Podstrony
- Strona startowa
- Ewa Bialolecka Nocny spiewak
- Bialolecka Ewa Kamien na szczycie
- Bialolecka Ewa Tkacz Iluzji (2)
- Ewa Bialolecka Tkacz Iluzji
- Hałas Agnieszka Teatr Węży 02 Posród cieni
- Morrell Dav
- Największa namiętnoÂść Michael Judith
- Jackson Lisa Montana 03 Urodzona dla Âśmierci
- Harman Andrew Lemingrad
- Dzieła ÂŚw. Jan od Krzyża(1)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Popatrzyłem na Jagodę.Wpatrywała się bez mrugnięcia w smocze jajo,jakby nic innego nie istniało. Sięgała ku niemu, tego byłem pewien.Skrzydlata lizała chropowatą skorupę bez przerwy, jakby chciała zmiękczyćją własną śliną.Może to, a może myśli pełne otuchy i zachęty, które kierowała doswego dziecka, sprawiły, że malec wytężył jeszcze raz siły.Jajo wybrzuszyło sięz jednej strony i pojawiła się na nim rysa.Najpierw cienka jak nić, prawie niezau-ważalna, potem szersza.Zmieniła się w szczelinę, której brzegi łączyły jeszczecienkie włókna.Z zapartym tchem patrzyłem, jak wysuwa się z niej jedna chudai mokra łapka z rozpaczliwie rozłożonymi pazurkami, a potem malutki pyszczek.Małe nozdrza falowały gwałtownie, łapiąc pierwszy w życiu oddech.Złapałem powietrze jednocześnie z nim, czując, że tak samo jak smoczątko,bliski byłem uduszenia.Potrząsnąłem ramieniem Mówcy, pospiesznie składając znaki w powietrzu: Spytaj ich, czy możemy już pomóc szczeniakowi.Najważniejsze zrobiłsam!To musiało być czymś nowym dla pary urodzinowych strażników.Zwyczaj nieprzewidywał udziału ludzi.Spierali się niezdecydowanie ze sobą, gdy tymczasemzacząłem rozrywać powłokę jaja, grubą i mocną jak karton.Jagoda pospieszyłami z pomocą, tnąc pasma włókien malutkim nożem do obcinania paznokci, którywyciągnęła z kieszeni.W parę chwil wydobyliśmy na świat wymęczony wilgotnykłębuszek z ciężkim łebkiem, niepewnie trzymającym się na chudej szyjce i ogon-kiem cienkim jak u szczura.Złożyliśmy go na łapach matki, gdzie dochodził dosiebie, zaś Skrzydlata oblizywała go troskliwie.Szczeniak mrugał oczkami jakdwa czerwone szkiełka, sechł, nabierając puszystości i barwy starego srebra.Nanosie miał czarną łatkę podarek od ojca, zupełnie jakby ktoś chlapnął na niegoatramentem.Ciężka ręka Słonego spadła mi na ramię.Aagodnie, lecz stanowczo odciągnąłmnie i Jagodę od szczeniaka, a potem wyprowadził z legowiska, cały czas trzyma-jąc nam ręce na ramionach, jakby bał się, że uciekniemy.Sąsiedzi DeszczowegoPrzybysza odprowadzali nas wzrokiem; uszy opadły im w pozycji zakłopotania. Zwariuję przez was Słony przekazywał i mówił jednocześnie. Jago-da, ciągle myślałaś o tym, że masz nóż w kieszeni i jak go użyć! A ty, Kamyk,jesteś jeszcze gorszy, bo ona tylko myślała, a ty zrobiłeś.To się mogło skończyćjatką.Oberwiecie oboje, przysięgam na głowę mego ojca.Zaśmialiśmy się tylko.Przysunąłem się bliżej i objąłem ramieniem plecy Sło-nego, a Jagoda zrobiła to samo.Karcący gest zamienił się w przyjazny uścisk. Chyba nie ukarzesz nas w tak szczęśliwym dniu?167 Wiesz, co powiedziała ta bezczelna dziewczyna? %7łe mam zbić samego siebie,bo myślałem dokładnie o tym samym, co wy oboje! O tym, żeby się wtrącić!Zatrząsłem się od śmiechu, a Słony oburzał się dalej. Spłodziłem potwora! Zamknę cię w lochu o chlebie i wodzie, wyrodna dzie-wucho! Pyskujesz ojcu, co cię na ten piękny świat sprowadził, niewdzięczne stwo-rzenie.Cud, że nie popękaliśmy.Był to śmiech ulgi, oczyszczający dusze i umysłyz nieznośnego napięcia.Cieszyliśmy się szczęściem Skrzydlatej i Deszczowe-go Przybysza oraz wyśmiewaliśmy głupie miny strażników, którym nie starczyłorefleksu, by dostosować się do nowej sytuacji.Stworzyliśmy precedens.Dałbymsobie rękę uciąć, że odtąd Słony będzie wzywany do trudnych porodów , nie tyl-ko na Jaszczurze, ale i na sąsiednich wyspach.Surowe prawa surowymi prawami,ale rodzice kochają swoje dzieci, a czego nie wolno smokowi, wolno człowiekowi.* * *Niebawem wybraliśmy się znowu do jaskini Strażnika Słów.Pozbyliśmy sięz przedsionka cuchnącego ścierwa lamii.Ukradkiem obejrzałem padlinę, lecz nakapturze bestii nie było śladu cięcia, nie był więc to mój pierwszy przeciwnik, ten,w którego rzuciłem nożem, broniąc Jagody.Z uszanowaniem złożyliśmy w dużymglinianym dzbanie szczątki maga.Było ich tak niewiele, że wypełniły naczyniezaledwie w połowie.Tam też, przed wejściem do groty, spełniłem przysięgę daną Pani Strzał, gdyobiecywałem jej ofiarę w zamian za życie Pożeracza Chmur.O strzały wystarałemsię już przedtem i przyniosłem je w tulei na zwoje.Od Słonego pożyczyłem lancet.Dał go chętnie, nieświadomy, do czego ma posłużyć.Nie miałem możliwości odprawienia pełnego rytuału.Po prostu spaliłemstrzały wraz z kawałkami płótna splamionymi krwią i zaimprowizowałem dzięk-czynną modlitwę.Oczywiście Słony rozzłościł się, gdy zobaczył bandaże na moich rękach. Od kiedy to jesteś taki religijny??! Upadłeś na głowę? Jaka Pani Strzał? Z po-wodu legendy pokroiłeś się w paski??!Uznałem, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia są poniżej mojej godności.Sło-ny należy do ludzi niewierzących, tak bardzo, że gotów jest wejść w zabłoconychbutach do świątyni Matki Zwiata, tylko po to, by zrobić jej na złość.Co prawda, jateż nie jestem z tych, co kłaniają się przed każdym świątynnym progiem, ale czu-łem, że nie miałbym czystego sumienia, gdybym nie spełnił danego słowa.Nawetjeśli bogini, którą widziałem na Wyspie Pazura, była jedynie wytworem gorączki.168Pora deszczowa nadeszła i cała rodzina maga przeniosła się do eleganckiej sie-dziby w starym mieście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]