Podstrony
- Strona startowa
- Anderson Kevin J. Moesta Rebecc Najciemniejszy rycerz by lato
- Dickson Gordon R Smoczy Rycerz T1 Smok i jerzy
- Gordon R. Dickson Smok i Jerzy 2 Smoczy rycerz, t. 2
- 007 Błędny rycerz John Jackson Miller
- Gordon R. Dickson Smoczy rycerz T2
- Rycerze Zlotego Runa Paul Berna
- Dickson Gordon R Smoczy rycerz t.1
- Stanislaw Lem Pokoj na Ziemi (3)
- ALCHEMIK
- chmielewska joanna wszyscy jestesmy podejrzani
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- windykator.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie poznaje mnie pani? - płakał chłopczyk.- Mnie teraz rodzona mama nie pozna! Postaw mnie na podłodze, bo dostaniesz! Kto za to będzie odpowiadał? Zaraz pójdę na milicję.Gniew chłopczyka na nikim nie zrobił wrażenia, gdyż każdy widział przede wszystkim cieniutką dziecięcą szyjkę i wielkie uszy przeświecające w promieniach słońca.- Grubin! - krzyknął Ałmaz.- Gdzie masz twoje protokoły? Trzeba ten wypadek odnotować.- To okrutne z pana strony, Ałmazie Fiedotowiczu - powiedziała Helena.Grubin już wszedł do kuchni i stanął tuż przy progu.Za nim, nie spędziwszy jeszcze uśmiechów z twarzy, wbiegli pozostali.Udałow na widok ich młodości i urody rozpaczliwie załkał.- A ty znów miałeś pecha, Korneliuszu - powiedział że współczuciem Grubin.22Kiedy Korneliusz mówił, że pójdzie na milicję, nie była to czcza pogróżka.Już był w komisariacie.Obudził go promień słońca, który przebił się przez zamknięte powieki i przyniósł ze sobą dojmujący niepokój.Udałow otworzył oczy ! przez chwilę leżał nieruchomo, gapił się na wymagający od dawna malowania sufit i usiłował zorientować się, gdzie jest i co się z nim dzieje.Potem, jak na taśmie filmowej puszczonej od tyłu, ujrzał swe przyjście do Heleny Siergiejewny, następnie kłótnię z żoną, a wreszcie opowieść starca i paskudną historię z zapadliskiem.Obrócił się na bok.Połówka skrzypnęła, zachwiała się.W kącie obok pieca posapywał w swym łóżeczku malutki Wania.Udałow uniósł zagipsowaną rękę, a wtedy ku jego zdumieniu gips lekko zsunął się z niej i upadł na podłogę.Ręka była malutka, cieniutka, dziecinna i słabiutka.Z początku uznał to za sen, zamknął więc oczy i ponownie otwierał je wolniutko, powtarzając w duchu, że nie trzeba wierzyć snom.Ręka była na miejscu, tak samo maleńka.Udałow zeskoczył na podłogę i ledwo zdołał utrzymać się na nogach.Postronnemu obserwatorowi mogło się wydawać, że wykonuje jakiś taniec wojenny - unosi ręce i nogi, wyrzuca je gorączkowo na boki, obmacuje kończyny i cale ciało - przy czym bezgłośnie i rozpaczliwie łka.W rzeczywistości Udałowowi nie tańce były w głowie, lecz po prostu takim dziwnym i nerwowym sposobem uświadamiał sobie nieszczęście, jakie tej nocy przytrafiło mu się z winy staruszka i całej pozostałej bandy.Wania powiedział coś przez sen, a przerażony Korneliusz znieruchomiał na jednej nodze.Nagle ogarnął go strach, pragnienie wyrwania się z zamkniętego pomieszczenia, gdzie mogą go zobaczyć, zdziwić się, stwierdzić przemianę solidnego mężczyzny, ojca dzieciom w szczuplutkiego ośmioletniego blondaska.Zastanowić się nad sytuacją można będzie później.Dziecięce ciałko marzło w spadającej z ramion koszuli i w spodniach od piżamy, które trzeba było przytrzymywać ręką, aby zupełnie nie spadły.Udałow wygrzebał spod łóżka swoje buty i utopił w nich nogi.Pantofle były strasznie ciężkie i trzeba było końce sznurowadeł zawiązać pod kolanami.Najwięcej kłopotu sprawiały niebieskie spodnie.Jak by ich nie podwijać, wciąż były za długie, za obszerne i okropnie śmieszne.Korneliusza opanowało uczucie kompletnego osamotnienia na tym świecie.Wania znów poruszył się w swym łóżeczku, a zza ściany dobiegło senne westchnienie Kastielskiej.Udałow przystawił krzesło do okna, przepełznął na brzuchu przez parapet i