Podstrony
- Strona startowa
- Foster Alan Dean Tran ky ky Czas na potop
- SCARROW, Alex TIME RIDERS 2 Czas drapieżników
- Caine Rachel Czas Wygnania 02 Nieznana
- Philip K. Dick Czas poza czasem
- Andrzej Sapkowski Czas Pogardy
- Alvarez Julia Czas Motyli
- Charlotte Link Czas burz
- Grisham John Czas zabijania
- Czas pogardy
- Vina Jackson 04 OsiemdziesiÄ…t Dni Bursztynowych
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- degrassi.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pracownik na urlopie jest wolny i niezależny.Taka sytuacja męczyła Hoovera, który nie lubił żadnych niejasności.Połączył się ze "Speace Travel Center", by zapytać o połączenia z Ampis.Bezpośrednich nie było.Za to następnego dnia odlatywał w tamte okolice próżniowiec pasażerski.Jeszcze dwie przesiadki i można się rozkoszować deszczami do woli i do syta.Następnego dnia Hoover stawił się na kosmodromie.Wędrujące w powietrzu holonapisy zaprowadziły go do statku.W kabinie próżniowca rozgościł się nadzwyczaj szybko, właściwie prócz paczki papierosów (którą położył na stoliku) i magnetycznego paska bankowego (którego nie wyjmował), nie miał nic do wypakowania.W czasie podróży nic więcej nie było mu potrzebne.Koszt posiłków wliczony był w cenę biletu; wszelkie rozrywki - oprócz alkoholu i panienek - bezpłatne.Hoover przestudiował dokładnie wszystkie propozycje i na czas podróży zarezerwował sobie rudowłosą Grace.Innych zmartwień na razie nie miał, bo miejsca na dwóch kolejnych statkach mających zawieźć go do celu zamówił wcześniej.Lądowanie na Ampis nie było przyjemne, właściwie należałoby je nazwać upadkiem.Hoover przeklinał End, miejsce ostatniej przesiadki, na którym okazało się, że jedynym zmierzającym na Ampis w najbliższych dniach statkiem jest stary transportowiec o atomowym napędzie.Kapitan Goodley, stary jak jego statek i zapijaczony jak smok Na, nie zrobił na Hooverze najlepszego wrażenia.Było to zresztą uczucie obopólne.Załoga, przypominająca wyglądem i zachowaniem morskich korsarzy, mówiła do swego dowódcy "Goody", poprzedzając to spieszczenie wieloma przekleństwami w miejscowym narzeczu, których znaczenia inspektor nie usiłował się nawet domyślać.Osoba i stopień służbowy Hoovera nie zrobiły na "Goodym" najmniejszego wrażenia i inspektor został zmuszony do zapłacenia z własnej kieszeni czterystu speallarów gotówką.Za przejazd.Z tym był pewien kłopot, bo Hoover już właściwie nie pamiętał, co to jest gotówka ani skąd sieją bierze.Gdy ,,Goody" wyjaśnił tę kwestię, okazało się, że jedyny na Endzie bank jest już zamknięty i w żaden sposób nie da się podjąć owej mitycznej gotówki.Niezmordowany "Goody" znalazł jednak wyjście z tej sytuacji.Polecił inspektorowi zakupić wódkę za całą sumę i tak dobito targu.Gdy kontenery z alkoholem znalazły się na statku, mógł za nimi wejść inspektor.Stara krypa wystartowała i Hoover zaczął się modlić o jedno, żeby już było po lądowaniu!Lot na Ampis - planetę sąsiednią układu - miał trwać siedemnaście godzin i inspektor stwierdził, że alkoholu nie kupił wcale za dużo.Był on takim samym paliwem dla załogi jak uran dla statku.Gdy "Goody" podjął "manewr upadku", wódy zostało dokładnie połowę - tyle co na powrót.Transportowiec przebił grubą powłokę granatowych od wilgoci chmur i wylądował na środku smaganego deszczem pola startowego.Hoover żegnany wylewnie przez całą załogę, został opuszczony starą windą na ziemię i pozostawiony własnemu losowi oraz opadom.Ich dotkliwość odczuł natychmiast.To nie był deszcz w jego pojęciu, raczej bombardowanie ogromnych, ciężkich i oleistych kropli, z których jedna tylko była w stanie zalać całą twarz.Oślepiony obracał się w całkowitej ciemności, nie wiedząc, w którą stronę się udać.Każda wydawała się jednakowo zła.Najmniejsze światełko nie zdradzało obecności ludzi w tym zakątku kosmosu.Klnąc pod nosem ruszył na chybił trafił przed siebie i potykając się w ciemności brnął uparcie naprzód.W końcu wydało mu się, że widzi przed sobą jakiś ognik.Nie dowierzając sobie stanął, wytarł twarz i osłaniając ją od spadających kropli złożonymi dłońmi, wpatrywał się w mrok.Światełko było.Hoover z nową nadzieją ruszył w jego kierunku i z zadowoleniem stwierdził, że zbliża się ono nadspodziewanie szybko, jeżeli wziąć pod uwagę jego, Hoovera, tempo marszu.Po chwili przystanął znowu, bo od zbliżającego się tworu doszło go jakieś mechaniczne dudnienie.W następnym momencie dwie przeraźliwie jasne lampy przemknęły obok inspektora i pojazd, ochlapawszy go błotnistą mazią, zatrzymał się kawałek dalej z piskiem hamulców.Hoover zgarnął błoto z twarzy po to tylko, by ujrzeć spełnienie marzeń i najgorszych obaw jednocześnie: miał przed sobą spowity parą i spalinami samochód! Inspektor z wrażenia nie ruszał się z miejsca, więc pojazd, jazgocząc jakimś tajemniczymi wewnętrznymi mechanizmami, podjechał do niego tyłem.Błysnęło czerwienią i samochód znieruchomiał.Szyba w drzwiach opadła nieco i przez wąską szczelinę doleciał męski głos:- Inspektor Hoover? Niech pan siada
[ Pobierz całość w formacie PDF ]