Podstrony
- Strona startowa
- Koneczny.Feliks Cywilizacja zydowska
- Wiera Kamsza Odblaski Eterny 05 Serce zwierza 02 Kula losów
- Aronson Elliot Psychologia spoleczna Serce i umysl
- Kres Feliks W Krol Bezmiarow scr
- Kres Feliks W Krol Bezmiarow
- Kres Feliks W Polnocna Granica
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia (S
- Siesicka Krystyna Zapalka na zakrecie
- Dav
- Downum Amanda Kroniki Nekromantki 01 Tonące Miasto
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- vader.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z historii opowiadanych o Przełęczy Mgieł, najczęściej może powtarzały się dwie: o skrzydlatych wężokoniach, przed wiekami przeklętych przez Szerń i o sinoczarnych zjawach.Silny oddział, pośród grombelardzkiej mżawki przedzierający się przez niezwykłe opary, tworzyły jednak nie zjawy, a istoty z krwi i kości.Była to grupa Rbita i Kagi - dwudziestu kilku mężczyzn oraz dwie kobiety, nie licząc pary przywódców.Z pewnej odległości łatwo można by wziąć oddział za silny, wojskowy patrol, tak rzucały się w oczy karność i porządek w szykach.Nikt nie rozmawiał ani o nic nie pytał, nikt nie przystawał.Złudzenie było tym większe, że wszyscy wydawali się podobnie odziani, uzbrojeni i wyposażeni; brakowało oczywiście mundurowych tunik, ale każdy miał mocną kolczugę, na plecach kuszę okrytą skórzanym pokrowcem i worek z bełtami przy biodrze.Wszyscy też, prócz kota, nosili miecze, a przez ramię lub przez pierś przewieszone mieli duże sakwy z koziej skóry.Rbit, dość rzadko używający uzbrojenia (krępowało ruchy, czego nie znosił), także miał na sobie kolczugę - podobną do tych, jakie nosili członkowie kociego oddziału gwardii w Rahgarze.Prowadził grupę pewnie i szybko, co nie było wcale sztuką łatwą.Ludzkie drogi w górach rzadko są wygodne dla kota - i odwrotnie.Dwudziestołokciowa ściana, pełna różnych uchwytów dla człowieczych dłoni, bywała dla kocura przeszkodą nie do pokonania; ale znów skalna półka szerokości dwóch palców widziała mu się niczym gościniec.Ogromne rumowisko wielkich głazów, na które ludzie pięli się mozolnie, ze skały na skałę, Rbit łatwo forsował potężnymi skokami, z których każdy trwał tyle, co klaśnięcie w dłonie.Na Przełęczy Mgieł teren nie był, na szczęście, bardzo trudny, a już zejście wschodnią stroną - całkiem łatwe, choć ciągnące się omal bez końca, bo aż w dolinę nazywaną Dnem Morza, czy też - Morskim Dnem.Dno Morza było nim kiedyś naprawdę.Przed wiekami, gdy nad niebem Grombelardu Szerń zmagała się z podobną do niej, lecz wrogą potęgą - Alerem, jedno z Jasnych Pasm miało upaść na ziemię, odparowując całą zatokę.Morska woda nigdy już nie śmiała wrócić do miejsc, dotkniętych przez samą Szerń.Tyle powiada jedna z najstarszych legend Grombelardu.A co nie jest legendą? Z całą pewnością nie jest nią ćwierćmilowa Ściana Wody, trwająca nieruchomo na granicy Złego Kraju, jakby odgrodzona od doliny niewyobrażalnie wytrzymałym, przezroczystym murem.Ścianę spowijają, podobnie jak i całą lądową granicę Obszaru, kłęby żółtobiałej mgły - nie mgły, takiej samej jak ta na Przełęczy, lecz nieporównanie gęściej się ścielącej.Rbit znał doskonale Morskie Dno i Przełęcz Mgieł, widział też Ścianę Wody.Ale tajemnice tych miejsc obchodziły go tyle akurat, co zeszłoroczny śnieg, i to śnieg armektański lub dartański (bo Grombelard nigdy śniegu nie widział, wiecznie chłostany deszczem, którym Szerń pragnęła obmyć skalaną przez Aler ziemię).Niepojęta zagadka wodnej ściany zaistniałaby dla kota dopiero wówczas, gdyby ściana owa miała runąć mu na głowę.Czemu jednak miałaby runąć? Równie dobrze mogłoby runąć niebo, tak samo, bo od tysiącleci, wiszące nad Szererem.Rbit był kotem w każdym calu: obchodziło go to tylko, co logicznie się wiązało z życiem samym, zagadki zaś i tajemnice natury uważał za beznadziejnie nudne, podobnie jak dumanie o nich - za zbędne.Przedzierając się przez dymy na przełęczy nie poświęcił im też - oczywiście - nawet najmniejszego skrawka swoich myśli.Były.Miał problemy poważniejsze, niż cuchnące jakieś opary.Nie udało się odnaleźć oddziału Wer-Hagena.A przecież gdzieś tkwić musiał.Zwiadowcy, których Kaga rozesłała, byli wytrawnymi przebiegaczami gór.Donieśli tyle tylko, że poprzedzający ich ludzie są, bez żadnej wątpliwości, Armektańczykami - tak jak uważano na początku.Gdzie zatem kryła się grupa Hagenowych rzeźników? Którędy przedzierała się przez Góry? A może nie było jej wcale? Czyżby poćwiartowane zwłoki porzucili Armektańczycy? Nieprawdopodobne.Armektańczyk nie okaleczał zabitego w walce wroga, prawa wojny były dla niego uroczyste i święte.Masakrowano tylko Alerczyków na północy - celowo podkreślając w ten sposób, że „wściekłych psów alerskich” reguły oręża nie dotyczą, że nie z wrogim wojskiem to sprawa, lecz z hordami podłych, dzikich i parszywych zwierząt.Rbit znał dobrze siłę armektańskich obyczajów i tradycji.Nie łamano ich prawie nigdy.Kto więc zabił zwiadowcę?Koci wódz rozbójników wiedział doskonale, że podkomendni Kagi uczynili wszystko, co w ludzkiej mocy, by odnaleźć tajemniczy oddział.Właśnie: wszystko co w ludzkiej mocy.Postanowił, że ruszy na zwiady sam.Tymczasem jednak z wolna zbliżał się wieczór.Osiągnęli już prawie szczyt przełęczy i Rbit zarządził postój.Ludzie porozsiadali się na ziemi, sięgnięto do zapasów żywności.Kaga napiła się wody i porozmawiała krótko ze swoimi podwładnymi, by ocenić nastroje - choć i bez tego wiedziała, że są dobre.Ci ludzie kochali złoto, walkę, wino i zabawę, ale najbardziej kochali Ciężkie Góry.Przypominali trochę armektańskich Jeźdźców Równin, dla których galop konia i bezkresne, pocięte rzekami przestrzenie były życiem po prostu.Tak u jednych jak i drugich - dopóki mogli robić to, co chcieli, w górach lub na równinach - wszystko było w porządku.Kaga czuła to samo i tak samo.- Cóż? - zapytała, podchodząc do Rbita.Wyciągnęła rękę, chwytając powietrze palcami w kocim Pozdrowieniu Nocy, geście będącym zarówno powitaniem, jak życzeniem szczęścia, czy też wreszcie oznaką: wszystko dobrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]