Podstrony
- Strona startowa
- Boglar Krystyna Dalej sa tylko smoki
- Krystyna Siesicka Pejzaz Sentymentalny
- Siesicka Krystyna Ludzie jak wiatr
- Siesicka Krystyna Pejzaz Sentymentalny
- Yeffeth Glenn Wybierz Czerwona Pigulke
- Ludlum.Robert. .Przesylka.z.sal
- Lumley Brian Nekroskop 9 Stracone Lata
- Diane D. Blair, Jay Barth Arkansas Politics and Government, Second Edition (2005)
- 10.Glen Cook Zolnierze zyja
- (27) Miernicki Sebastian Pan Samochodzik i ... Skarb generała Samsonowa tom 1
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- akte20.pev.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mój synek.- powiedziała nagle z ogromną słabością - gdzie on teraz jest? Gdzie on może być?Jej oczy znowu zalśniły, ale inaczej niż zwykle.Zwilgotniały.Opuściła szybko powieki.- Nie masz pojęcia, jak on się starał! - mówiła cicho.- Jak on bardzo, bardzo chciał naprawić to wszystko.Początkowo odnosiłam się do tych prób sceptycznie, ale w końcu przekonał mnie! Wszystkich nas przekonał, Ligo tę również.- I mnie mógł przekonać, proszę pani! Gdybym wiedziała dawniej.nigdy bym przecież.nigdy bym.- Spotkał tę dziewczynę przypadkowo! Nie mógł się od niej odczepić! - przerwała mi gwałtownie.- Wiem! Wojtek mi to tłumaczył! Ale ja nie byłam w stanie uwierzyć! Marcin kręcił od samego początku, ciągle coś taił, a jednocześnie chciał, żebym mu ślepo ufała! Jak długo można ślepo ufać? Jak długo można, proszę pani?- W ogóle nie można ślepo ufać! - przyznała.- Masz rację i chyba w tej twojej racji tkwi nasz błąd! A także i moja wina! Bo w końcu i mnie udzielił się ten paniczny lęk Marcina, że nie zechcesz rozgraniczyć przeszłości i teraźniejszości! A tu, widzisz, jest nasza racja, bo rzeczywiście nie powinno się rozgraniczać takich rzeczy zbyt pochopnie! Ty także zrozum to stanowisko.Zamilkłyśmy, bo sprawa była do dyskusji, a żadna z nas nie miała na to siły.Zresztą w tej chwili nie była ważna ani przeszłość, ani teraźniejszość! Liczył się jedynie czas przyszły, ten, który miał rozstrzygnąć jakoś nasze sprawy.Ale do takich rozstrzygnięć potrzebny był Marcin! A Marcina nie było."Jak bym się zachowała, gdyby nagle wszedł do pokoju?" - myślałam.Poprzedni żal do niego, rozgoryczenie - wszystko to pierzchło nagle, pozostawał mi jedynie smutek i uczucie, że nie sprostałam zadaniu, które postawiło przede mną życie! Powinnam była zmusić Marcina do mówienia o sobie, człowieka, którego się kocha, trzeba znać na wylot.Inaczej: zanim się kogoś pokocha, trzeba go poznać na wylot! A ja nie.Kochałam Marcina gesty, słowa, rysy, wszystko to, co znałam, co było dla mnie dostępne, zrozumiałe i jasne.Pokochałam także jego mroczność, zgodziłam się na nią, nie wiedząc, co kryje.A potem zlękłam się, kiedy wyjrzała z niej obca Marcina twarz i uznałam ją natychmiast za jego aktualne oblicze! A przecież domyślałam się od dawna, że cała ta skrytość wynika z obawy lub zwykłego wstydu! I nie zrobiłam nic, nic, żeby poznać jego kompleksy i zawikłania! Czy teraz jest za późno? Chyba nie, chyba nigdy nie jest za późno i na nic nie jest za późno, kiedy w grę wchodzi człowiek.Nawet tego, który odszedł, można dogonić, nie dopędza się tylko pociągów! Ale to przecież nie wszystko, bo kto wie, może Marcin wcale nie chce, żebym dopędzała go teraz i nadrabiała stracony dystans? Spróbuję jednak! - postanowiłam.- Spróbuję dogonić go i rozdzielić te dwa czasy stawiając wszystko na czas trzeci!A potem ogarnęło mnie znowu drżące, bezsilne oczekiwanie.***Wysiadłem na małej stacji z doskonałą świadomością, że moja tu obecność wynika z całkowitej bezradności.Bezradny człowiek zdolny jest czasami do posunięć wymagających niesłychanej energii.Tak było ze mną.A jednak sprawdziłem na tablicy rozkład pociągów i przez chwilę rozpamiętywałem ewentualność natychmiastowego powrotu.Rozważania były platoniczne, bo wiedziałem przecież, że nie wrócę, dopóki nie wypróbuję tej dziwnej szansy, która objawiła mi się po południu i której uczepiłem się błyskawicznie.Kiedy wyszedłem na mały plac przed dworcem, cisza i spokój tego miasteczka ostatecznie wciągnęły mnie w głąb, poprowadziły krętymi uliczkami między domy, w których nie znałem nikogo.Był wieczór.W świetle gazowych latarni snuli się przechodnie, ich cienie o zmiennej wielkości plątały się wokół nich, bardzo wyraźne, rzucające się w oczy jakby inne niż cienie ludzi w większych miastach.Nigdy nie zwracałem uwagi na swój cień i jego natręctwo, tu jednak musiałem dostrzec obecność swojego satelity i to śmieszne, ale przeszkadzał mi.Ciągle musiałem na niego patrzeć, nie mogłem skoncentrować myśli i zupełnie rozkojarzony doszedłem do rynku.Koło fontanny stał milicjant i patrzył w górę, na niebo pełne gwiazd, na księżyc pomarańczową kulą zawieszony nad placem.Może poeta?Sprawdziłem w notesie zapisany niedawno adres.Poeta poprawił pasek, zbyt mocno widać ściągnięty pod brodą, i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.- To bardzo blisko! - wyjaśnił.- Zaraz panu pokażę drogę.niech pan idzie!Szliśmy obok siebie, raz po raz spoglądał na mnie badawczo, wreszcie zapytał:- Pan przyjezdny? Tak? Od razu myślałem, że nietutejszy! U nas to wszyscy znają ten dom.- Ta pani jest tu taka popularna?- Ta pani? Nie! Ten dom.Tam, panie, straszy.Ludzie mówią, że straszy, ja nie wiem! Ja muszę ludzi pilnować, nie duchów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]