Podstrony
- Strona startowa
- Anne McCaffrey Jezdzcy Smokow Wszystkie Weyry Pernu
- Tom Clancy Suma wszystkich strachow t.1
- Tom Clancy Suma wszystkich strachow t.2
- Allbeury Ted Wszystkie nasze jutra
- w. Jan od Krzyża DZIEŁA WSZYSTKIE
- Martin Gray Wszystkim, ktorych kochalem
- Chmielewska Joanna Wszystko czerwone.WHITE
- Piekło Gabriela
- Eddings Dav
- Christie Agatha Zakonczeniem jest smierc
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- spartaparszowice.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ogarnęło go zniechęcenie, nie był bowiem doświadczonym i zaprawionym we wspinaczce włamywaczem, nie pomyślał też o wcześniejszych oględzinach obiektu, co wprawdzie mógł zrobić choćby wtedy, kiedy stwierdził, że furtka jest otwarta, ale wówczas wolał nie kusić losu.Co prawda miał przy sobie latarkę elektryczną, której używał przy wyszukiwaniu kart, ale wolał jej nie zapalać, bo co innego niewyraźna sylwetka majacząca w ciemnościach, a co innego zdradliwa smuga światła, Patrzcie, tu jestem.Pan José skrył się pod daszkiem i słuchał nieustającego szumu deszczu, nie wiedząc, co dalej począć.Obok rosły drzewa, znacznie wyższe i bardziej rozłożyste niż te od frontu, możliwe, że kryły się za nimi jakieś budynki, Ale skoro ja ich nie widzę, to stamtąd też mnie nie widzą, pomyślał pan José, po chwili wahania zapalił latarkę i szybko rozejrzał się wokół.Tak jak przypuszczał, rupiecie zebrane pod daszkiem były starannie ułożone i dopasowane do siebie niczym części maszyny.Znów zapalił latarkę i skierował ją do góry.Na stercie starego żelastwa leżała luzem drabinka, najwidoczniej używana od czasu do czasu.To niespodziewane odkrycie chyba wywołało w panu José odruchowe skojarzenie z niebotycznymi drabinami w Archiwum Głównym, gdyż nagle dostał kołowacizny, co w potocznym i obrazowym języku prostych ludzi znaczy tyle, że doznał zawrotu głowy.Drabinka wprawdzie nie sięgała okna, ale była dostatecznie wysoka, żeby wejść na daszek, a potem niech się dzieje wola boska.Przywołany tymi słowy Bóg postanowił pomóc panu José w kłopotach, czemu nie należy się dziwić, zważywszy na wielką liczbę włamywaczy, którym od niepamiętnych czasów udaje się szczęśliwie wrócić z napadów i to nie tylko z obfitym łupem, ale i bez uszczerbku na zdrowiu, czyli całkowicie ujść karze boskiej.Opatrzność sprawiła, że daszek był pokryty falistymi dachówkami, które nie tylko były szorstkie, ale w dodatku miały wypukłe dolne obrzeża, zapewne pomyślane jako ozdoba przez jakiegoś nieopatrznego projektanta.Dzięki tym udogodnieniom, mimo dużej spadzistości dachu, pan José, podpierając się nogami i chwytając rękami, jęcząc, sapiąc i zdzierając czubki butów, zdołał wczołgać się na jego szczyt.Teraz pozostało tylko wejść do środka.Trzeba jednak wreszcie powiedzieć, że jako włamywacz, pan José stosuje metody całkowicie przestarzałe, by nie rzec archaiczne.Sam już nawet nie pamięta, kiedy i gdzie przeczytał, że jeśli ktoś chce podstępnie zakraść się przez okno, to nie ma nic lepszego jak smalec, ręcznik i diament do cięcia szkła, w co ślepo uwierzył i dlatego zaopatrzył się w te niezwykłe przybory.Oczywiście mógł to zrobić prościej, po prostu wybijając szybę, obawiał się jednak, że brzęk tłuczonego szkła mógłby zaalarmować sąsiadów, a choć odgłosy ulewy zmniejszały takie ryzyko, uznał, że lepiej trzymać się wcześniej przyjętego planu.Oparł więc mocno stopy na opatrznościowym obrzeżu, a kolana na szorstkiej płycie i zaczął ciąć szybę wzdłuż ramy.Następnie, ciężko dysząc z powodu wysiłku i niewygodnej pozycji, wytarł chustką mokrą szybę, aby przylgnął do niej smalec, a raczej to, co z niego zostało, gdyż w wyniku mozolnej wspinaczki paczka smalcu zamieniła się w bezkształtną, lepką masę, lepiej nie mówić, z jakim skutkiem dla ubrania.Mimo wszystko udało mu się rozsmarować na szybie dość grubą warstwę tłuszczu, na którą skrupulatnie nałożył ręcznik, wyciągnięty z kieszeni płaszcza po długiej szamotaninie.Teraz powinien precyzyjnie skalkulować siłę uderzenia, jeśli bowiem uderzy zbyt słabo, trzeba będzie powtórzyć cios, a jeśli za mocno, szkło może się odkleić od ręcznika.Przyciskając lewą ręką górny brzeg ręcznika, aby się nie zsunął, zacisnął prawą pięść, uniósł rękę i wymierzył krótki cios, który na szczęście zabrzmiał głucho niczym wystrzał z broni wyposażonej w tłumik.Udało się za pierwszym razem, co było nie lada osiągnięciem jak na nowicjusza.Zaledwie parę odłamków szkła wpadło do środka, co nie miało najmniejszego znaczenia, gdyż nikogo tam nie było.Mimo deszczu pan José przez parę minut leżał nieruchomo na dachu, zbierając siły i rozkoszując się sukcesem.Kiedy wstał, wsunął rękę do środka, znalazł zasuwkę okna, nie do wiary, ile taki włamywacz musi się namęczyć, otworzył je na oścież, chwycił się mocno za parapet i desperacko szukając punktu oparcia dla nóg, podciągnął się, przełożył najpierw jedną nogę, potem drugą i miękko, niczym lecący z drzewa liść, opadł na drugą stronę.*Szacunek dla faktów oraz zwykłe poczucie przyzwoitości nie pozwala nam dłużej nadużywać łatwowierności tych, którzy skłonni byli uznać za wiarygodne i prawdopodobne wszystkie perypetie związane z niezwykłym dochodzeniem pana José, śpieszymy więc wyjaśnić, że jego upadek bynajmniej nie przypominał miękkiego lotu spadającego liścia.Wręcz przeciwnie, runął bezwładnie, niczym podcięte drzewo, choć jak się niebawem okazało, mógł bez trudu zsunąć się łagodnie aż do samej podłogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]