zwalił się w łopiany pod ścianą.Długo i bez celu włóczył się po pustych, chłodnych ulicach śpiącego jeszcze Guslaru.Kiedy wyprzedzały go rzadkie ciężarówki lub autobusy wyjeżdżające na trasę, przyciskał się do płotów, dawał nura w bramy i otwarte furtki.Szczególnie pilnie strzegł się przechodniów.W głowie kłębiły mu się mgliste, zawzięte i niekonkretne myśli.Należało kogoś pociągnąć, żeby ktoś poniósł konsekwencje i zaprzestał.Udałow ukrył się wreszcie na skwerze obok cerkwi Paraskewy Płatnicy, w której mieściło się archiwum powiatowe.Tam zebrał myśli.Siedział w krzakach, niewidoczny z ulicy, i usiłował opracować plan działania.Wstające razem ze słońcem pracowite owady ufnie siadały mu na głowie i ramionach.Najbardziej ufne i nieostrożne Udałow rozgniatał, i myślał.Nisko przeleciał rozkładowy AN2 do Wołogdy.W kierunku bazaru przejechał źle nasmarowany wóz z prosiętami pokwikującymi w workach.Udałow myślał dalej.Można było wrócić do Heleny Siergiejewny j zagrozić zdemaskowaniem.A co będzie, jeśli oni odżegnają się od niego, jeśli to wszystko było z góry ukartowane? A skoro tak, to po co? A więc i zapadlisko było ukartowane? Ukartowane jako część gigantycznego spisku z udziałem Marsjan? Udałow poszedł na pierwszy ogień, a potem zacznie się przekształcanie w dzieci działaczy powiatowych, wojewódzkich i wreszcie funkcjonariuszy organów centralnych.Pójdzie tam, a oni wyprą się lub nawet zlikwidują niewygodnego świadka! Kto będzie szukał chłopczyka bez rodziców i meldunku? Przecież żona nie zechce rozpoznać w nim ślubnego małżonko.Może podnieść alarm? Pobiec na milicję? W takim stroju?.Pytań było wiele, ale odpowiedzi na razie brakowało.Udałow zbił na ziemię przelatującą w pobliżu pszczołę, która przed śmiercią zdążyła jeszcze wbić mu żądło w dłoń.Dłoń spuchła.Ból, wędrując włóknami nerwowymi, dotarł do mózgu i po drodze przekształcił się w ślepy gniew, który uniemożliwiał trzeźwe myślenie i doprowadził do powzięcia nierozsądnej decyzji: natychmiast zawiadomić kogo należy, uderzyć w dzwon alarmowy.Wtedy oni będą się mieli z pyszna.Udałowa pozbawiono rzeczy mu najbliższej i najcenniejszej - ciała, które teraz będzie musiał ponownie hodować przez wiele lat, pokonując żmudnie poniżające szczeble dzieciństwa i młodości.Udałow podniósł się gwałtownie z ziemi, przy czym opadły mu spodnie od piżamy.Pochylił się, aby je podnieść, i wtedy spostrzegł, że alejką o parę kroków od niego idzie chłopczyk w tym samym, co on obecnie wieku, z odstającymi uszami i perkatym nosem.Chłopczyk był ubrany w granatowe spodenki do kolan, a w ręku miał siatkę na motyle.Chłopczyk był zdumiewająco znajomy.Chłopczyk był Maksymkiem, rodzonym synem Korneliusza Udałowa.- Maksym! - powiedział Udałow rozkazującym tonem.- Chodź no tutaj!Jednak głos zawiódł Udałowa.Nie był głośny - był cienki.Maksymek zdziwił się i przystanął.- Chodź tutaj - powtórzył Udałow senior.Chłopiec nie widział ojca zasłoniętego krzakami, ale w wołającym go głosie usłyszał ton człowieka dorosłego i nie ośmielił się sprzeciwiać.Jak zahipnotyzowany zrobił krok w stronę krzewów.Udałow wyciągnął rękę, chwycił za sterczący do przodu kijek od siatki i przebierając rękami, choć spuchnięta dłoń bolała i piekła, zbliżył się do dziecka, jakby wspinał się po linie.- Co ty tu robisz o tej porze? - zapytał pozbawiwszy syna możliwości ucieczki.- Wybrałem się na motyle - odparł Maksymek.Gdyby tę scenę obserwował ktoś postronny, kto w dodatku potrafiłby unieść się w powietrze, mógłby stwierdzić zdumiewające podobieństwo chłopców, trzymających za dwa końce siatki.Ale nikogo w pobliżu nie było.- A gdzie matka?W duszy Udałowa przebudziły się uczucia rodzinne, zrodzone przez wspomnienie aromatu porannej kawy i skwierczenia jajecznicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]