Podstrony
- Strona startowa
- Brust Steven Vald Taltos 04 Taltos
- § Saylor Steven Roma sub rosa 05 Ostatnie sprawy Gordianusa
- Saylor Steven Roma sub rosa t Dom Westalek
- Saylor Steven Roma sub rosa t Rzymska krew
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Brust Steven Vald Taltos 05 Feniks
- Brust Steven Vald Taltos 03 Teckla
- Brust Steven Jhereg (SCAN dal 866)
- Peters Ellis Kroniki brata Cadfaela (Mnich) 18 Lato Duńczyków
- Berling Peter Dzieci Graala[1991]
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- kress-ka.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Powiedziałeś, że czekasz na karę, jakbyś pogodził się już z myślą o śmierci.– Przeniosła spojrzenie na zatłoczony taras.– Rajca Turban On miał magiczną osłonę, ale na nic mu się to nie zdało.Ciekawe.– Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, po czym skinęła głową.– Będę potrzebowała twych umiejętności, Rallicku Nom.Chodź ze mną.Zamrugał.Gdy ruszyła ku położonemu na zapleczu posiadłości ogrodowi, podążył za nią.Crokus przydusił Challice, zatykając jej usta dłonią.Drugą ściągnął z twarzy maskę złodzieja.Wybałuszyła oczy, poznając go.– Jeśli krzykniesz, pożałujesz tego – ostrzegł ją ochryple.Udało mu się zaciągnąć ją jakieś dziesięć jardów w głąb chaszczy, nim zbiła go z nóg.Szarpali się przez chwilę, ale to on wygrał walkę.– Chcę tylko z tobą porozmawiać.Nie zrobię ci krzywdy – zapewnił.– Przysięgam.Chyba że czegoś spróbujesz, oczywiście.Teraz cofnę rękę.Nie krzycz, proszę.Spróbował wyczytać coś z jej oczu, lecz widział tam jedynie strach.Zawstydzony, uniósł dłoń.Nie krzyknęła, lecz po chwili Crokus tego pożałował.– Do licha, złodzieju! Kiedy mój ojciec cię złapie, obedrze żywcem ze skóry! Chyba że najpierw dopadnie cię Gorlas.Jeśli czegoś ze mną spróbujesz, ugotuje cię powoli.Crokus znowu zatkał jej usta.Obedrze ze skóry? Ugotuje?– Kto to jest Gorlas? – zapytał, spoglądając na nią wściekle.– Jakiś kucharz amator? A więc naprawdę mnie zdradziłaś!Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.Znowu uniósł rękę.– Wcale cię nie zdradziłam – powiedziała.– O czym ty mówisz?– O tym zamordowanym strażniku.Ja tego nie zrobiłem, ale.– Pewnie, że nie zrobiłeś.Ojciec wynajął jasnowidza.Zabiła go kobieta, służka Sznura.Jasnowidz tak się wystraszył, że nawet nie zaczekał na zapłatę.Złaź ze mnie, złodzieju.Puścił ją i usiadł na ziemi, wbijając wzrok między drzewa.– Nie zdradziłaś mnie? A co z Meese? Strażnikami w domu wujka Mammota? Wielką obławą?Challice podniosła się i strąciła suche liście ze skórzanej pelerynki.– Co ty bredzisz? Muszę wracać.Gorlas będzie mnie szukał.Jest pierwszym synem domu Tholiusów.Uczy się na mistrza pojedynków.Jeśli zobaczy cię ze mną, będą prawdziwe kłopoty.Spojrzał na nią.– Zaczekaj! – Zerwał się na nogi.– Posłuchaj, Challice! Zapomnij o tym głupim Gorlasie.Za rok wujek przedstawi nas sobie formalnie.Mammot jest sławnym pisarzem.Challice zatoczyła oczyma.– Zejdź na ziemię? Pisarzem? Jakiś staruch z plamami inkaustu na łapach, który obija się o ściany? Czy jego dom ma władzę? Wpływy? Dom Tholiusów ma władzę, wpływy i wszystko co trzeba.Poza tym, Gorlas mnie kocha.– Ale ja.– przerwał i odwrócił spojrzenie.Czy rzeczywiście? Nie.Ale czy to miało znaczenie? Czego właściwie od niej chciał?– Czego właściwie ode mnie chcesz? – zapytała Challice.Spuścił wzrok, a potem spojrzał jej w oczy.