpitala doktor Conway kręcił się nie-spokojnie w wygodnym fotelu i patrzył na kwadratową, kamienną twarz O Maryprzez otchłań zagraconego biurka. Niech się pan uspokoi, doktorze powiedział nagle O Mara, najwyraz-niej czytając w jego myślach. Gdybym wezwał pana na dywanik, podsunąłbympanu coś mniej wygodnego.Przeciwnie, polecono mi pana pochwalić i poinfor-mować o awansie.Moje gratulacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]