Podstrony
- Strona startowa
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- Foster Alan Dean Tran ky ky Misja do Moulokinu
- Foster Alan Dean Przekleci 02 Krzywe zwierciadlo
- Foster Alan Dean Gwiezdne Wojny Nadchodzšca Burza
- Foster Alan Dean Zaginiona Dinotopia
- Koonz Dean R Tunel strachu
- Dean R. Koonz Tunel strachu
- Nana Zola E
- Niziurski Edmund Ksiega urwisow
- Sheldon Sidney Gdy nadejdzie jutro (SCAN dal 8
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- alpha1982.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zaciągnij zasłony - powiedział.Przeszła od okna do okna, wróciła na środek pokoju.Stała z rękami po bokach, wpatrując się w niego z półuśmiechem na twarzy.Czekała.Czekała na rozkazy.Jego rozkazy.Była jego laleczką, jego niewolnicą.Ponad minutę stał w przejściu, niezdolny do ruchu, niezdolny do podjęcia dalszej decyzji.Unieruchomiony przez strach, przed tym, co nastąpi, i przez żądzę, od której czuł prawie ból w kroczu.Pocił się jak po przebiegnięciu mili.Była jego.Cała jego: jej usta, piersi, tyłek, nogi, cipa, każdy cal ciała i każde zagłębienie.W dodatku nie musiał się martwić, czy się jej podoba.Liczyła się tylko jego własna rozkosz.Jak każe jej to uwielbiać, będzie uwielbiała.Później żadnych narzekań.Żadnych wyrzutów.Tylko akt - a potem niech to piekło pochłonie! Po raz pierwszy mógł wykorzystać kobietę, dokładnie tak, jak chciał.Poczuł, że rzeczywistość jest cudowniejsza niż marzenia, które snuł przez tyle lat.Spoglądała na niego kpiąco.- Czy to wszystko?- Nie.- Miał chrapliwy głos.- Czego chcesz?Podszedł do najbliższej lampy, zaświecił ją.Siadł na sofie.- Stój tam, gdzie stoisz - polecił.- Odpowiadaj na pytania i rób, co ci każę.- Dobrze.- Jak ci na imię?- Brenda.- Ile masz lat.Brendo?- Dwadzieścia sześć.Wyjął chusteczkę z kieszeni, otarł czoło.Spojrzał na obrazy żaglowców.- Twój mąż lubi morze?- Nie.- To lubi obrazy przedstawiające morze?- Nie.Ma to w nosie.Mówił tylko po to, by przez ten czas podjąć decyzję, jak ma z nią postępować.- To po co, do diabła, całe to malarstwo?- Urodziłam się i wychowałam w Cape Cod.Kocham morze.- Ale on ma je w nosie.Dlaczego pozwala ci wieszać wszędzie te cholerstwa?- Bo mnie się podobają.Znowu otarł twarz, schował chusteczkę.- Wie, że gdyby zdjął je ze ścian, wykurzyłabyś go z łóżka.Wykurzyłabyś, co, Brenda?- Jasne, że nie.- On wie, że tak, ty mała suko.Śliczna z ciebie sztuka.Zrobiłby wszystko, żebyś była szczęśliwa.Każdy facet by zrobił.Faceci biegali na twoje zawołanie, od kiedy byłaś na tyle duża, żeby się pierdolić.Pstryknęłaś palcami, a oni już tańczyli.Nie?Zaskoczona pokręciła głową.- Tańczyli? Nie.Roześmiał się zjadliwie.- Tak się mówi.Wiesz dobrze, że naprawdę nie chodzi o taniec.Jesteś taka jak wszystkie.Jesteś suka, Brenda.Zmarszczyła brwi.Spochmurniała.- Mówię, że jesteś suka.Mam rację? Jej zły nastrój prysł.- Tak.- Ja zawsze mam rację.Prawda?- Tak.Ty zawsze masz rację.- Kim jestem?- Jesteś klucz.- Kim ty jesteś?- Jestem zamek.Z każdą minutą czuł się lepiej.Nie był już tak spięty, jak przed chwilą.Nie taki rozedrgany.Spokojny.Opanowany.Jak nigdy.Poprawił okulary na nosie.- Chciałabyś, żebym zdarł z ciebie szmaty i zerżnął cię? Czy chciałabyś tego, Brenda? Zawahała się.- Chciałabyś - powiedział.- Chciałabym.- Uwielbiałabyś to.- Uwielbiałabym to.- Zdejmij bluzkę.Rozwiązała węzeł na plecach i materiał w grochy spadł do jej stóp.Ciało pod bluzką miała białe, ostro, erotycznie kontrastujące z ciemną opalenizną.Piersi ani duże, ani małe, ale ślicznie zaokrąglone, sterczące.Kilka piegów.Sutki różowe, niewiele ciemniejsze od nieopalonej skóry.Kopnęła bluzkę na bok.- Dotknij ich - polecił.- Moich piersi?- Ściśnij je.Pociągnij za sutki.- Uznał jej ruchy za zbyt mechaniczne i powiedział: - Jesteś napalona, Brenda.Chcesz, żeby cię pierdolić.Nie możesz się doczekać.Chcesz tego.Potrzebujesz.Chcesz tego jak nigdy w życiu.Jesteś prawie chora od chcicy.Brenda dalej pieściła swoje piersi, aż nabrzmiały sutki, i ich różowość stała się ciemniejsza.Oddychała ciężko.Zachichotał.Nie potrafił się powstrzymać.Czuł się fantastycznie.O, jak fantastycznie!- Zdejmij szorty.Zdjęła.- Majtki.Prawdziwa z ciebie blondynka, jak widzę.Teraz włóż rękę między te cudowne nogi.Popieść się palcem.O to chodzi.Dobrze.Grzeczna dziewczynka.Stała z szeroko rozstawionymi nogami, masturbowała się.Wyglądała oszałamiająco.Odrzuciła w tył głowę, złote włosy powiewały jak chorągiew, usta otwarte, rozluźnione mięśnie twarzy.Dyszała.Drżała.Dygotała.Jęczała.Drugą ręką wciąż pieściła biust.Władza.Dobry Boże, władza, jaką odtąd ma i będzie zawsze miał nad nimi, od dziś na zawsze! Może wejść do ich domów, do ich najświętszych i najbardziej intymnych miejsc, a kiedy się tam znajdzie, zrobi z nimi, co dusza zapragnie.I nie tylko z kobietami.Z mężczyznami też.Jeśli rozkaże, mężczyźni będą skamleć i czołgać się przed nim na czworakach.Będą błagać, żeby rżnął ich żony.Będą dawać mu swoje córki, córeczki.Pozwolą mu zaznać wszystkiego, każdej dziwności i ohydztwa.Zażąda każdej rozkoszy i każdej zakosztuje.Ale w sumie będzie raczej łaskawym władcą, dobroczynnym dyktatorem, raczej ojcem niż katem.Żadnych butów z cholewami depczących twarz.Roześmiał się z ostatniej myśli.Dziesięć lat temu, kiedy jeszcze miał wyjazdy z wykładami na temat modyfikacji zachowań i kontroli umysłu, został bezlitośnie wyśmiany i gwałtownie potępiony przez niektórych przedstawicieli społeczności akademickiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]