Podstrony
- Strona startowa
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Saylor Steven Roma sub rosa t Rzymska krew
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- [4 1]Erikson Steven Dom Lancu Dawne Dni
- [2]Erikson Steven Bramy Domu Umarlych
- Herbert Frank Mesjasz Diuny
- Eddings Dav
- Gulland Sandra Kochanka Słońca
- Manuela Gretkowska Namietnik (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vader.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszę sięzainteresować twoją przeszłością, żeby wyrównać szansę. Opowiedziałam ci jej większą część wieczorem. To się nie liczy.Pozatym nie chodzi o historię, tylko o przyzwyczajenia, umiejętności i tak dalej.Nic nie odpowiedziała.A ja zorientowałem się, która godzina, i stwierdziłem, że najwyższy czas po-pracować.Przeprosiłem Cawti i skontaktowałem się telepatycznie z Morrolanem. Tak, Vlad? Ta Athyra, co mi podałeś, to jej nie ma. Przepraszam, nie rozumiem, prawda? Ona nie należy do Domu Athyry. To do czego, jeśli wolno spytać? Z tego co na razie wiem, może w ogóle nie istnieć.W archiwum Domu Athy-ry nie ma śladu po kimś, kto nosiłby takie nazwisko.Kiedykolwiek.Zapadła cisza. Sprawdzę to i poinformuję cię, jak tylko czegoś się dowiem obiecałw końcu Morrolan. Dobrze.Westchnąłem.136Reszta śniadania upłynęła w ciszy.Przyspieszało to jedzenie i bardzo dobrze,bo śniadanie w lokalu bez stosownej obstawy było proszeniem się o kłopoty.Wy-starczyło, by jeden kelner był na usługach Larisa albo po prostu chciał zarobići przekazał telepatyczną wiadomość komu trzeba.Mogli bez trudu wysłać zabój-cę, a w tak krótkim czasie nikt by na niego nie zwrócił uwagi.Cawti to rozumiała i to tak dobrze, że wyszła pierwsza, żeby się rozejrzeć.Podobnie jak Loiosh. Vladimir! Szefie, uwaga!Oba ostrzeżenia rozległy się równocześnie i po raz pierwszy w życiu zamar-łem, nie wiedząc, co robić.Instynkt podpowiadał, by pryskać, rozsądek, by pomócCawti.I w efekcie stałem w progu jak idiota albo idealny cel.Z bezczynności wyrwało mnie nagłe pojawienie się przede mną kogoś z ma-giczną różdżką w dłoni.Nim się zorientowałem, miałem w garści Spellbreakerai zamachnąłem się nim w kierunku napastnika.Zadziałały odruchy i dobrze sięstało poczułem w ręku mrowienie oznaczające przechwycenie jakiegoś ma-gicznego ataku.Adept zaklął, ale nic więcej nie zdążył zrobić, gdyż z boku szyiwykwitł mu nóż.Najwyrazniej Cawti radziła sobie na tyle dobrze, by uważać nato, co się ze mną dzieje.Wyciągnąłem sztylet i wypadłem na zewnątrz.Już w locie zdołałem złapać telepatycznie Kragara i wrzasnąć: Pomocy!A potem zobaczyłem, że napastników jest trzech, i przestałem mieć czas nacokolwiek poza działaniem.Jeden wrzeszczał i oganiał się przed Loioshem, drugitoczył pojedynek na rapiery z Cawti, a trzeci na mój widok coś rzucił.Odruchowozrobiłem unik i potoczyłem się ku niemu, co nie jest łatwe z rapierem u boku.Jedno mi się udało nie trafił.Próbowałem go w rewanżu kopnąć, ale odskoczył.A w lewej dłoni trzymał gotowy do rzutu nóż.W następnej sekundzie go wypuścił, bo mój sztylet trafił go w nadgarstek.Skorzystałem z okazji i drugi umieściłem w jego sercu.W sumie chciał mnietylko zabić, więc może ktoś go wskrzesi.Pozostając w półprzysiadzie, rozejrzałem się, sprawdzając, jak wygląda sytu-acja.Cawti radziła sobie dobrze widać było, że jej przeciwnik nigdy nie wal-czył z kimś fechtującym po ludzku, czyli zwróconym bokiem, a nie przodem kuniemu.Wyciągnąłem z pochwy rapier i skoczyłem ku temu, którym dotąd zajmo-wał się Loiosh.Widząc mnie, odleciał na bezpieczną odległość, a zabójca uniósłrapier.I to było ostatnie, co zrobił, bo dzgnąłem go przez lewe oko w mózg.Od-wróciłem się, szukając Cawti.Właśnie czyściła klingę z krwi. Nie ma na co czekać oznajmiłem, gdy Loiosh powrócił na moje ramię. Zabierajmy się stąd. Dobry pomysł.Możesz nas teleportować? Nie, dopóki się nie uspokoję.A ty?137 Też nie. W takim razie szybkim marszem do biura.Chodu! poleciłem, chowającrapier do pochwy.A potem poprowadziłem ich przez lokal do tylnego wyjścia i dalej, tyle że nieszybkim, a spacerowym krokiem, żeby nie wzbudzać sensacji.Wątpię, czy jestcoś trudniejszego niż spacerowanie, kiedy chciałoby się biec, bo człowiek czujesię tak, jakby wszyscy na niego polowali, i w każdej chwili spodziewa się nowegoataku.Przeszliśmy ładny kawałek, gdy pojawiła się odsiecz: Zwietlik, N aal, Shoeni Kij
[ Pobierz całość w formacie PDF ]