– Towarzystwa? – zapytał nieśmiało.– Przyjaźni? Co ja gadam? Jestem złodziejem! Okradam takie kobiety jak ty!– Zgadza się! – warknęła.– To po co udajesz kogoś innego? – Jej mina złagodniała.– Crokus, nie zdradzę cię.To będzie nasza tajemnica.Przez krótką chwilę czuł się jak dziecko głaskane po główce przez wyrozumiałą matronę i podobało mu się to.– Nigdy jeszcze nie spotkałam prawdziwego złodzieja z ulic – dodała z uśmiechem.Zadowolenie zastąpił wybuch gniewu.– Na oddech Kaptura, pewnie, że nie – zadrwił.– Prawdziwego? Ty w ogóle nie znasz prawdziwego życia, Challice.Nigdy nie miałaś krwi na rękach.Nie widziałaś, jak umiera człowiek.Ale tak właśnie powinno być, prawda? Zostawcie brud nam, jesteśmy do niego przyzwyczajeni.– Dzisiaj widziałam, jak umiera człowiek – odparła cicho dziewczyna.– I nigdy więcej nie chcę już tego oglądać.Jeśli tak właśnie wygląda „prawdziwe życie”, nie życzę sobie mieć z nim nic wspólnego.Możesz je sobie zatrzymać, Crokus.Żegnaj.Odwróciła się i odeszła.Crokus wpatrywał się w jej splecione w warkocz włosy.W głowie niosło mu się echo jej słów.Nagle poczuł się do cna wyczerpany.Odwrócił się w stronę ogrodu.Miał nadzieję, że Apsalar jest jeszcze tam, gdzie ją zostawił.Nie miał w tej chwili najmniejszej ochoty jej szukać.Skrył się w cieniach.Gdy tylko Młotek wyszedł na polanę, wzdrygnął się gwałtownie.Paran złapał go za rękę.Spojrzeli sobie w oczy.Uzdrowiciel potrząsnął głową.– Nie mogę podejść bliżej, kapitanie.To, co tu żyje, jest trucizną dla mojej groty Denul.I to.wyczuwa mnie.swym głodem.– Otarł pot z czoła i, drżąc, zaczerpnął tchu.– Lepiej przyprowadź dziewczynę do mnie.Paran puścił jego rękę i wybiegł na polanę.Kloc drewna osiągnął już wielkość stołu.Otaczały go grube, kręte korzenie, a na bokach miał nierówno ociosane, kanciaste otwory.Ziemia wokół niego wyglądała jak nasączona krwią.– Kapralu – wyszeptał przerażony.– Wyślij dziewczynę do Młotka.Kalam położył dłoń na jej ramieniu.– Wszystko w porządku, maleńka – powiedział tonem dobrego wujka.– Idź.Za chwilę do ciebie przyjdziemy.– Dobrze.Uśmiechnęła się i podeszła do stojącego na skraju polany uzdrowiciela.Kalam potarł porośnięty szczeciną podbródek, śledząc dziewczynę wzrokiem.– Nigdy dotąd nie widziałem, żeby Żal się uśmiechała – zauważył.– A szkoda.Młotek przemówił cicho do dziewczyny, a potem podszedł bliżej i położył dłoń na jej czole.Paran spojrzał w górę.– Burza się uspokoiła – zauważył.– Aha.Mam nadzieję, że to znaczy, iż wydarzyło się to, czego chcieliśmy.– Ktoś go powstrzymał.Ja też mam taką nadzieję, kapralu.– Kapitan jednak nie liczył na to zbytnio.Coś się szykowało.Westchnął.– Jeszcze nawet nie było dwunastego dzwonu.Trudno w to uwierzyć.– Czeka nas długa noc – zgodził się skrytobójca, jasno dając do zrozumienia, że on również nie czuje najmniejszego optymizmu.Chrząknął.Ich uszu dobiegł pełen zdumienia krzyk Młotka.Uzdrowiciel cofnął dłoń i skinął na Parana i Kalama.– Ty idź – rzucił kapral.Kapitan spojrzał na czarnoskórego mężczyznę, marszcząc niepewnie brwi.Potem podszedł do uzdrowiciela i Żal.Dziewczyna zamknęła oczy.Sprawiała wrażenie pogrążonej w transie.– Opętanie ustąpiło – oznajmił bez zbędnych wstępów Młotek.– Tak też myślałem – odparł Paran, przyglądając się Żal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]